Ledwo zmaterializowała się na miejscu, od razu ruszyła w stronę schodów i
otworzyła drzwi Alohomorą. Wzięła zamach i trzasnęła nimi głośno, a z jej
gardła wyrwał się dziki krzyk. Poczuła się nieco lepiej. Oddychała głęboko i
rozejrzała się po ciemnym wnętrzu korytarza. Weszła w głąb domu czując lekki
niepokój. Z przyzwyczajenia poprawiła przekrzywiony obraz w przedpokoju.
Ostatni raz była tu ponad rok temu...
– Mamo, tato! Wróciłam! – Krzyknęła Dorea,
kiedy wróciła po całym dniu w Londynie i usiadła na niskiej ławie, aby zdjąć
buty. Było tuż po dwudziestej, pogoda była nieprzyjemna – wiało i padało pewnie w całym kraju.
Odwiesiła mokry płaszcz i chwyciła torbę. – Kupiłam te rajstopy o które
prosiłaś! Stara Kingston popatrzyła na mnie jakbym nie była zdolna rodzić
dzieci! Ale się zdziwi jak zobaczy cię z brzuchem!
Zachichotała pod nosem i stanęła
przed krzywo zawieszonym obrazem. Poprawiła go, tak jak miała w zwyczaju.
Zawsze się przestawiał, jak w czasie zebrań Zakonu, kilkunastu członków
wychodziło z domu, albo gdy w dzieciństwie przebiegała z Robertem przez
przedpokój. Poświata tańczącego światła zalewała część korytarza. Nie dziwiła
się rodzicom, że rozpalili ogień w kominku. Pewnie teraz drzemali w swoich
fotelach, ustawionych jak najbliżej kominka.
Zauważyła ciemne plamy z błota na
wykładzinie i zrobiła sceptyczną minę. Oczywiście ktoś musiał wnieść błoto!
Stanęła jak wryta kilka kroków przed łukiem do salonu i wytężyła wzrok na te
plamy. W świetle, dochodzącym z pokoju, ich barwa wyglądała na ciemnoczerwoną.
Coś jej mówiło, żeby nie szła dalej, ale dała kilka kroków do przodu i powoli
weszła do salonu. Tapicerka na kanapie była rozerwana, dużą szafę przewrócono
na kanapę, przy czym zasłaniała widok na połowę pokoju, fotele były całkowicie
roztrzaskane, tak samo jak szklany, duży stół.
– Mamusiu? – Wyjąkała wchodząc głębiej, nie
wiedząc co zobaczy. Złowieszcze dreszcze przeszły przez jej całe ciało. –
Tatusiu?
Ominęła szerokim łukiem
roztrzaskany stół, starała się omijać plamy posoki i stanęła w miejscu, gdy
zauważyła strużkę krwi wypływającą spod kanapy. Kucnęła i opuszkami palców jej
dotknęła. Była jeszcze ciepła. Oblizała nerwowo wargi. Przeszła nad nią
ostrożnie i wzięła głęboki oddech nim obeszła szafę. Otworzyła usta, ale nie
potrafiła nawet krzyknąć, cofnęła się o kilka kroków, wpadając na barek i
przestraszyła się, kiedy butelki złowieszczo zadźwięczały w środku. Szybko jej
oddech stał się urwany i dość głośny, praktycznie charczała, niezdolna do
jakiekolwiek ruchu, ani myśli. Przez łzy patrzyła na ciała swoich rodziców. On
ich nie zabił... On ich zniszczył! Lewy bok jej ojca był rozerwany i pewnie
tylko koszula trzymała jego wnętrzności w środku. Piękna i dobra twarz jej matki
była dosłownie roztrzaskana. Wszędzie było tyle krwi...
Zaszlochała głośno i bezwiednie
osunęła się na parkiet, tracąc świadomość.
Południowe, marcowe słońce powoli
oświetlało całe pomieszczenie. Deszcz przestał padać w nocy i nastał nowy
dzień. Leżała na odrętwiałym boku na podłodze, czuła jak jej ubranie przesiąkło
krwią jej rodziców i czuła jak co chwilę jej nogi chwytają skurcze. Trzymała w
lepkich, zakrwawionych dłoniach, zimną i kruchą dłoń swojej matki. Czuła
zaschnięte ślady łez za policzkach i widziała, że część jej rzęs jest
pozlepianych.
Przeniosła wzrok na wejście do
salonu, gdy usłyszała odgłos otwieranych drzwi wejściowych, spojrzała z
powrotem na jej zniszczonych rodziców czekając na koniec. Przyszła kolej na
mnie...
– Kurwa mać! Co tu się do diabła stało?
Dawlish, nie wchodź tu! Wezwij dziesięciu moich ludzi, a ty zostań w Biurze i
trzymaj język za zębami! – Usłyszała
głos Moody'ego i spojrzała na przeciwległą ścianę, gdzie w tapecie zostało
wyryte: TAK KOŃCZĄ CI, KTÓRZY PRZECIWSTAWIAJĄ SIĘ LORDOWI VOLDEMORTOWI.
Leżała całkowicie spetryfikowana,
zupełnie niezdolna do niczego. Nie chciała ich tu. Chciała zostać sama z
rodzicami...
Usłyszała znów odgłos
otwierających się drzwi i kilka osób weszło do środka. Kiedy kroki ucichły
usłyszała głos Moody'ego.
– Salon jest rozwalony, na dywanie i parkiecie
widać ślady krwi. Możliwe, że w środku znajdziemy ciała Katheriny, Jamesa, Dorei i Roberta Parkesów. Tak Vance, naszej Dorei. Nie pojawiła się w pracy, nie
odpowiedziała na wezwania i postanowiłem, że w drodze z Azkabanu zwlokę ją z
łóżka, i postraszę zwolnieniem. Goshawk, Vance, Markham, Fenwick i McKinley
idziecie na piętro. Niczego nie dotykajcie, sprawdźcie tylko, czy ktoś tam
jest! Bądźcie czujni! Reszta, za mną! – Warknął Moody ochrypłym głosem i
usłyszała jak ostrożnie stawiają kroki, tak jakby bali się, że ktoś tu został.
Chwyciła matkę mocniej za dłoń i
spojrzała w martwe, jasnoniebieskie oczy ojca, które nadal miał otwarte.
Zamknęła oczy mając nadzieję, że
siłą woli sprawi, że umrze, ale nie udało się.
– Ja pierdole... – Usłyszała znane jej
przekleństwo po polsku. Wypowiedział je Twardowski, polskiego pochodzenia
czarodziej, dzięki któremu Biuro Aurorów znało prawie wszystkie przekleństwa w
jego ojczystym języku. Otworzyła oczy dość szybko i sześć osób wycelowało w nią
różdżki.
– Co zrobiłem, kiedy pierwszy raz się
spotkaliśmy Doreo? – Zapytał ją Moody z nutką groźby w głosie, a ona tępo
patrzyła w jego oczy.
– Czyściłeś swoją różdżkę. – Wydawał się być
zdziwiony, a ona kontynuowała skrzeczącym głosem. Oblizała suche, krwawiące
wargi. – Wydawało się, że twoja obecność na przyznaniu Orderu Merlina Drugiej
Klasy jest za karę. Przez ciebie w Proroku Codziennym zamiast zdjęcia mnie,
odbierającej nagrodę, umieścili twoje zdjęcie, sugerując, że twoja postawa
świadczyła o tym, że nie zasługuję na nią.
– To mógł wiedzieć każdy. – Podsunął mu
Potter, a Moody kiwnął głową. On i Dorea nie spuszczali z siebie wzroku.
– Co zrobiłaś Potterowi, w dni kiedy się
poznaliśmy? – Zapytał, a ona odkaszlnęła i spojrzała znów w oczy ojca.
– Wyczarowałam mu ośle uszy. – Powiedziała
ochrypłym głosem i Moody kazał opuścić różdżki aurorom. Usłyszała jak po schodach
zbiegają kolejni ludzie i wpadają do salonu.
– Na górze czysto, nie zna... – Rozpoznała
głos McKinleya, który nagle urwał swoją wypowiedź, zapewne dostrzegł cały bałagan.
Usłyszała odgłos wymiotowania i drgnęła jak Alastor zaczął wrzeszczeć na
swojego podwładnego.
– Goshawk, bezcześcisz miejsce zbrodni! W tym
miejscu mógł być jakiś ślad, a ty go przykryłeś resztkami śniadania! Wynoś mi
się stąd natychmiast! Spróbujesz komukolwiek o tym powiedzieć, to urządzę cię
tak, że będą cię zeskrobywać ze ścian! – Przy ostatnim jego zdaniu załkała
cicho i przysunęła się bliżej ciała matki, nadal trzymając ją mocno za dłoń.
Poczuła na swoich ramionach
ciepłe, silne ręce, które próbowały ją oderwać od ciała matki. Wydawało jej
się, że całą wieczność im się opierała i zawyła jak zranione zwierzę, gdy
Twardowskiemu udało się ją unieść, i wypuściła dłoń matki.
Próbował ją postawić na nogach,
ale za każdym razem opadała bezwiednie jak szmaciana lalka. Charlus Potter
podszedł i wziął ją na ręce. Moody szeptem przekazywał polecenia aurorom, a ona
do samego wyjścia z salonu, wzrokiem żegnała się z rodzicami i nienarodzoną
siostrą.
– Roberta nie ma na górze, więc zakładam, że
albo go porwali, albo jest u Caroline Paesegood. Chwyć mnie mocniej i rozluźnij
się trochę. Wiem, że to trudne ale musisz to zrobić, żebym mógł się teleportować
łącznie, do Caroline. – Słyszała jego miękki głos i kiwnęła głową. Wzięła
głęboki oddech, chwyciła jego ramiona nie zważając na to, że plami go krwią.
Poczuła uścisk w brzuchu, a Charlus stracił nieco równowagę przy lądowaniu, ale
zdołał utrzymać stabilność i nie przewrócił się. Ostrożnie przeszedł przez
bramkę i poszedł w kierunku domu na Kamiennym Wzgórzu. Otworzyła oczy i
patrzyła jak powoli zbliżają się do posiadłości.
Beatrisha Paesegood wybiegła z
domu, stanęła u szczytu schodów i mocno chwyciła się barierki, zasłoniła dłonią
usta i czekała aż Charlus zatrzyma się obok niej. Nie odezwała się słowem,
otworzyła drzwi i przytrzymała je, żeby Potter wniósł ją do jej domu. Drzwi
zamknęły się cicho, Trisha kiwnęła na niego, żeby szedł za nią i wszedł do
kuchni, w której usłyszała śmiech swojego brata i pisk Caroline. Robert
odwrócił się w ich stronę i uśmiech zamarł mu na ustach widząc Doreę całą we
krwi. Jego dziewczyna, urocza blondynka odwróciła się i znów pisnęła, tym razem
przerażona.
– Posadź ją na krześle. – Nakazała Trisha i
wyjęła kubek z szafki. Zaparzyła kilka listków melisy z walerianą i postawiła
przed Parkes. Robert kucnął obok siostry i chciał chwycił jej dłonie, ale
rozmyślił się, gdy zobaczył, że są we krwi.
– Potrzebuję kilka czystych fiolek. Muszę
zebrać jak najwięcej materiału z jej ubrania. – Powiedział Charlus, a Caroline
kiwnęła głową i wybiegła z kuchni.
– Opowiedz co się stało. – Poprosił ją brat, a
ona spojrzała na Charlusa wystraszona. Starała się, żeby zrozumiał, co próbuje
mu przekazać.
– Muszę oficjalnie ją przesłuchać, ale
najpierw muszę mieć pewność, że mam te próbki. Melisa z walerianą odpadają,
pani Peasegood. Jest w szoku, a te zioła mogą ja dodatkowo otępić. Ciepła woda
powinna wystarczyć, dopóki nie skończę jej przesłuchiwać. – Nakazał Charlus, a
do kuchni wpadła Caroline ze skrzyneczką czystych fiolek.
– Istnieje podejrzenie, że przesłuchanie może
źle wpłynąć na jej stan psychiczny. Jako jej brat mam prawo być przy niej i
pilnować, żeby w trakcie twojej pracy jej stan nie pogorszył się. – Parkes
spojrzał na Charlusa hardo, a ten kiwnął głową.
– Wezwij w trybie natychmiastowym Malcolma McGonagalla.
Ktoś musi zapisać zeznania. – Nakazał Robertowi i za pomocą zaklęcia
ściągającego, przelewał część krwi z ubrania Dorei do fiolek. Kiedy skończył tą
czynność poprosił o pergaminy, pióro i kałamarz, i musiał wyprosić z kuchni
panią Peasegood z córką. Parkes kucnął obok siostry i chwycił ją za czyste
kolano.
– Powiedzcie mi chociaż co się stało! –
Spojrzał na Charlusa wiedząc, że od siostry pewnie nic nie usłyszy.
– Będę przesłuchiwał Doreę Parkes w
charakterze uczestnika, albo świadka... – Przerwał i zapewne myślał nad doborem
słów. – Ataku, który miał miejsce kilka godzin temu w Barnsley 13 i znaleziono
tam ciała Katheriny i Jamesa Parkesów.
– To boli Robert. – Wyjąkała, gdy blady na
twarzy brat ścisnął jej kolano. Usiadł na podłodze i oparł się o nogi siostry.
W ciszy czekali aż pojawi się Malcolm. Patrzyła przed siebie i starała się
oddychać miarowo. Powoli zaczęła odczuwać zmęczenie, a głowa bolała ją
niemiłosiernie. Upiła łyk ciepłej wody i zwilżyła suche wargi językiem.
Zaledwie pół godziny temu chciała, żeby ją tam zabili, a teraz powoli zbierała
się w sobie. Musiała być silna. Im bardziej będzie dokładna w zeznaniach, tym
szybciej dadzą jej spokój. Tego pragnęła najbardziej.
Spojrzała na drzwi do kuchni,
które otworzyły się i wszedł Malcolm. Szybko pisał i w Biurze Aurorów często
był protokolantem.
– Dzień dobry, masa roboty od rana. –
Uśmiechnął się do nich lekko. No tak... W Biurze jeszcze nic nie wiedzieli.
Zlustrował Doreę wzrokiem i nieco się speszył. Charlus wskazał na krzesło, żeby
siadł i podał mu przybory do pisania.
– Gotowy? – Zapytał go, a McGonagall kiwnął
głową, kiedy wygodnie ułożył rękę.
– Jest czternasty marca 1956 roku, godzina
12:40, jako Auror pracujący dla Ministerstwa Magii przeprowadzam przesłuchanie
Dorei Parkes lat 22, w sprawie ataku w Barnsley 13, gdzie trzynastego bądź
czternastego marca, tego roku zginęli Katherina i James Parkes. W trakcie
przesłuchania obecny jest brat przesłuchiwanej Robert Parkes oraz protokolant z
Biura Aurorów Malcolm McGonagall. – Zaczął procedurę Charlus, a ona spojrzała
na niego i czekała na pytania. – Czy była pani świadkiem czy uczestnikiem
wydarzeń?
– Byłam świadkiem tych wydarzeń. – Zaczęła
mówić i upiła kolejny łyk wody. Uniosła rękę, kiedy Potter chciał zadać kolejne
pytanie i zaczęła mówić. – Trzynastego marca tego roku skończyłam pracę o
osiemnastej, co może potwierdzić mój przełożony Charlus Potter oraz auror
Zbigniew Twardowski, z którym wychodziłam z Ministerstwa Magii. Następnie
udałam się na ulicę Pokątną, gdzie spotkałam się z moją przyjaciółką Hortensią
Marwood, z którą wypiłam grzane Kremowe Piwo w Dziurawym Kotle. Rozstałyśmy się
przed godziną dwudziestą i teleportowałam się do Barnsley. Najpierw poszłam do
Pani Kingston, która prowadzi miejscowy sklep artykułami medycznymi i kupiłam
rajstopy uciskowe dla mamy, ponieważ... Ponieważ miała złe krążenie w nogach,
bo była w ciąży. Było chyba tuż po dwudziestej jak wróciłam do domu pod adresem
Barnsley 13. Było ciemno, ale widziałam, że w salonie pali się kominek, bo dawał
trochę światła na korytarz. Zauważyłam ślady na wykładzinie i z początku
myślałam, że jest to błoto, bliżej salonu dostrzegłam, że kolor ten jest
ciemnoczerwony. Weszłam do salonu, który był w strasznym stanie. Fotele, kanapa
i stolik były rozwalone, a szafa przewrócona. Weszłam dalej, żeby ocenić skalę
zniszczeń i zobaczyć, czy są tam moi rodzice. Zauważyłam ich... Leżeli cali we
krwi. Ojciec miał chyba rozszarpany lewy bok, a twarz mojej mamy...
Ręce jej się trzęsły, gdy
chwyciła szklankę z wodą, aby nawilżyć usta i gardło. Wzięła głęboki oddech i
patrzyła na pióro, które zatrzymało się nad pergaminem.
– Ona była zniszczona. – Kontynuowała patrząc
na ruch pióra. – Chyba zemdlałam. Ocknęłam się w nocy, było już ciemno, ogień w
kominku zgasł i leżałam tam, dopóki nie znaleźli mnie aurorzy. Usłyszałam jak
wszedł Moody i kazał Dawlishowi wezwać dziesięciu jego ludzi. Wkrótce przybyłeś
ty, Twardowski, Vance, Goshwak, który zwymiotował w salonie, McKinley, Fenwick
i czterech innych, ale ich nazwisk nie pamiętam. Twardowski mnie podniósł z
podłogi, przejąłeś i teleportowałeś się ze mną na Kamienne Wzgórze. Miałeś
nadzieję, że będzie tu mój brat Robert, ponieważ tu mieszka jego dziewczyna
Caroline. Faktycznie Robert tu był. Zebrałeś próbki z moich ubrań, a Robert wezwał
Malcolma McGongall, żeby spisać zeznania.
– Czy ktoś tego dnia odwiedzał twoich
rodziców? – Zapytał ją Charlus, a ona wiedziała, że nie może zdradzić pewnych
rzeczy.
– Wiem, że miał ich odwiedzić Albus Dumbledore
z kilkoma osobami. – Powiedziała i przeniosła na niego spojrzenie. – Ale nie
wiem, czy do tego doszło, bo od ósmej rano byłam w pracy.
– Czy zauważyłaś coś dziwnego przed wejściem
do domu?
– Nie... Jedynie obraz w przedpokoju był
przekrzywiony. Poprawiłam go, bo zawsze się przekrzywia jak kilka osób krząta
się po korytarzu. Sądziłam, że to przez odwiedziny znajomych moich rodziców.
– O której mogli zginąć? – Zapytał ją, a ona
pokręciła głową.
– Nie wiem... Trzeba zapytać profesora
Dumbledore'a, czy spotkanie się odbyło. Jeśli tak, to o której godzinie
wyszli... Ale musiało to być bliżej dwudziestej, bo krew moich rodziców była
jeszcze ciepła. – Wyszeptała i spojrzała w sufit, mając nadzieję, że odpędzi
napływające łzy.
–Czy wiesz kto mógł zabić twoich rodziców?
– Voldemort. Zapomniałam dodać, że na ścianie,
na prawo od wejścia do salonu, w tapecie wyryty był napis "tak kończą ci,
którzy przeciwstawiają się Lordowi Voldemortowi". Moi rodzice czynnie
krytykowali jego idee i popierali wszelkie akcje mające na celu złapanie jego i
popleczników. – Odpowiedziała, a gdy Malcolm znów skończył notować, Charlus
chwilę milczał.
– Jesteś pewna, że to on, a nie jego
poplecznicy? – Spojrzała na niego, jakby uderzył ją w twarz. I zamknęła oczy
starając się przypomnieć jak najwięcej szczegółów, aby mocniej uargumentować
swoje zdanie.
– Ślady krwi w przedpokoju, to były ślady
obuwia. Mogły tam być maksymalnie cztery osoby, bo przy większej liczbie osób,
plam na wykładzinie byłoby więcej, a w domu nie można się teleportować, bo nie
pozwala na to zaklęcie, które rzuciłam dwudziestego lutego. Moi rodzice byli
bardzo dobrymi czarodziejami, daliby radę obronić się przed czterema
Śmierciożercami. Jeśli dostrzegliby, że nie mają szans, ojciec miał walczyć z
nimi, a mama miała rozwalić ścianę i teleportować się jak najbliżej Ministerstwa,
aby poinformować aurorów o napadzie. Oni... mieli to zaplanowane, od kiedy mama
dowiedziała się, że jest w ciąży, więc jestem pewna, że to musiał być sam
Voldemort. – Powiedziała i starała się, aby reszta sił była słyszalna w jej
głosie. Charlus patrzył na nią i chyba wierzył, że mówi prawdę, ale nie sądził,
żeby to przeszło wyżej. Spojrzała na Roberta, który sztywno opierał się o jej
nogi. Nagle nieco ją oświeciło i spojrzała na Pottera. – Poza tym oni boją się
go nazywać Voldemortem... Gdyby to byli tylko Śmierciożercy, to napisaliby: tak
kończą ci, którzy przeciwstawiają się Czarnemu Panu. Czy nie mam racji?
– Lumos Maxima! – Szepnęła i z końca
jej różdżki wystrzeliła świetlista kula, która oświetliła korytarz. Spojrzała
na nową szarą wykładzinę. Podziwiała Roberta za to, że po pogrzebie rodziców
zebrał się w sobie i wrócił do domu. Ona od tamtej pory bała się tego miejsca i
mieszkała u Hortensii. Wiedziała, że to nie on sprzątał salon, bo słyszała na
jednym z zebrań Zakonu Feniksa, jak pani McKinley mówiła pani Longbottom, że
jej mąż wraz z Twardowskim uprzątnęli pomieszczenie.
Świetlista kula powoli oświetliła salon i wciągnęła głośno powietrze.
Parkiet wyglądał jak nowy, kanapa oraz dwa fotele były nowe, tak jak drewniana
niska ława. Stały one bliżej ściany, gdzie rok wcześniej Voldemort wyrył
pamiętne dla niej słowa. Niski kredens stał obok barku pod oknem. Tapety na
ścianie też były nowe. W kominku ustawione były świeże drwa, a na gzymsie
ułożone były fotografie rodzinne. W miejscu, gdzie był napis, wisiał obraz
przedstawiający ją, Roberta i rodziców. Ostrożnie ominęła tą część podłogi na
której rok temu leżały martwe ciała i usiadła na podłodze. Otworzyła barek,
wyciągnęła Ognistą Whisky i pierwszy raz od kilku miesięcy wybuchnęła głośnym
płaczem.
Robert obudził ją zdecydowanie za wcześnie. Podniosła się z podłogi, czując
jak jej głowa pulsuje od bólu. Chwyciła szklankę wody i wypiła ją duszkiem.
– Nie sądziłem, że cię tu znajdę. –
Odstawiła głośno szklankę i dopiero teraz spojrzała na chłopaka, który nad nią
siadł. Charlus podał jej kanapkę z szynką i sałatą, i chwyciła ją nieufnie. Brunet
usiadł obok niej i spojrzał przed siebie na parkiet. – Jak się czujesz?
– Mam kaca. – Powiedziała zanim
połknęła pogryziony kęs kanapki. Dobrze, że była w folii, przynajmniej nie
musiała myć rąk.
– Butelka Ognistej... Masz spust. – Skomentował,
a ona spojrzała na leżącą butelkę. Wzruszyła ramionami, bo nie widziała sensu
ciągnięcia z nim rozmowy.
– Która jest godzina? – Zapytała go
kiedy zjadła kanapkę.
– Po szóstej. – Spojrzała na niego z
wyrzutem. – Dasz radę iść do pracy?
– Jak muszę, to pójdę. – Myślała, że
skoro misja trwała mniej, to ten jeden dzień będzie miała wolny. – Mogłeś
napuścić na mnie Roberta. Niepotrzebnie się fatygowałeś, no i pospałabym
dłużej.
– Martwiłem się. Byłem u twojej
współlokatorki i zdziwiła się, że nie wróciłaś. Robert został u Caroline i
przypuszczał, że właśnie tu będziesz. – Nie sądziła, że jej brat ma w nią taką
wiarę. Miesiąc ją namawiał do tego, żeby wróciła do domu, ale ona nie miała
odwagi i dał jej spokój. – Trochę mnie przeraziłaś... Leżałaś w tym samym
miejscu, co rok temu.
– Sama siebie przerażam. –
Wyszeptała patrząc tępo w miejsce. – Jak tu weszłam, to nie mogłam przejść po
tym parkiecie. Chłopaki doprowadzili to miejsce do porządku. Robert też sobie
poradził.
– Też sobie świetnie radziłaś.
Wróciłaś pięć dni po ich śmierci. Nawet nie wiesz jak mi zaimponowałaś, kiedy
po ich pogrzebie poszedłem do pracy, a ty dziesięć minut później weszłaś do
gabinetu z uporządkowanymi dokumentami i korespondencją. Jesteś najsilniejszą
kobietą jaką do tej pory spotkałem. Widziałaś to wszystko i byliśmy pewni, że
długo twoje biurko będzie puste, a ty odnalazłaś spokój i wróciłaś. – Jego ciepły,
cichy głos łagodził jej myśli. – Wyglądałaś upiornie. Przez kilka tygodni
widziałem, że coś cię trapi, ale byłaś cały czas spokojna. Potem wydawało mi
się, że wszystko wróciło do normy.
– Chodzę do pani Hodhedge. Szef
chciał mieć pewność, że nic mi nie jest. – Skrzywiła się, chociaż zdawała sobie
sprawę, że uzdrowicielka bardzo jej pomogła. – Pewnie się ucieszy jak jej
powiem, że tu weszłam. Czasami teleportowałam się tutaj i patrzyłam na dom.
– To też postęp. – Powiedział, a ona
parsknęła śmiechem.
– Chciałam go spalić. Prawie do tego
doszło, ucierpiał jeden parapet i dobrze, że to nie była piekielna pożoga, to
udało mi się ugasić. – Przyznała cicho. Nawet Robert o tym nie wiedział, a
następnego dnia w pracy miała takiego doła, że Teretn zasugerował wizytę u ich
uzdrowicielki. – Wczoraj poczułam się jakbym ich zawiodła.
– Prawdopodobnie uciekł już z kraju.
Minister i Teretn są przekonani, że dostał za swoje i już tu nie wróci. – Kiwnęła
głową, bo wiedziała, że Ministerstwo będzie zapewniało, że nic się nie stało.
– A co mówi Dumbledore?
– Że rozwścieczyliśmy go i za kilka
lat wróci.
– Przegraliśmy to. – Stwierdziła
patrząc na portret rodziców i otarła jedną łzę.
– Nie... Nadal będziemy walczyć. –
Podniósł się i podał jej dłoń. Pomógł jej wstać i wyprowadził ją z salonu. Podał
jej małą torbę, którą zostawił w przedpokoju.
– Masz tu ubrania na zmianę. Ogarnij
się, ja zrobię ci porządne śniadanie.
Charlus przepuścił ją w drzwiach aurorów. O dziwo zdążyli na ósmą do pracy,
więc była już mniej spięta. Wymusiła na nim, że da jej przeczyta raporty z
walki i doniesienia na temat Voldemorta. Zdziwiła się, kiedy zauważyła, że jej
biurko jest przestawione bliżej gabinetu Moody'ego i Szefa Biura.
– Hej! To moje biurko! – Powiedziała
oburzona, a dziewczyna, która siedziała za biurkiem przywitała ich radośnie.
Potter odpowiedział jej a Dorea stała nie wiedząc o co chodzi.
– Teretn stwierdził, że jesteś
potrzebna gdzieś indziej. – Powiedział tajemniczo, a ona spojrzała na niego i
miała nadzieję, że nie przenoszą ją do Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów.
– Gdzie mnie przenosi? – Zapytała z
wyczuwalną paniką w głosie. Potter roześmiał się głośno i spojrzał na nią w dziwny
sposób. Odsunęła się o krok, kiedy wyciągnął do niej ręce, ale i tak chwycił
jej ramiona i odwrócił ją w kierunku drzwi do jego gabinetu. Patrzyła na drzwi
i kiedy dotarło do niej, co widzi, otworzyła usta ze zdziwienia i jedną dłonią
je zasłoniła. Podeszła do nich i z czułością pogłaskała nową plakietkę na
drzwiach.
– Wchodź Parkes! – Usłyszała zanim
drzwi otworzyły się z rozmachem. W gabinecie siedział Moody i Teretn. Była
nadal w szoku i wolno weszła do gabinetu, na który rzucono zaklęcie powiększające.
Nie było też starego biurka Charlusa, zastąpiono go dużym biurkiem w kształcie
litery L i była pewna, że na pewno się pomieszczą.
– Jako szef Biura Aurorów, w imieniu
Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów informuję o tym, że pani kurs
aurorski zakończył się wynikiem Wybitnym i Ministerstwo Magii z radością
przyznaje pani uprawnienia do wykonywania zawodu. – Powiedział Foldius oficjalnym
tonem i wręczył Dorei pergamin podpisany przez Minister Magii.
– Uznaliśmy, że z nami zostaniesz i
daliśmy notkę wyżej, że zmieniłaś stanowisko. Wraz z Szefem postanowiliśmy
przydzielić cię do partnerowania Potterowi. – Powiedział Moody ochrypłym
głosem. – Witaj na statku, Parkes.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się lekko
i kiwnęła sztywno głową.
– Charlus przekaże ci resztę. My
jesteśmy zawaleni robotą. – Alastor wskazał Szefowi drzwi i wyszli z gabinetu.
– Szefowie wszystkich Departamentów
i ważniejszych biur mają spotkanie z Panią Minister. O dwunastej zwołała prasę i
muszą ustalić, co powiedzieć. – Wyjaśnił szybko, ale ona ledwo go słyszała.
Podeszła do biurka i pogłaskała ciemny blat, zrobiła to tak delikatnie, jakby
miała do czynienia z żywą istotą. Klasnęła w ręce, zapiszczała jak mała
dziewczynka i kilka razy podskoczyła. Usłyszała jak Potter się z niej śmieje i
sama się zdziwiła, gdy odwróciła się do niego i również się zaśmiała. Brunet
spojrzał na nią znów tym dziwnym spojrzeniem i poczuła się nieco niezręcznie.
– Miałeś mi coś powiedzieć. –
Zauważyła, a on kiwnął głową.
– Minister doceniła twoje zasługi i
dostaniesz podwyżkę do wypłaty. – Powiedział i usiadł na swoim fotelu, a on
nadal stała. – W nocy był tu też Dumbledore i wspólnie podjęliśmy decyzję, że
zataimy informację o tym, że to ty się zorientowałaś o tym, że Voldemort nas
przechytrzył. Zasługi zostaną przypisane aurorom, którzy zabezpieczali materiał.
Nie chcemy na ciebie ściągnąć resztki jego popleczników, bo możliwe, że będą
chcieli się mścić.
– Rozumiem. – Kiwnęła głową, bo
całkowicie zgadzała się, że lepiej przypisać zasługi całemu Biurowi Aurorów, bo
po śmierci rodziców ona i Robert obawiali się ataku na nich.
– W pudle pod biurkiem są twoje
osobiste rzeczy, które spakowałem z poprzedniego stanowiska. W szufladzie w
teczce masz dokumenty, które przejrzysz, podpiszesz i zaniesiesz do kadrowej.
Rozpakujesz się, pokręcisz się z radością na krześle i trzeba uporządkować
akta, bo wczoraj przybyło nam zatrzymanych.
– Myślałam... – Zaczęła, bo była
pewna, że skończy z segregacją dokumentów. Mogła je uzupełniać i przeglądać,
czytać zeznania, ale segregacja? Robiła to dobrze, ale czuła się wtedy, jakby
nic nie robiła.
– Jest ich mało. – Uspokoił ją i
chwilę później uśmiechnął szelmowsko, a ona poczuła jak serce bije jej nieco
szybciej z ekscytacji. – Ale są bardzo obszerne i ciekawe.
– Białe kruki wśród śmierciożerców?
– Parsknęła śmiechem i usiadła przy swoim
biurku i na swoim krześle. Jeszcze raz pogłaskała blat z czułością i oczy
nieco jej się zaszkliły.
Wreszcie była aurorem. Zaśmiała się głośno, nie zważając na to, co pomyśli
o niej Charlus Potter.
Faktycznie dokumenty, które miała posegregować były ciekawe. Wśród
zatrzymanych śmierciożerców, były osoby, które widniały już w ich aktach, ale z
braku dowodów i małej ilości świadków, nie mogli ich oskarżyć o napaści.
Musiała jedynie iść do archiwum i wziąć odpowiednie akta. Drgnęła
przestraszona, gdy Charlus postawił przed nią szklankę z bursztynowym płynem.
Spojrzała na niego zdziwiona, kiedy przysunął bliżej swój fotel i usiadł na
nim.
– Nie piję w pracy. – Uśmiechnęła
się krzywo.
– Już wpadłaś w pracoholizm?
Zrobiliśmy dwie godziny nadgodzin. – Wzniósł szklankę, jakby wznosił toast. –
Za twój awans, Doreo. Należy ci się.
Stuknęli się szklankami i wypiła duszkiem płyn. O tak... Tego jej było
trzeba od rana. Odłożyła szklankę i wzruszyła ramionami, gdy spojrzał na nią
pytająco. Pewnie zdziwił się, że wypiła zawartość szklanki na raz.
– Cały dzień męczy mnie kac, zrozum.
– Parsknął śmiechem i też dokończył zawartość swojej szklanki. Wróciła do
przeglądania dokumentów, bo nawet nie była w połowie zawartości pudła.
– Na zielonym pergaminie zapisuje
swoje uwagi i dołączam je, więc jakbyś potem na to patrzył i czegoś nie
rozumiał to pytaj. – Powiedziała i włożyła kolejne akty do teczki, którą potem
odłożyła na mały stosik innych teczek. W gabinecie nagle błysnęło srebrną
poświatą, która po chwili zamieniła się w srebrnego łabędzia. Ptak otworzył
dziób i przemówił łagodnym, kobiecym głosem.
– Zebranie Zakonu o 21 u nas w domu.
– I rozmył się w powietrzu. Patrzyła w miejsce, gdzie przed chwilą pojawił się
patronus.
– Potwierdzisz, że będziemy? –
Zapytał Charlus, a ona zdziwiła się, bo nigdy nie potwierdzała swojej
obecności. – Muszę potwierdzać takie rzeczy mojej mamie. Prawie zawału dostała,
jak raz się nie zjawiłem. Myślała, że mnie dopadli.
– Och, jasne. – Powiedziała i
wyciągnęła pergamin, aby naskrobać wiadomość.
– Co ty robisz? – Wydawał się być
bardzo zdziwiony, a ona zarumieniła się.
– Odpowiadam, tak jak prosiłeś. –Wyjąkała
czując lekki stres.
– Za pomocą patronusa. – Powiedział
to takim tonem, jakby to było oczywiste. Zaczerwieniła się nieco, bo nie
wiedziała, jak mu to powiedzieć, ale on zrozumiał. Widziała, że jego zdziwienie
miesza się z oburzeniem. – Nie potrafisz patronusa? Przecież doskonale
pamiętam, że przekazywałaś już tak wiadomości, tego nie da się zapomnieć!
– Za patronusy w tym gabinecie
będziesz odpowiadał ty, bo ja nie potrafię. – Powiedziała chłodno, a on
wyglądał jakby do niego nie dochodził sens jej wypowiedzi.
– Ale widziałem! – Nie dawał za
wygraną, a ona wzięła głęboki oddech, ale nie rozładowało to jej napięcia.
– Ja też wiele widziałam. – Warknęła
i spojrzała na niego hardo. Wyglądał jakby zrobił coś naprawdę złego.
– Przepraszam, nie zdołałem połączyć
faktów. – Powiedział i czuła, że jest mu przykro. Uśmiechnęła się smutno i
wróciła do pracy, bo chciała uzupełnić jeszcze jedną teczkę, zanim teleportuje
się na zebranie Zakonu Feniksa.
Opróżniała drugą szklankę już tego wieczora. Zaproponował jej ojciec
Charlusa i zgodziła się. Stała obok Roberta, Caroline i jej rodziców, i czekali
aż Dumbledore zacznie mówić.
Do pomieszczenia weszły Augusta i Enid Longbottom, nieco czerwone na
twarzy. Podeszły do Albusa i Augusta coś mu wyszeptała, a on tylko kiwnął głową
nieco rozbawiony.
– Pewnie ich mężowie świętują
wczorajszy dzień. – Parsknął cichym śmiechem Robert, a ona w myślach przyznała
mu rację. Dumbledore stanął przy kominku i wszyscy w dużym salonie zwrócili na
niego uwagę.
– Witajcie na spotkaniu Zakonu
Feniksa! Dziękuję za to, że wczoraj tak licznie przybyliście walczyć z
Voldemortem i jego ludźmi! Udało nam się go pokonać, ale on nadal żyje. – Jego
błękitne oczy przez chwilę patrzyły na Doreę. – Popełnił masę błędów i znam go
na tyle, by wiedzieć, że nie odpuści i wróci. Biuro Aurorów jest pewne, że nie
ma go w kraju i badają inne poszlaki. Prawdopodobnie wybrał Afrykę lub Azję,
jako cel swojej kryjówki. Złapano wielu śmierciożerców, ale musimy być nadal
ostrożni.
– Za cztery dni ruszą procesy. Na
niektórych mamy twarde dowody, ale część z tych gnid, utrzymuje, że byli pod
działaniem Imperiusa. – Oznajmij stojący obok niego Moody, a niektórzy
członkowie mamrotali coś pod nosami. – Wizengamot podejmie decyzje, co z nimi
zrobić.
– Z przykrością informuję, że trzeba
zawiesić działalność Zakonu. Nie rozwiązujemy jej, nie obawiajcie się. Moody
będzie mnie informował o nowościach w sprawie i gdy zacznie coś się dziać,
znowu się spotkamy. – Przemówił do dwudziestu osób. – Była nas garstka i cieszę
się, że większości z nas nie stało się nic złego.
– Za wszystkich poległych w tej
walce! Za Wayna Altona, Raję i Gladysa Bradley'ów oraz Katherinę i Jamesa
Parkesów! – Dumbledore uniósł szklankę z Ognistą Whisky wznosząc toast.
Członkowie Zakonu wypili za swoich zmarłych kolegów i zaczęli między sobą
szeptem rozmawiać. Dwa skrzaty wniosły duże tace z przekąskami i talerzykami.
Dorea przesunęła się bliżej kominka i mimowolnie usłyszała jak Dumbledore mówi
do Moody'ego.
– Chyba go rozjuszyłem tym, że nie
dałem mu posady dwa lata temu. Gdyby przybył dwa miesiące wcześniej, Dippet na
pewno by go mianował... Zawsze miał słabość do tego chłopaka. – Moody pokręcił
głową.
– Pewnie teraz sobie w brodę pluje,
że jego prymus tak rozrabia. – Spojrzała na niego szybko. Voldemort chciał być
nauczycielem w Hogwarcie? Poczuła jak ktoś odciąga ją w drugą stronę. Spojrzała
na dłoń Charlusa trzymającą jej łokieć.
– Nie podsłuchuj. – Rzucił nieco
ostrzegawczym tonem, a ona wzniosła oczy ku niebu. – Sądząc po twojej minie
musiało to być coś ciekawego.
– Widzę, że nie lubisz plotek, to
nie podzielę się tym z tobą. – Rzuciła złośliwie i podstawiła mu pustą
szklankę, aby dolał jej Ognistej. Uśmiechnął się do niej łobuzersko, gdy
skończył dolewać jej alkoholu i zagwizdał na palcach ściągając na siebie uwagę.
– Chciałbym coś ogłosić! – Zawołał i
ustawił ją bliżej siebie. – Dorea dzisiaj otrzymała uprawnienia aurorskie!
– Naprawdę? – Mruknęła zawstydzona i
wymusiła uśmiech. Caroline Parkes zaklaskała w dłonie i po chwili zaczęto jej
gratulować. Uścisnęła wiele dłoni i policzki bolały ją, bo niektórzy nawet ją
ucałowali. Spojrzała ponad ramieniem Enid Longbottom na szczerzącego się do
niej Pottera i miała nadzieję, że odczyta z jej ruchu warg: kiedyś cię zabiję,
Potter.
Kontynuacja.
Kontynuacja.
Obiecałam i jestem! :D Widzę, że dodatek III to kontynuacja II, ale powoli powieki robią mi się ciężkie, więc już tylko skomentuję i pędzę jeszcze naskrobać trochę u siebie, bo po wstawieniu rozdziału 6 zauważyłam, że moje zapasy trochę się skurczyły :O :/
OdpowiedzUsuńOj... To nie było zbyt świąteczne :( Bardzo mi się smutno zrobiło jak przeczytałam o śmierci rodziców Dorei i Roberta. Nie pożałowałaś soczystych, krwią nasiąkniętych opisów i choć serduszko mnie boli, muszę przyznać, że opisy te były naprawdę bardzo dobre i mocne. A już na pewno łatwe do wyobrażenia. Ugh, niedobrze mi i to nie jest wina serniczka i karpia.
Aż mnie oczy szczypią jak sobie pomyślę o Dorei, która leżała obok rodziców... Brrrr.
I jeszcze później to przesłuchanie. Współczuję jej bardzo. Teraz już wiem, dlaczego w jednym z rozdziałów tak omijała miejsce, w którym znalazła rodziców. I nie dziwię się, naprawdę.
Bardzo mi się spodobał moment, w którym Charlus tak martwił się o Doreę, myślę, że to sporo wniosło do ich późniejszej relacji. Dorea to naprawdę silna babka. Szkoda, że nie potrafiła wyczarować patronusa... Jestem ciekawa, czy kiedyś jeszcze się jej to uda.
Jutro będę czytać dalej. Tymczasem pędzę do swojego rozdziału 9 i lecę spać, trzeba skorzystać ze snu w przerwie świątecznej <3
Dobranoc, kochana! Buziaki! :*
Dodatki I-IV odnoszą się do Dorei Parkes i Charlusa Pottera :)
UsuńV to już Syriusz i Dorcas. Możliwe, że historia Caroline i Roberta będzie rozłożona na dwa rozdziały, ale to nie jest jeszcze pewne ;p
Zdecydowanie ten rozdział nie należał do świątecznych. Może takie Halloween :P
Nie wiem, czemu ale coś pięknego jest w tych krwawych opisach i wydaje mi się, że jeszcze będzie takich opisów. Na pewno dwie sceny w podobnym klimacie będzie, ale czy więcej to się okaże, bo jeszcze nie rozplanowałam tak późnych rozdziałów.
Dorea to twarda sztuka. Miała też to szczęście, że od jej zdrowia psychicznego zależało to, czy będzie miała pracę, więc odzyskanie przez nią równowagi psychicznej było bardzo ważne. Odzyskała spokój, nadal mieszka w domu rodzinnym, no ale fakt... Omija to miejsce w salonie szerokim łukiem.
Wydaje mi się, że już wtedy Charlus coś zaczynał do niej czuć. Na pewno ufał jej już dużo wcześniej, bo wiedział, że jest szykowana do tego, żeby mu partnerować, więc musieli mieć świetne relacje.
W sumie to w rozdziale 51 jest wiadomość od Dorei dostarczona za pomocą cielesngo patronusa i wkrótce (około 55-57) poruszę kwestię straty/odzyskania i zmiany patronusa :)
Jak opublikuję u siebie nowość to nadrobię stratę u Ciebie :D Póki co trzymam się jednej tematyki, coby nie zboczyć z tematu!
Buziaki i weny! :*
Ooo, ale super, cieszę się, że masz już pomysły i plan na następne rozdziały :D A na coś o Robercie i Caroline czekam z niecierpliwością :) I w sumie z chęcią poczytałabym jakieś dodatki o rodzinie Dorcas :) Jakbyś tak nie wiedziała, o czym pisać dodatki :D
UsuńDobry pomysł, skupiaj się na jednej tematyce :D