Gruba teczka zmaterializowała się na jej biurku. Z wierzchu była
przyklejona karteczka z napisem do
Charlusa Pottera. Do młodego aurora, który w szybkim czasie dorobił się
własnego gabinetu w biurze aurorów. 25-letni Charlus Potter cieszący się
uznaniem samego szefa biura Aurorów Foldiusa Teretna oraz Alastora Moody'ego,
przeprowadzał już wiele walk z poplecznikami jakiegoś Lorda Voldemorta, który
razem ze swoimi ludźmi atakowali mugoli i niektórych czarodziei.
Pracowała w Biurze Aurorów już drugi rok i miała przejąć poważniejsze
sprawy, jak w końcu uzyska upragnione uprawnienia. Od kilku tygodni czuła
frustrację, bo była najlepsza na kursach, a po trzech latach posadzili ją za
biurko przed gabinetem Pottera i od dwóch lat nic nie ruszyło. Powoli zaczynała
twierdzić, że prędzej złoży rezygnację niż doczeka się awansu. Była gotowa na
objęcie stanowiska już od dawna, a Foldius odsyłał ją zawsze do Moody'ego,
który twierdził, że nie ma czasu na myślenie o tym.
Spojrzała ponownie na teczkę i wiedziała, że to coś ważnego bo rozpoznała
pismo Dumbledore'a. Chwyciła teczkę i wstała zza biurka. Jak zawsze
przygładziła nieco czarne włosy i szatę, starając się, żeby jej wygląd był
schludny i profesjonalny. Dbała o to, żeby nie zbłaźnić się w oczach Pottera,
tak jak w dniu, w którym się poznali.
A było to cztery lata wcześniej. Była wtedy jeszcze uczennicą Hogwartu.
Albus Dumbledore wezwał ją do
swojego gabinetu o godzinie 19. Ostatnio, gdy ją wzywał musiała udzielać
wywiadu do Proroka Codziennego i kilku innych magazynów. Jako jej nauczyciel
transmutacji załatwiał wszelkie kontakty z prasą, tak, że nie musiała zawracać
głowy dyrektorowi Dippetowi. Teraz też myślała, że czeka ją kolejny wywiad,
więc nie myśląc wiele ubrała na tę okazję ciemnobrązową spódnicę do kolana i
beżową bluzkę. Nieważne jak się starała i tak wyglądała jak kujon, i mól
książkowy. Z resztą... Nawet nie miała czasu się starać. Wolała przygotowywać
się na kursy. Okulary w ciemnej oprawce, co chwilę spadały na czubek jej nosa.
Za długa grzywka zasłaniała prawie połowę jej twarzy, więc odgarnęła ją
niedbale. Z myślą, że lepiej wyglądać nie będzie szła do gabinetu nauczyciela
transmutacji.
– Już
jesteś Doreo? – Dumbledore zdawał się
być zdziwiony i spojrzał na swój zegarek. – Został jeszcze kwadrans. Muszę iść na chwilę
po Minerwę McGonagall, chyba nie dostała mojej wiadomości. Poczekaj w środku,
zapewne za kilka minut pojawi się pierwszy gość.
Nawet nie poczekał na jej
odpowiedź i odszedł zostawiając ją w progu. Weszła szybko do gabinetu, który
zawsze ją fascynował. Niejednokrotnie próbowała odczytać runiczne znaki na
myślodsiewni, ale nie udawało jej się to. Nigdy przecież nie była dobra ze starożytnych
runów, wytrzymała rok czasu i poprosiła o zmianę przedmiotu. Teraz nie podeszła
do kamiennej misy. Z wielkim zainteresowaniem oglądała kolekcję słodyczy w
szklanym kredensie. W Hogsmeade dopiero niedawno otworzono sklep ze słodyczami,
a Dumbledore miał nawet przedpremierowe opakowania łakoci. Oglądała wszystkie torebki
odczytując nazwy produktów. Fasolki wszystkich smaków, czekoladowe żaby,
niekończące się żelki... Torebkę z ostatnią nazwą wzięła do ręki. Wiedziała, że
Dumbledore nie pogniewa się, jeśli poczęstuje się nimi. Nie wiedziała, co może
znaczyć: niekończące się.
Podeszła do myślodsiewni,
wyjmując uprzednio żelkę z opakowania. Coś jej nie pasowało, bo żelka była
krótka, a przymiotnik niekończąca się, nie był odpowiedni do jej rzeczywistej
długości. Włożyła ją sobie do ust. Ponownie chciała odczytać runiczny zapis
wykuty w kamieniu. Przekrzywiała głowę, ale nic to nie dawało. Jedyne słowo
którego była pewna to: siła. Reszta była jej nieznana.
– We
wspomnieniach siła drzemie. – Drgnęła
lekko i pisnęła przestraszona. Niski głos powtórzył swoją wypowiedź. Dopiero
teraz zorientowała się, o co mu chodzi i odwróciła się od kamiennej misy.
Zobaczyła, że do gabinetu wszedł, wysoki i szczupły młodzieniec. Odgarnęła
grzywkę, aby lepiej widzieć, a gdy podszedł nieco bliżej światła spojrzała w
jego jasnobrązowe oczy. Przeczesał czarne włosy dłonią i lekko się do niej
uśmiechnął.
Pamiętała go. Trzy lata wcześniej
opuścił mury tej szkoły jako prymus. Wszystkie owutemy zdał na ocenę wybitną i
rozpoczął kursy aurorskie..
Otworzyła usta, żeby się
przywitać i teraz zrozumiała, co to znaczy: niekończące się żelki. Pomarańczowa
żelka jakby wyśliznęła się z jej ust i żałośnie zwisała. Dziewczyna nagle
poczerwieniała na policzkach, bo chłopak zaczął się z niej śmiać.
Nienawidziła, jak ludzie się z
niej śmiali. Była zdolna i inteligentna, rozumiała, że ludzie mogą się z niej
śmiać, bo nie jest ładną dziewczyną i jest zbyt poważna. Tak, teorię już znała,
powinna to przeboleć i w myślach policzyć do dziesięciu, ale nie potrafiła tej
wiedzy wykorzystać w praktyce. Zazwyczaj ludziom, którzy z niej się naśmiewali
działy się dziwne rzeczy. Jak ktoś wyśmiewał jej pryszcze, miesiąc później
dostawał wysypki, gdy ktoś śmiał się z jej okularów, miał przez kilka godzin
zaniki wzroku... Na szóstym roku musiała działać nieco ostrożniej, bo chyba
profesor Dumbledore zaczął coś podejrzewać.
Teraz też nie zamierzała
odpuścić, bo inteligentne osoby nie powinny się śmiać z czyichś defektów.
Szybko wyciągnęła różdżkę z
kieszeni i machnęła w jego stronę, w momencie, kiedy on dopiero wyjął swoją różdżkę, ale nie
zdążył wyczarować zaklęcia tarczy. Ciemnoniebieski promień ugodził go w głowę i
był zdezorientowany, bo przez chwilę nic się nie działo. Spojrzał na nią
spanikowany, bo pewnie poczuł dziwny ucisk w czaszce, gdy ośle uszy wyrosły mu
nad skroniami.
– Widzę, że już poznałeś Doreę Parkes. – Brunetka szybko schowała ręce za sobą,
próbując ukryć różdżkę i uśmiechnęła się zakłopotana. Była pewna, że jej twarz
jest purpurowa. Za Dumbledorem do gabinetu weszła jej młodsza koleżanka Minerwa
i auror Alastor Moody. – Teraz poznasz
moją najzdolniejszą uczennicę – Minerwę McGongall, która bezboleśnie usunie ci te
ośle uszy.
Teraz była asystentką Charlusa Pottera. Marzącą o tym, że w końcu dadzą jej
jakąś sprawę i będzie mogła być prawdziwym aurorem. W godzinach pracy była też
łącznikiem, między nim a Dumbledorem, który powołał Zakon Feniksa, bo Voldemort
nieźle rozrabiał. W godzinach pracy przepisywała dokumenty, segregowała je,
biegała po kanapki, robiła mu kawę, zamiatała podłogę w jego biurze, a raz w
tygodniu ścierała kurze i odświeżała mu firankę w oknie. Gdyby nie fakt, że
sprzątała za pomocą magii, to rzuciłaby to stanowisko w cholerę.
Działanie w Zakonie było o niebo lepsze niż praca dla Biura Aurorów. Często
towarzyszyła mu w misjach i ślęczała nad planami różnych akcji. Potter był
bardzo zdolny, logicznie myślał i dobrze walczył, ale często podejmował zbyt
ryzykowne decyzje i czasami kierowała nim brawura. Ona kierowała się zdrowym
rozsądkiem i wiele razy, poprawiała plan, starając się, żeby niebezpieczeństwo
było jak najmniejsze. Czasami miała wrażenie, że mu imponuje, ale szybko
dochodziła do wniosku, że jemu pewnie tylko Moody imponuje.
Dzięki kursowi Dorea zmieniła się diametralnie. Testy psychologiczne
wychwyciły jej wycofanie i gdyby nie dobre wyniki z reszty, to miałaby problemy
z dostaniem się. Robert w tym czasie zaczął się spotykać z Caroline, która
przewróciła jej świat. Dziewczyna była bardzo otwarta i Parkes też się na nią
otworzyła. Paesegood namówiła ją na różne rzeczy, przez ścięcie włosów i
wywalenia połowy ubrań, po wizytę u św. Munga, gdzie eliksirami nieco
zmniejszyli jej wadę wzroku i mogła nosić cieńsze szkła w okularach. Oprócz
tego blondynka wyciągała ją na spotkania ze znajomymi i nawet jak była jeszcze
wycofana, nikt nie wyśmiewał jej niezdolności w przeprowadzaniu rozmów. Bała
się tych zmian, szczególnie w wyglądzie, bo nie chciała być uważana za próżną
dziewczynę. O dziwo nikt jej tak nie odbierał i pomału zaczęła akceptować całą
siebie.
Drugie i trzecie testy psychologicznie wychodziły bardzo dobrze.
Zegar wiszący na ścianie wybił godzinę osiemnastą. Zapukała kilka razy w
drzwi, otworzyła je, a następnie weszła do gabinetu, kiedy usłyszała: proszę.
– Dumbledore przesłał teczkę. – Zawsze w pracy była rzeczowa. Mówiła po co
przychodziła, bez zbędnych wstępów, mających nieco ubogacić rozmowę.
Położyła akta na jego biurku i odwróciła się do dużej szafy. Musiała zdjąć trencz,
który służył za jej uniform i powiesić go na wieszaku. Odłożyła okulary na
komodę obok, gdy wkładała przez głowę swoją krótką pelerynę.
– Pojutrze mamy misję. – Odwróciła się w jego stronę. Musiała mrużyć
oczy, by widzieć ostrzejszy zarys jego postaci.
– Gdzie?
– Na północ od Glasgow w Rosen Village.
Dumbledore pisze, że przebywa tam kilku popleczników Voldemorta. Całkiem
możliwe, że tam mają swoją siedzibę. Przez trzy dni mamy obserwować i
opracowywać plan. Jeżeli podejrzenia się potwierdzą ściągniemy aurorów, a gdy
nie damy rady, to Zakon Feniksa nam pomoże. – Chyba
zdziwił się, kiedy kiwnęła zdecydowanie głową, bo nigdy nie wysyłano ją na
misję, która zakładała obserwację Voldemorta. Założyła okulary na nos i
przestała mrużyć oczy.
– Kiedy mam być gotowa? – Starała się zachować kamienną twarz, ale w
środku jej wnętrzności skręcały się, a serce biło jej zdecydowanie za szybko.
Wiedziała, że to będzie najniebezpieczniejsza misja w dotychczasowej karierze.
Gdyby okazało się, że faktycznie tam przebywa Voldemort... To Moody z Potterem
na pewno będą chcieli ją trzymać z tyłu.
– Dumbledore pisze, że to może być piekło... – Zaczął delikatnie i bardzo ostrożnie, a ona
ściągnęła usta, żeby powstrzymać się od skrzywienia. Kto jak kto, ale ona
doskonale wie co to piekło.
– Doskonale o tym wiem. – Powiedziała spokojnie, starając się
powstrzymać złowieszczą ekscytację.
– Chcę być pewny jedynie, że to będzie praca, a
nie misja z Zakonu. Moody chce mieć pewność, że zachowasz się jak auror. – To niech
mi w końcu da te uprawnienia. Cisnęło jej się dużo na usta, ale uśmiechnęła
się lekko i spokojnie.
– Kiedy mam być gotowa? – Zapytała chłodno i widziała, jak Potter
intensywnie nad czymś myśli. Zapewne nad tym jak ją odsunąć od tej misji. Nie
okazała zdziwienia, gdy jego wzrok nagle przepełnił się troską. Po miesiącu
współpracy zauważyła, że nie potrafi zachować kamiennej twarzy, przy osobach,
którym ufa. Oczywiście jak w towarzystwie pojawiał się ktoś, kogo nie znał, lub
osoba podejrzana o kontakty ze śmierciożercami jego twarz była prawie
nieruchoma.
– Jutro o dwudziestej w gabinecie Moody'ego. – Westchnął zrezygnowany, a ona kiwnęła głową i
wyszła szybko z gabinetu. Oparła się rękoma o swoje biurko, spojrzała na
ruchome zdjęcie rodziny i uśmiechnęła się złowieszczo. Wreszcie cię dorwę, Voldemort.
Przypuszczenia potwierdziły się i faktycznie w Rosen Village znajdowała się
siedziba Voldemorta. Obserwowali dom z dużej odległości i gdyby nierozważna
teleportacja jednego ze śmierciożerców, nie mieliby pewności. Praktycznie
teleportował się przy granicy ich zaklęć ochronnych i Moody szybko go
przechwycił. Młody chłopak wyśpiewał im prawdę przez co cała akcja rozpoczęła
się po dwóch dniach obserwacji.
Teraz stała czując pustkę, bo ktoś ją ubiegł w zniszczeniu Czarnego Pana.
Obejrzała się po polu walki, aurorzy uchwytywali kolejnych Śmierciożerców i
zapewne część celi w Azkabanie się zapełni. Albus Dumbledore stał niedaleko i
rozmawiał z Charlusem oraz Moodym. Dostrzegła brata, który przytulał Caroline,
przebiegła wzrokiem po kolejnych twarzach członków Zakonu, którzy wyglądali na
szczęśliwych, mimo że zginęło sześciu aurorów.
Nie wie jak to możliwe, ale póki co wydawało jej się, że nikt z Zakonu nie
umarł. Niektórzy członkowie krwawili, mieli połamane kończyny, ale nikt nie
płakał. Widziała jak kilku aurorów przenosi ciała swoich kolegów... No tak...
Pojawili się, kiedy było już prawie po wszystkim. Wszystko poszło tak gładko!
Widocznie młodemu Czarnoksiężnikowi brakowało nieco umiejętności.
Pokonała strach i poszła w miejsce, gdzie znajdowały się pozostałości po
Voldemorcie. Chciała opluć miejsce w którym stał w chwili, gdy ciemnogranatowy
promień ugodził go, a on zamienił się w proch i pył, a jego szata bezwiednie
opadła na ziemię. Powoli oddaliła się od członków Zakonu Feniksa i aurorów,
chcąc obejrzeć to miejsce, zanim zabiorą jego resztki.
Spojrzała na szatę z góry i uśmiechnęła się z satysfakcją. Zginąłeś. Nawet nie wiesz jak mnie cieszy
ten widok, pomimo tego, że nie ja tego dokonałam. Tak bardzo chciałam, żebyś to
od mojego zaklęcia padł jak nic nie znaczący robak...
– Nie... – Zaczęła powoli, marszcząc czoło i czując
narastający ucisk w brzuchu. Kucnęła obok szaty, przyglądając jej się uważnie. Peleryna
poplamiona była błotem. Dzień wcześniej przestał padać deszcz i ziemia nadal
była wilgotna. Gdzie się podział ten
cholerny pył?
– Parkes, musimy wziąć pozostałości. – Powiedział jeden z aurorów, ale ona nie
odsunęła się. W myślach błagała Merlina, żeby jej przypuszczenia okazały się
błędne. Przyłożyła koniuszek różdżki do szaty i pomyślała Revelare Muto, a z koniuszka różdżki wystrzelił złoty promień,
który otoczył odzienie Voldemorta. Odsunęła różdżkę i peleryna przestała mienić
się od zaklęcia. Osunęła się bezwiednie na kolana, podparła się dłońmi, przez
chwilę miała wrażenie, że pustka w głowie nigdy nie zniknie. Nieco jej się
rozjaśniło i ogarnął ją smutny spokój.
– Nie ruszajcie tego miejsca. – Powiedziała hardo, ale miała wrażenie, że nie
ona wypowiada te słowa. Resztką sił podniosła się z miejsca i niedbale wytarła
ubłocone dłonie w kurtkę. Moody, Dumbledore i Potter nadal rozmawiali, i
postanowiła im na chwilę przeszkodzić. Odchrząknęła głośno, bo nie miała
pewności, czy wydobędzie głos, takie miała ściśnięte gardło. Albus odwrócił się
do niej i przez chwilę jego twarz wyglądała na rozbawioną czymś. Potter nie
krył uśmiechu, a Moody jak to Moody... Spojrzał na nią jakby przeszkodziła mu w
czymś ważnym.
– On się transmutował. Jest animagiem. – Zadowolona mina Charlusa szybko zrzedła, a
Dumbledore miał teraz bardzo niepokojący wyraz twarzy i spojrzał w miejsce,
gdzie niby zginął Czarny Pan.
– Kurwa mać! Wiedziałem, że coś poszło nie tak!
Zawsze czujność! Aurorzy do mnie! Ruszać się! – Krzyknął głośno i szybko poszedł wraz z
Dumbledorem, w stronę pozostałości po Voldemorcie. Jej koledzy z Biura Aurorów
szybko mijali ją i Charlusa, żeby dowiedzieć się, co takiego zezłościło
Alastora Moody'ego. Miała świadomość tego, że ludzie z Zakonu patrzą na nią i
na Pottera wyczekująco, więc minęła go i poszła w inną stronę, jak najdalej od
tego wszystkiego.
– Hej! Moody zwołał wszystkich aurorów! – Charlus pobiegł za nią i chwycił ją za ramię.
Odwróciła się i wyrwała rękę z jego uścisku, jakby brzydziła się jego dotyku.
– Nie jestem aurorem! Jestem zwykłą asystentką!
– Syknęła, odwróciła się i zanim zdążył
cokolwiek odpowiedzieć, teleportowała się bez żadnego dźwięku.
A witam serdecznie! Już myślałaś, że masz ode mnie spokój?! Ach, coś Ty! Mam jeszcze 5 dodatków do nadrobienia! :D Więc oczywiście zabrałam się za pierwszy.
OdpowiedzUsuńPo kilku zdaniach zorientowałam się, że to ta sama treść, co w prologu, ale i tak przeczytałam jeszcze raz, a co tam :D Twoje dzieła mogłabym czytać milion razy :D
No to powtórzę, że bardzo mi się podobało :D Ale że czuję niedosyt w związku z tym, że to już znam, będę musiała jeszcze jeden dodatek dzisiaj przeczytać :D <3
Także buziaczki i niebawem widzimy się pod dwójeczką :*
Jeej!
UsuńCieszę się, że nawet w Święta znajdziesz na mnie czas :D
Jestem bardzo ciekawa jak Ci się spodobają te dodatki :D
Spadam pisać rozdział!
Do zobaczenia po II!
Buziaki :*
Ooooo *_* Rozdzialik będzie! *_*
Usuń