Caroline Paesegood
patrzyła na wieko swojego kufra. Ze łzami w oczach, za pomocą Zaklęcia Trwałego
Przylepca przykleiła naszywkę z herbem szkoły Koldovstoretz wśród tych z
Uagadou, Castelobruxo i Ilvermorny.
Na wieku miała już
dziesięć naszywek związanych ze szkołami i domami do których należała. Dwie
dodatkowe były z okresu, kiedy to rodzice ją uczyli i przy którejś z kolacji
wymyślili swoje dwa herby. Na bokach kufra przyczepiała te z miejsc, w których
mieszkała dłużej niż miesiąc. Miała dopiero szesnaście lat, a czuła się, jakby
tych lat miała więcej.
Naukę zaczęła w
Uagadou w Górach Księżycowych, bo rodzice pracowali w Tanganice nad nową
książką. Rocznikowo miała wtedy dziesięć lat. Po dwóch latach trafiła do
Castelobruxo w Brazylii, bo tata opracowywał przewodnik po Amazonii. Dwa lata
później zaczęła naukę w Ilvermorny i była szczerze zdziwiona, gdy zabawiła tam
tylko półtora roku. Następny rok spędziła na Arktyce. Wtedy miała kurs
korespondencyjny i uczyli ją rodzice. Później trafiła do Koldovstoretz i
myślała, że tam skończy swoją edukację, bo w Rosji mieszkało im się dobrze i
nic nie wskazywało na to, że znów będą się wyprowadzać.
Święta Bożego
Narodzenia spędziła w Anglii, ale nie dane jej było odpocząć, bo Kamienne
Wzgórze wymagało porządnego odświeżenia. Ten dom znała tylko z fotografii i
opowieści. Podobno to w nim się urodziła i postawiła swoje pierwsze kroki, ale
nie pamiętała tego, bo nie mieszkała tu od czternastu lat.
Czwartego stycznia
rodzice wsadzili ją w pociąg do Hogwartu. Podróż trwała kilka godzin i gdyby
nie to, że podróżowali inni uczniowie, to miałaby wątpliwości, czy jedzie w
dobrą stronę.
Wysiadła na stacji
Hogsmeade i zgodnie z planem miała czekać aż ktoś po nią wyjdzie. Uczniowie
mijali ją i wsiadali w niezaprzęgnięte powozy, które sunęły na płozach wzdłuż
oświetlonej, ośnieżonej drogi. Przekrzywiła głowę i obserwowała powóz,
zastanawiając się nad tym, jak to możliwe, ze same suną.
– Caroline Paesegood?
– Usłyszała i drgnęła na widok bardzo wysokiego chłopaka. Musiała mocno wytężyć
wzrok, żeby dostrzec, gdzie kończą się jego włosy, bo zlewały się z czarnym
futrem.
– To ja – powiedziała
i chłopak wyciągnął do niej rękę.
– Rubeus Hagrid, mam
cię dostarczyć do szkoły. – Uścisnął mocno jej dłoń i musiała zacisnąć szczęki,
bo to nie był delikatny dotyk. – Chodź.
Wrzucił jej kufer do
powozu, jakby ważył tyle co piórko i pomógł jej przy wejściu.
Okazało się, że Rubeus
jest gajowym Hogwartu. Opowiedział jej trochę o swojej pracy i był przekonany,
że szkoła jej się spodoba. Ona powiedziała mu trochę swojej historii, ale
zaczął dopytywać ją o szczegóły, więc, nie skończyła mu nawet opowiadać o
Tanganice, a już dojechali na teren zamku.
Wysiadła z powozu i
Hagrid zaprowadził ją w stronę budynku. Było już ciemno i mgliście, więc ciężko
było jej określić wielkość zamku.
Weszła za Hagridem do
sali i nieśmiało uśmiechnęła się do wysokiego, szczupłego czarodzieja.
– Dziękuję, Hagridzie
– zwrócił się do gajowego. – Witaj, Caroline. Nazywam się Albus Dumbledore i
jestem zastępcą dyrektora Dippeta. Chodźmy do mojego gabinetu. Jutro zaczynasz
zajęcia, więc nieco zapoznam cię ze szkołą.
Zazwyczaj naukę w
nowej szkole zaczynała wraz z początkiem roku szkolnego, ale teraz było tak,
jak w przypadku Ilvermorny, bo zaczynała od drugiego semestru.
Tylko teraz sytuacja
była gorsza, bo za pięć miesięcy musiała napisać SUMy.
W trakcie drogi do
gabinetu Dumbledore'a dowiedziała się, że uczy on transmutacji. Przedstawił jej
skróconą historię zamku, którą już znała, bo czytała Historię Hogwartu i rodzice
dużo opowiadali jej o szkole. Wiedziała, że oboje byli w Hufflepuffie i
domyśliła się, że właśnie tam zostanie przydzielona przez Tiarę Przydziału.
Wielce się zdziwiła,
gdy kilka minut później Tiara oznajmiła, że przydziela ją do Gryffindoru.
Po krótkim zapoznaniu
z jej planem zajęć i rozpisaniu, gdzie odbywają się zajęcia, profesor
odprowadził ją prosto do wieży Gryffindoru. Mijający ją uczniowie zerkali na
nią z zainteresowaniem, ale była do tego przyzwyczajona.
Zatrzymali się przed
obrazem kobiety o obfitych kształtach. Profesor podał jej pergamin na którym
zapisane były słowa "Genius
Bonus". Powiedział jej jeszcze, że rano, kwadrans po siódmej, będzie
czekał na nią prefekt Gryffindoru, który zaprowadzi ją do Wielkiej Sali.
– Wejdziesz teraz do
Pokoju Wspólnego. Schody widoczne po lewej stronie, prowadzą do dormitorium
dziewcząt. W twojej sypialni jest już kufer i na drzwiach powinna być już
tabliczka z twoim nazwiskiem. – Uśmiechnął się do niej życzliwie. – Widzimy się
jutro na transmutacji. Powodzenia, panno Paesegood.
Dni przekształciły się
w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Przez większość czasu uczyła się do SUMów,
które zdała na dość satysfakcjonujące oceny i przez te kilka miesięcy mało co
poznała zamek, czy błonia.
Szósty rok zaczęła bez
strachu o kolejną wyprowadzkę, ponieważ rodzicie zaczęli mówić o owutemach,
więc było pewne, że ukończy szkołę właśnie tutaj.
Jak wszędzie, miała
koleżanki i kolegów, ale dopiero teraz mogła spokojnie bliżej dopuścić do siebie
kilka osób, bo była pewna, że skończy edukację w Hogwarcie.
Na zajęciach z
eliksirów, transmutacji i zaklęć siadała z Puchonką Mary Shaffer.
Nie przypominała
sobie, żeby na piątym roku ich drogi, gdzieś się skrzyżowały, ale szatynka i
tak ją znała z widzenia. Chyba jak każdy, dziewczyna była zafascynowana tym, że
mieszkała w tak wielu miejscach. Na początku rozmowy z nią były takie, jak z
każdym innym i dopiero po jakimś miesiącu postanowiła otworzyć się na Puchonkę.
Głównie rozmawiały
przed wspólnymi zajęciami i od czasu do czasu wychodziły razem na spacery, ale
nie były to długie chwile, bo Mary miała treningi quidditcha oraz spotykała się
z chłopakiem, który był na siódmym roku.
Zbliżał się pierwszy
wypad do Hogsmeade i ucieszyła się, gdy Shaffer zapytała, czy nie chciałaby
pójść z nią do wioski. Miała małe wątpliwości, bo wiedziała, że po zakupach
dołączy do nich chłopak Mary i nie chciała robić za przyzwoitkę. Wątpliwości te
zostały rozwiane, gdy szatynka powiedziała, że zapewne będzie jeszcze paru
znajomych Thomasa.
Zeszły na dziedziniec
i woźny Pringle sprawdził, czy są na liście i ruszyły do Hogsmeade.
W ciągu dwóch godzin
udało im się zrobić zakupy u Zonka, w Miodowym Królestwie oraz w sklepie
odzieżowym Gladraga. W tym ostatnim miejscu zeszło im najdłużej, ale i tak w
Pubie pod Trzema Miotłami były przed umówionym czasem.
Zamówiły grzane piwo
kremowe i czekały, umilając sobie czas plotkowaniem.
– Thomas! – krzyknęła
nagle szatynka i pomachała ręką. Caroline odwróciła się w stronę drzwi i
uśmiechnęła się nieśmiało do podchodzących dwóch chłopaków. Mary wstała z
miejsca i przywitała się czule ze swoim chłopakiem. Musiała przyznać, że jej
koleżanka ma gust. Gryfon był dość wysoki, krótko ścięte czarne włosy były
lekko potargane. Wydawało jej się, że ma ciemne oczy, ale już nie chciała się
wpatrywać w zajmującą się sobą parę.
Uśmiechnęła się nieco
niezręcznie do przyjaciela chłopaka. Jego również znała z widzenia. Bystre
niebieskie oczy wpatrywały się w nią z lekkim rozbawieniem. Chociaż się nie
uśmiechał, miał naprawdę miły wyraz twarzy.
Kiedy Mary i Thomas
wreszcie odkleili się od siebie, brunet posłał jej zawadiacki uśmiech.
– To jest właśnie mój
Tom – przedstawiła go Mary.
– Thomas, ale mów mi
Tom. – Wyciągnął do niej rękę.
– Caroline –
powiedziała, ściskając jego dłoń.
– A to jest Robert.
– Robert, ale nie mów
mi Rob ani Bob. – Parsknęła śmiechem i wymienili się uściskiem dłoni.
– Caroline – powtórzyła
i przesunęła się na krzesło obok, żeby Robert usiadł obok niej, ale Tom
pociągnął go w stronę baru.
– I?
– Co i? – Udawała, że
nie wie, o co chodzi przyjaciółce.
– Jak wrażenia? –
zapytała Mary, a ona zachichotała.
– Jak na razie mam
jeden wniosek – zaczęła i szatynka poruszyła się niespokojnie. – Masz niezły
gust.
– Się wie! – rzuciła
pewnie Shaffer. Zamilkły, gdy chłopcy wrócili z kilkoma butelkami piwa i jedną
butelką Ognistej. Thomas opadł na krzesło obok jej koleżanki i bez skrępowania,
zaczął się w nią wpatrywać.
– Przyjdzie Portia? –
zapytała Mary i Caroline nie wiedziała do kogo skierowane jest to pytanie.
– Ma szlaban –
odpowiedział Robert. Domyśliła się, że Portia to jego dziewczyna, którą czasami
widziała w jego towarzystwie.
– Pierwszy raz w
wiosce? – spytał ją Tom.
– W towarzystwie? Tak.
– Kiwnęła głową i zmrużyła oczy. – A ty?
– W twoim
towarzystwie? Tak. – Teraz on kiwnął głową i położył rękę na oparciu krzesła
Mary. – Kupiłyście coś ciekawego?
– O tak! – powiedziała
Shaffer przeciągając samogłoskę. – Caroline kupiła ten kubek gryzący w nos.
– Naprawdę nie mam
pojęcia, na co mi on – wyznała. Chociaż kusiło ją, żeby podarować kubek ojcu.
– Wysłałem go mamie w
zeszłym roku. Nie była zadowolona z mojego prezentu – powiedział Thomas i
uśmiechnął się zawadiacko. Mary zachichotała, a Robert parsknął śmiechem, więc
spojrzała pytająco na koleżankę.
– Jego mama to Ophelia
Potter – wyjaśniła jej, ale nadal nie rozumiała tego rozbawienia.
– Twoja mama pracuje w
Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? – dopytała i brunet
kiwnął głową.
– Znasz ją?
– Tylko z charakteru
pisma – przyznała. – Rodzice często dostawali listy z Departamentu, najczęściej
właśnie od twojej mamy.
– Czytałaś cudzą
korespondencję? Nieładnie – zacmokał, jakby zrobiła coś złego.
– To nie moja wina, że
mama i tata nie potrafią czytać – mruknęła udając zawstydzenie. Tom zakrztusił
się piwem. Spojrzał na nią zszokowany i razem z Mary wybuchnęły śmiechem.
– Przecież ci mówiłam,
że jej rodzice napisali kilka książek! Logiczne, że potrafią czytać – rzuciła
szatynka nadal chichocząc, bo Potter chyba uwierzył w to, co powiedziała.
– Przecież są
samopiszące pióra, albo nie wiem... Może ona je napisała? – Caroline z
rozbawieniem obserwowała, jak Mary i Tom zaczynają sobie dogryzać.
– Masz dużą wiedzę na
ten temat, Tommy? Czyżby doświadczenie?
– Tak. Moja dziewczyna
to analfabetka.
– Nieprawda! –
zaprzeczyła Shaffer.
– I to totalna, bo
nawet nie potrafi przeliterować swojego imienia, nie Merry? – Caroline
roześmiała się, kiedy szatynka rzuciła w Pottera serwetką.
– A ty piszesz swoje
imię przez "ch"! – powiedziała Mary przedrzeźniając jego ton.
– Przynajmniej umie
pisać – wtrąciła Caroline i uśmiechnęła się szeroko, gdy chłopcy wybuchnęli
głośnym śmiechem. Mary uderzyła lekko swojego chłopaka i posłała jej złośliwy
uśmiech, ale nie komentowała dalej.
Paesegood i Potterem
stuknęli się butelkami w geście tryumfu.
– Jakie książki piszą
twoi rodzice? – zapytał ją Robert, gdy trochę się uspokoili i zauważyła, że
szatynce zaświeciły się oczy z podekscytowania. Mary uwielbiała, gdy mówiła o
swoich rodzicach.
– Głównie książki
popularnonaukowe i przewodniki – odpowiedziała.
– Rozumiecie, że
Hogwart jest jej piątą szkołą?
– Żartujesz sobie?! –
Tom spojrzał na nią z jawnym zainteresowaniem. – Ile ty masz lat?
– Niedługo
siedemnaście. – Pokazała mu język. – Zaczęłam naukę, gdy skończyłam dziewięć
lat. Rocznikowo dziesięć.
– Przecież to
niemożliwe. Wszystkie szkoły zaczynają w wieku jedenastu lat – zdziwił się
Robert. Skąd on to wiedział?
– Większość. W Uagadou,
w Ugandzie, idzie się do szkoły, jak ma się rocznikowo dziesięć lat. Tuż po
dziewiątych urodzinach przychodzą Posłańcy Snu i zostawiają w dłoni kamień z
informacją o tym, że od przyszłego roku zacznie się naukę w szkole – wyjaśniła.
– Jaja sobie robisz...
A inne szkoły? – zapytał Tom.
– Tak jak tutaj. Gdy
się ma jedenaście lat. Różnicą jest koniec szkoły, bo w Castelobruxo w Brazylii
nauka trwa aż dziewięć lat. W Ilermorny i Koldovstoretz, tak jak w Hogwarcie,
nauka trwa siedem lat... – I tak zaczęła im opowiadać o każdej ze szkół.
Największy sentyment miała do Uagadou, bo to do niej dostała zaproszenie.
Miejsce w innych szkołach załatwiali jej rodzice, więc nie wiedziała, jak w
Brazylii, Stanach Zjednoczonych czy Rosji wygląda informowanie uczniów o tym,
że są przyjęci do szkoły. Dodatkowo w Ugandzie przez pierwsze kilka lat uczono
się jedynie transmutacji, astronomii i alchemii, co bardzo jej się podobało.
Pamiętała, że w Uagadou niektórzy czternastolatkowie byli animagami. Opowiedziała
im nawet, że do czasów Hogwartu nie próbowała się z nikim zaprzyjaźnić, bo
wiedziała, że długo nie zabawi w tym samym miejscu. – A najgorzej było, gdy
miałam kurs korespondencyjny, bo wtedy uczyli mnie rodzice i czasami miałam ich
dość.
– Ale to fascynujące –
westchnęła Mary i była prawie pewna, że szatynka zakochała się w niej.
– Aż dziwne, że jesteś
tak otwarta – stwierdził Robert, a ona się zaśmiała.
– Kolego... – zaczęła,
rzucając mu rozbawione spojrzenie i zawadiacko upiła łyk piwa. – Miałam do wyboru
to, lub głowę w sedesie. Wybór był prosty.
Nie spodziewała się
tego, że tak szybko staną się z Mary najlepszymi przyjaciółkami. W Święta
została w zamku, bo namówiła ją do tego Shaffer. Nie żałowała, że nie
odwiedziła rodziców, bo świetnie spędziła ten czas na leniuchowaniu w ładnym
otoczeniu i wybornym towarzystwie, gdyż Thomas oraz Robert również zostali.
Godzinami eksplorowali
zamek i błonia, bo jednak nadal o wielu miejscach nie wiedziała. Nieraz
odwiedzali gajowego, który był miłośnikiem fauny i wypytywał ją o coraz
wymyślniejsze, rzadkie gatunki magicznych zwierząt.
Minusem jej przyjaźni
z Mary było to, że dziewczyna była w Hufflepuffie, a ona w Gryffindorze. Po
kolacji rozdzielały się i każda wracała do swojego domu.
Caroline zazwyczaj spędzała wieczory ze swoimi współlokatorkami lub z Potterem i Parkesem, którzy
powtarzali materiał do owutemów.
Kolejne wypady do Hogsmeade
spędzała z Mary, Tomem, Robertem oraz czasami dołączała do nich Portia. Gdy
była z nimi brunetka, to czuła się trochę niezręcznie, bo była tym
przysłowiowym piątym kołem u wozu. Kiedy zaczynała zdawać sobie sprawę z tego,
że to spotkanie zaczyna przypominać podwójną randkę, to czym prędzej ewakuowała
się pod byle pretekstem.
Zima ustąpiła wiośnie
i nie zdążyła się nacieszyć odradzającą przyrodą, a już zbliżał się czas
egzaminów.
Serce jej się
ściskało, gdy pomyślała o tym, że od września będzie na siódmym roku. Nadal
czuła się, jakby dopiero co zaczynała swoją przygodę z Hogwartem i zdecydowanie nie
chciała jej kończyć tak szybko. No i miały zostać z Mary same, bo chłopaki
kończyli szkołę.
Egzaminy wypadły jej
nawet nieźle. Nie otrzymała żadnego Wybitnego chociaż wiedziała, że z Eliksirów
jak najbardziej zasłużyła na właśnie taką ocenę, ale Slughorn ukarał ją za to,
że w czasie jego zajęć eksperymentowała z recepturami.
Kilka dni później, po
kolacji pożegnalnej, ona i Mary wzięły trochę przekąsek i poszły z chłopakami
na Wieżę Astronomiczną, aby zrobić im uroczyste pożegnanie szkoły.
Następnego dnia
wracały do domów i starała się optymistycznie myśleć o nadchodzących wakacjach.
Przez pierwsze dwa
tygodnie lipca zdążyła odrobić chyba wszystkie zadane prace domowe. Z
utęsknieniem wyczekiwała tego dnia, w którym Mary wróci z wakacji w Stanach
Zjednoczonych. Przyjaciółka wyjechała tam razem z Thomasem oraz jego siostrą i
szwagrem, aby pomóc młodej parze w urządzeniu się.
Cieszyła się, że
rodzice praktycznie dali jej wolną rękę, bo dzięki temu te wakacje były jej
najlepszymi wakacjami. Po powrocie Mary spędzały ze sobą dużo czasu. W piątki i
soboty wychodziła razem z nią oraz Thomasem, Robertem i Portią na potańcówki.
Robert dostał pracę w
Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, a Tom w Departamencie
Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Codziennie pracowali, więc w tym
czasie ona i Mary wypuszczały się do różnych miast, głównie po to, aby poznała
trochę Anglię.
Koniec wakacji
nadszedł zdecydowanie zbyt szybko i znów czuła nostalgię, bo kontakt z
chłopakami będzie ograniczony.
Thomas i Robert odprowadzili
je na pociąg do Hogwartu. Przytuliła Pottera i pomachała Parkesowi zanim weszła
do pociągu. Shaffer szybko do niej dołączyła i udało im się szybko odnaleźć jej
koleżanki z dormitorium.
Jej druga i ostatnia
uczta powitalna prawie doprowadziła ją do łez. Udało jej się otrzeć kąciki oczu
serwetką i musiała wziąć kilka uspokajających wdechów, żeby się nie rozryczeć.
Siódmy rok nie był
taki straszny, jak zapowiadali Thomas i Robert, chyba tylko dlatego, że
wiedziała do czego dąży i od zeszłego roku skupiała się na zaklęciach,
zielarstwie i eliksirach. Profesor Slughorn twierdził, że marnuje swój
potencjał na eksperymentowaniu ze sprawdzonymi recepturami, ale przecież bez
tego nie byłoby postępu. Wiedziała jednak, że od eliksirów dużo zależy, więc zaczęła
robić wszystko, tak jak powinna. Nie dość, że zbierała dobre oceny, to jeszcze
udało jej się załapać na Klub Ślimaka.
Z utęsknieniem
wyczekiwała na pierwsze wyjście do Hogsmeade, bo Mary przekazała jej, że Robert
i Thomas pojawią się w wiosce. Nie pisała do chłopaków, ale kilka razy prosiła
przyjaciółkę, żeby ta coś im przekazała, a i oni też tak robili.
Dwa tygodnie przed
wyjściem do Hogsmeade, prefekt naczelny Friedrick Winsborn zaprosił ją na
randkę i chociaż miała naprawdę wielką ochotę gdzieś z nim wyjść, to odmówiła.
Miała szczerą nadzieję, że domyśli się, iż "tego dnia nie mogę"
oznacza to, że w inne dni mogłaby. Mary pocieszyła ją, mówiąc, że zapewne
zaprosi ją na spotkanie Klubu Ślimaka w Noc Duchów.
Wreszcie była przedostatnia
sobota października i prawie w podskokach pokonały drogę do Hogsmeade. Szybko
uwinęły się z zakupami, ale nie popełniły tego błędu i nie weszły do sklepu
odzieżowego Gladraga.
Serce zabiło jej
szybciej, gdy zauważyła znajomą sylwetkę, stojącą tyłem przy drzwiach do Pubu
pod Trzema Miotłami.
– Tom! Robert! – Mary
praktycznie zaczęła biec w stronę chłopaków, więc wydłużyła kroki, aby znaleźć
się tam szybciej. Zaśmiała się, gdy szatynka skoczyła na plecy Pottera. Jak
zawsze, czuła się trochę niezręcznie, gdy przywitali się czule, ale nie miała
im tego za złe. Gdyby miała chłopaka, to zapewne nie traciłaby kontaktu z jego
ciałem choćby na sekundę.
– Cześć, Caroline –
przywitał ją Robert i wspięła się na palce, żeby go objąć. Poczuła przyjemne
ciepło rozlewające się w jej piersi, bo było to ich pierwsze objęcie.
Uśmiechnęła się do niego lekko, gdy się odsunęła.
– Stęskniłam się –
wypaliła zanim zdołała się powstrzymać, ale na szczęście Tom porwał ją w
ramiona i roześmiała się głośno. – Za tobą szczególnie, Tommy!
– Bo będę zazdrosna –
mruknęła Mary i poklepała ją po rękach. – No już, już!
Weszli do środka i
zajęli jeden ze stolików. Było prawie jak na szóstym roku.
Jęknęła i ukryła twarz
w dłoniach, gdy Mary konspiracyjnym szeptem ogłosiła, że Fredrick,
pieszczotliwie nazwanym przez Toma "Freddiem", chciał się z nią
umówić na randkę.
– Nie gadajmy o tym,
bo zapeszysz Mary – mruknęła i chłopaki parsknęli śmiechem. – Powinniście być
wdzięczni, bo was wybrałam.
– Caroline... –
Uwielbiała jak Tom cmokał chwilę i zaczynał swoje teorie. – Miałaś do wyboru
spędzić czas z jednym chłopakiem, lub dwoma przystojniakami. Wybór był prosty.
– Ale czy właściwy? –
zapytała i zaśmiała się, gdy parsknął oburzony.
– Nie powinnaś mieć
wątpliwości. Przecież za nami tęskniłaś – powiedział i spojrzał na Mary. – Sama
nam to powiedziałaś.
– Nie zaprzeczam! – Uniosła
dłonie do góry. Mary zapytała ją, co chce do picia i razem z Tomem odeszli do
baru.
– Jak w pracy? Nadal chłopiec
na posyłki? – zapytała cicho Parkesa, starając się zagaić rozmowę. Rzadko kiedy
zdarzało się, żeby rozmawiała z nim sam na sam.
– Nie. – Uśmiechnął
się dumnie. – Trafiłem do Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów.
– I co tam robisz? –
spytała, starając się ukryć zdenerwowanie. Bała się być z nim sama, bo czasami
nieświadomie mówiła coś sugestywnego, a przecież on miał dziewczynę, która
chyba za nią nie przepadała, więc nie chciałaby dopuścić do kolejnej
niezręcznej sytuacji.
– Sprawdzam przypadki
niewłaściwego użycia czarów – odpowiedział i uśmiech nie schodził mu z ust.
– Kurczę... Wiesz, że
chyba nigdy bym na to nie wpadła? – rzuciła z przesadnym niedowierzaniem i
walnęła się w czoło. – Ale ze mnie blondynka.
– Na pewno
niestereotypowa – zapewnił. – Masz już plany na Święta?
– Rodzice zabierają
mnie do Rosji. – Uśmiechnęła się, bo lubiła ten kraj. Gdy się w nim uczyła, to
nawet zaczęła myśleć o tym, iż mogłaby tam zostać. Z pewnością mogłaby trochę
poeksperymentować z eliksirami, ale w Anglii było jej dużo lepiej. – A ty?
– Klasycznie. –
Kiwnęła głową, bo zrozumiała, że będzie w domu z rodzicami i siostrą. – Więc
Rosja?
– Tak... Miałam zostać
w szkole, ale wydaje mi się, że rodzice szykują się do kolejnej wyprawy. Wolę
mieć na nich oko, może coś wywęszę – powiedziała i zapatrzyła się na bar.
Dostrzegła, że Mary i Tom dopiero dopchali się do blatu i czekają teraz na
swoją kolejkę.
– Podejrzewasz, gdzie
teraz? – zapytał ją jakimś dziwnie spiętym głosem.
– Próbuję sobie
przypomnieć, gdzie nie mieszkaliśmy i chyba teraz będą chcieli podbić kosmos. –
Próbowała, żeby to zabrzmiało, jak żart, ale wiedziała, że dosłyszał w jej
głosie żal, bo chwycił jej dłoń. – Dopiero, co wsadziłam róże. Chciałabym
zobaczyć jak kwitną w lecie.
– Myślisz, że wezmą
cię ze sobą?
– Pewnie tak, bo nie
zostawiliby mnie samej – mruknęła. – O ile faktycznie, coś planują. Ciężko ich
wyczuć, bo są bardzo spontaniczni i mama wręcz niedowierza, że nie
odziedziczyłam po nich zamiłowania do rzucenia wszystkiego i wybrania się na
przygodę.
– Będzie dobrze, Cary.
– Spojrzała na niego i poczuła suchość w ustach, bo po pierwszy raz użył
zdrobnienia jej imienia. – Twój urok osobisty przekona każdego.
– Tak myślisz? –
wyszeptała i mimowolnie spojrzała na jego cudne usta. Znów zrobiło jej się
gorąco, ale nagle pomyślała o Portii i poczuła się, jakby ktoś wylał na nią
wiadro lodowatej wody. Wysunęła rękę z jego dłoni i wyprostowała się.
Odkaszlnęła i miała gdzieś, że zapewne nieco odsłoniła swoje uczucia, ale
musiała jakoś wzmocnić swój głos. – Dzięki... Spróbuję wykorzystać mój urok
osobisty, jak tylko dowiem się, że gdzieś wybywają.
– Cieszę się –
powiedział, ale zdecydowanie nie brzmiał, jakby się cieszył. Ton jego głosu
wyprany był z emocji.
Ucieszyła się, gdy Mary
i Tom wreszcie wrócili ze szklankami i butelkami różnych trunków.
– Jesteś cudowna... –
mruknęła do Shaffer i upiła łyk grzanego wina. Gdy wypiła całą szklaneczkę
rozluźniła się nieco, ale była to też zasługa Toma, bo zaczął ich zasypywać
zabawnymi sytuacjami z pracy. Miał kontakt z wieloma obcokrajowcami i był w
trakcie nauki kilku języków, ale nadal nie potrafił dogadać się z niektórymi
delegatami.
Czas minął zbyt szybko
i już musiały się żegnać z chłopakami. Zaczęła od Toma, bo jednak nie chciała
się do niego przytulać po czułościach z Mary.
– Uważaj na siebie i
pilnuj mojej dziewczyny!
– Miło było cię
spotkać, Tom. Pozdrów rodzinę. – Odsunęła się i wcale się nie zdziwiła, gdy
Mary wtuliła się w Pottera.
Odwróciła się do
Parkesa. Patrzył na nią i była pewna, że kolega tak nie powinien patrzeć na
koleżankę. Z szybko bijącym sercem objęła go, ale mniej entuzjastycznie niż
Thomasa.
– Do zobaczenia, Cary
– wyszeptał, a ona prawie jęknęła, gdy znów użył zdrobnienia jej imienia.
Wyprostowała się, ale nadal trzymali się w ramionach. Spojrzała w jego
niebieskie oczy i zbliżyła się nieco, aby ucałować jego policzek.
Czuła jak rumieniec
zalewa jej twarz, bo pocałowali się w kąciki ust.
Odsunęła się od niego,
jak poparzona i z przerażeniem spojrzała na Pottera oraz Shaffer, ale oni byli
sobą pochłonięci.
– Pozdrów Portię. –
Dopiero po chwili zorientowała się, co powiedziała i miała ochotę walnąć się w
czoło.
Ty
idiotko...
Mary miała rację i
faktycznie, Winsborn zaprosił ją na drugie wyjście do Hogsmeade. Prawie od razu
się zgodziła i zdziwiła się, gdy Shaffer nie podzielała jej entuzjazmu.
Szatynka co chwilę przypominała jej, że Tom i Robert znów będą w wiosce i
myślała, iż spędzą ten czas we czwórkę. Z kolei dla niej było lepiej, że
pójdzie tam z Fredrickiem, bo ostatnie spotkanie, choć było miłe, przebiegło
nieco nie po jej myśli.
Obiecała przyjaciółce,
że może się zjawi w pubie Pod Trzema Miotłami, ale na szczęście Winsborn miał
plany na cały wypad, więc nie dotarła do pubu.
W czasie późniejszych
wyjść powielała schemat i cieszyła się, że Mary w pewnym momencie już odpuściła
i nawet chyba nie pomyślała, że celowo unika chłopaków. Przynajmniej taką miała
nadzieję.
Miała to szczęście, że
Fred był bardzo ciekawą i wiecznie zajętą osobą. Tak jak ona, był na siódmym
roku i powoli myślał o przygotowywaniu się do owutemów. Razem z Mary były
bardzo zdziwione, bo okazało się, że chciał zostać aurorem, a wśród Puchonów
był to rzadko obierany kierunek.
Bardzo go polubiła,
ale czuła, że to czysto przyjacielska relacja nawet z jego strony. Na szczęście
nadal chodzili razem do Hogsmeade i Klub Ślimaka.
Święta w Rosji minęły
zdecydowanie zbyt szybko i na swoje nieszczęście, odkryła, że rodzice
faktycznie szykują się do wyprawy, co mocno ją rozstroiło.
Wsiadła do pociągu do
Hogwartu od razu jak pojawiła się na peronie i czekała na Mary w przedziale.
Była pewna, że przyjaciółkę odprowadzi Tom oraz Robert i chociaż tęskniła za
nimi jak cholera, to obawiała się, iż jakakolwiek wzmianka o Świętach
doprowadzi ją do rozpaczy.
– Cary! – Drgnęła, gdy
do przedziału wpadła Mary. – Miałaś czekać na peronie.
– Przepraszam, było mi
zimno – skłamała i uśmiechnęła się słabo.
Gdy pociąg ruszył,
poczuła się jeszcze gorzej. Dwa lata wcześniej ten sam pociąg wiózł ją do
szkoły, żeby zaczęła tam naukę i wtedy dałaby sobie nerkę wyciąć, żeby wrócić
do Rosji, a teraz było jej słabo na myśl o tym, iż kolejna podróż pociągiem
będzie jej ostatnią, i opuści Anglię.
Miała ochotę
przeklinać, gdy w lutym Fredrick zaczął spotykać się z rok młodszą Gryfonką i
nie mógł być już jej buforem w czasie wyjść do Hogsmeade. Postanowiła nie
zachowywać się dziecinnie i gdy Mary zapytała ją, czy razem pójdą do wioski to
zgodziła się, chociaż poważnie obawiała się spotkania z Tomem i Robertem po tak
długim okresie niewidzenia się.
Starała się nie
okazywać zdziwienia i rozczarowania, gdy pojawiła się też Portia. Dodatkowo
były też Walentynki i żałowała, że nie znalazła sobie randki na ten dzień, bo
czuła się jak przyzwoitka na podwójnej randce przyjaciół.
Kolejne miesiące
przeleciały, jak przez palce. Myślała, że owutemy dostarczą jej więcej nerwów,
ale im bliżej ich było, tym coraz częściej dochodziła do wniosku, że przecież
poradzi sobie w życiu. Gdyby nie zdała, to nie byłby to koniec świata. Mary
była rozbawiona jej podejściem, wszakże przez kilka miesięcy dużo się uczyła,
żeby dostać odpowiednie oceny.
Tuż po ostatnim
egzaminie wysłała zgłoszenie na kurs uzdrowicielski i cieszyła się ostatnimi
dniami w szkole.
Miała szesnaście lat,
gdy przeprowadzili się do Anglii i naprawdę starała się nie przywiązywać do
miejsca. Wiedziała, że szkoła skończy się szybciej niż myśli i nawet nie
sądziła, że aż tak polubi Hogwart.
Po przemowie dyrektora
w czasie uczty pożegnalnej, czmychnęła do stołu Puchonów i usiadła obok Mary.
Następnego dnia, z
peronu odebrali ją rodzice. Gdy tylko ich zobaczyła, to parsknęła śmiechem, bo
otworzyli na dworcu szampana. Mary, która miała się z nią rozdzielić, zmieniła
zdanie i poszła razem z nią, aby przywitać się z Paesegoodami, i wypić razem z
nimi za koniec szkoły.
Tydzień później trzymała
w dłoniach dwa listy. Ręce drżały jej ze zdenerwowania, bo przez ostatnie
miesiące nie przejmowała się tym, co dalej. Przyjęła, że znów się przeprowadzą
i w sumie owutemy nie są jej aż tak bardzo potrzebne.
To Mary pewnego
popołudnia ją podeszła i szczera rozmowa z przyjaciółką dała jej wiele do
myślenia. Stwierdziła, że faktycznie wyśle zgłoszenie na kurs, żeby zobaczyć,
czy się uda i będzie kombinować, jak dostanie odpowiedź.
Zaczęła myśleć, co dalej.
Zajęcia na kursie zaczynały się we wrześniu, więc miała dwa miesiące wakacji. Z
tego, co zrozumiała, to rodzice zaczęli planować wyprawę do Armenii, ponieważ
prowadzone tam były wykopaliska starożytnego miasta.
– Co tam masz? –
Drgnęła słysząc głos mamy.
– Przyszły wyniki
owutemów – odpowiedziała i podała jej pergamin z wynikami. Czuła, jakby serce
jej na moment stanęło, kiedy Beatrisha zaczęła czytać oceny, które otrzymała.
– Joseph! – krzyknęła
matka i Caroline już wiedziała, co się święci. Czas na szampana!
– Tak? – Ojciec wszedł
do kuchni i odebrał od żony pergamin. – Eliksiry na wybitny? No, no...
– Nasza córeczka taka
zdolna! – Blondynka zaśmiała się, gdy mama ją objęła i potem przytuliła się do
ojca. – Otwórz szampana, Joe!
– Możemy najpierw
porozmawiać? – zapytała, czując, że odpowiedniejszego momentu chyba się nie
doczeka. Rodzice spojrzeli na nią zdziwieni, ale usiedli obok siebie po jednej
stronie stołu, a ona zajęła miejsce naprzeciwko. Przesunęła w ich stronę
pergamin z informacją, że dostała się na kurs uzdrowicielski. – Przyjęli mnie i
chcę go zrobić.
– Ale...
– Wiem, że planujecie
już wyjazd do Armenii, ale mam nadzieję, że nie zostawicie mnie tu samej –
powiedziała i nastąpiła długa cisza. Nie chciała pierwsza jej przerywać, bo
chciała mieć pewność, że dotrze do nich, to co mówi.
– Myśleliśmy, że
będziesz chciała zrobić coś innego. Coś bardziej interesującego i mniej
stabilnego – zaczęła mama i Caroline zrobiło się przykro. Rodzice przecież
mieli tylko ją i rozumiała doskonale, iż sądzili, że zarazili ją pasją.
Poniekąd z ich pasji zrodziły się jej zainteresowania, ale jednak dwuletni kurs
nie sprzyjał podróżom. – Coś, co będziesz mogła robić wszędzie.
– Nie zostawiajcie
mnie tu samej – poprosiła ze łzami w oczach. Rodzice spojrzeli na siebie i
dostrzegła w oczach mamy rozdrażnienie. – Wiem, że ciężko wam usiedzieć w
miejscu i doceniam to, że poczekaliście aż skończę szkołę, ale... Przeżyłam z
wami naprawdę dużo i jeszcze więcej się od was nauczyłam, ale zatrzymajcie się
tutaj jeszcze na chwilę. Nie wiem... Dopóki nie skończę kursu, albo może wyjdę
za mąż. Chciałabym tu zostać...
– Skarbie... – zaczęła
mama i Caroline otarła łzy.
– Wszędzie byłam
szczęśliwa, chociaż początki zawsze były ciężkie, ale tutaj w końcu z kimś się
zaprzyjaźniłam, bo miałam pewność, że spędzimy tu więcej niż dwa lata.
Myślałam, że jak skończę szkołę, to będę na tyle odważna, żeby postawić na
swoim i zrobię to! – rzekła mocniejszym głosem i dostrzegła, że kąciki ust ojca
uniosły się lekko. – Ja się nigdzie z wami nie wybieram! Proszę was jedynie,
żebyście zostali jeszcze chwilę...
– ...dopóki nie
skończysz kursu lub nie znajdziesz sobie męża? – zapytała mama, a ona kiwnęła
głową. Patrzyła zdezorientowana na rodzicielkę, gdy ta parsknęła śmiechem. –
Naprawdę chcesz tu zostać, Cary?
– Tak. – Kiwnęła głową
zdecydowana i uśmiechnęła się do ojca, kiedy chwycił jej dłoń.
– Myślę, że dwa lata
to nie jest dużo... Moglibyśmy pozwiedzać Irlandię i zaktualizować przewodnik –
zaproponował ojciec, a ona pisnęła i prawie przewróciła krzesło, gdy wstała
gwałtownie. Obeszła stół i objęła ich mocno.
– Dziękuję!
Kilka dni później
szykowała się na przyjęcie u jakichś Longbottomów i ucieszyła się, gdy wpadła
do niej Mary. Przyjaciółka zaczęła pracę i do tej pory kontaktowały się tylko
listownie. Od razu na wejściu powiedziała jej, że dostała się na kurs i rodzice
zostają razem z nią.
Było jej trochę
głupio, bo mogła im wcześniej powiedzieć o swoich planach i stracili trochę
pieniędzy, które zdążyli wyłożyć na planowanie wyprawy, ale na szczęście nie
była to duża kwota.
Mary pomogła jej zapiąć
sukienkę, którą kupiła dzień wcześniej. Była zadowolona, bo w sumie na ostatnią
chwilę udało jej się znaleźć coś odpowiedniego. Nie chciała wyglądać zbyt
poważnie i dojrzale, więc postawiła na białą rozkloszowaną sukienkę w czerwone
grochy.
– Każdy kawaler będzie
twój – zapewniła ją Shaffer, gdy wiązała szeroki czerwony pas w talii. – Z
kokardą?
– Poproszę... Myślisz,
że ktoś tam będzie? - zapytała, a przyjaciółka wybuchnęła śmiechem.
– Kochana! To przecież
lipcowe przyjęcie u Enid Longbottom! – Caroline posłała jej przez ramię
zdziwione spojrzenie. – To jak bal debiutantek, tylko bez tego całego snobizmu
i splendoru. Będzie tam mnóstwo wolnych panien i kawalerów.
– Też idziesz?
– Nie... Gloria już
jest mężatką, a ja mam chłopaka, także od dwóch lat rodzice nie widzą sensu w
lipcowym przyjęciu – wytłumaczyła jej i zachichotała cicho. – Nie sądziłam, że
twoi rodzice będą się w to bawić... Słyszałaś, co odwaliła twoja mama na balu
debiutantek?
– To było tam? –
zdziwiła się.
– Coś ty! Chyba u
Blacków, albo u Greengrassów. Myślisz, że twoja mama udostępniłaby nam to
wspomnienie? Chciałabym zobaczyć jak to wtedy było.
– Myślę, że nie
miałaby z tym problemu. Uwielbia o tym opowiadać. – Uśmiechnęła się lekko. Sama
lubiła słuchać tej opowieści. Jej mama była zaręczona ze szkolnym kolegą
Broderickiem Paesegoodem i na balu debiutantek poznała starszego brata
narzeczonego, Josepha. To była miłość od pierwszego wejrzenia i tamtego
wieczoru uciekli do Francji, gdzie się pobrali. Oboje zostali wydziedziczeni ze
swoich rodzin, ale to im nie przeszkadzało. Była to decyzja wręcz wariacka, ale
też i właściwa, bo rodzice byli razem już ponad trzydzieści lat. – Myślisz, że
będzie ktoś znajomy?
– Pewnie spotkasz
kilka osób ze szkoły – odpowiedziała trochę tajemniczo i poprawiła jej włosy. –
Ciekawie, jak cię zaprezentują...
– Co?
– No wiesz... Zapewne
coś w stylu: Caroline Paesegood, córka Beatrishy i Josepha, których dochód
roczny wynosi ileś tam galeonów. Posiada bogatą kolekcję win, którą kradnie
ojcu, gdy ten nie widzi. Z Eliksirów otrzymała wybitny i to jedyna ocena, którą
warto się pochwalić... – Parsknęła głośnym śmiechem, gdy zrozumiała, że
przyjaciółka żartuje sobie z niej. – Musisz się wiele nauczyć, Cary, skoro
zostajesz. Gdybym była większym żartownisiem, to ubrałabym cię w suknię balową.
– Myślisz, że dobrze
wyglądam?
– Wyglądasz świetnie –
zapewniła ją i objęła ramieniem w pasie. – Uważaj, żeby nie wypić za dużo.
Mówisz wtedy szybciej i mało kto cię rozumie. To całkiem urocze, ale może nie
na początku znajomości.
– Twoje rady są
nieocenione – rzekła z czułością i usiadła na fotelu.
Mary wreszcie zaczęła
jej opowiadać o pracy w Departamencie Kontroli Magicznego Wyposażenia. Chwilę
później przyjaciółka opowiedziała jej, że Thomas został przeniesiony do
Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów i ma teraz trochę mniej pracy niż
przez ostatni rok. Caroline miała nadzieję, że Potter wkrótce oświadczy się
przyjaciółce, bo widziała, iż Shaffer wyczekuje tego momentu.
Zaczęła czuć
zdenerwowanie, kiedy zawołali ją rodzice, bo musieli się już teleportować do
Longbottomów. Mary wydawała się być bardzo rozbawiona jej zachowaniem i zapewne
sama by tak reagowała, więc nie miała do niej pretensji. Wcześniej, wiele
rzeczy również było dla niej nowych, a teraz, kiedy nie była już w szkole i
postanowiła zostać w Anglii, tych nowości miała mieć jeszcze więcej.
Weszli do dworku Enid
i jej męża. Rodzice nie wydawali się być zdziwieni obecnością wielu, naprawdę
wielu ludzi i gdy dostrzegła, że jednak przeważa liczba młodych osób, to
wiedziała, co Mary ma na myśli.
– Nie wierzę, że to
robicie – powiedziała z niedowierzaniem, a mama uśmiechnęła się do niej, nie
kryjąc rozbawienia i pogładziła ją po policzku.
– Tylko nie uciekaj z
nowopoznanym chłopcem, Cary. Chcemy, żebyś poszła w nasze ślady, ale nie w tej
sferze życia. – Mimowolnie się zaśmiała i nawet nie próbowała udawać, że się na
nich złości. Przecież sama im powiedziała, że chciałaby kogoś znaleźć, więc
poniekąd zapewnili jej dobre środowisko do tego.
– Beatrisha, Joseph!
Witam w moich skromnych progach! – Podeszła do nich kobieta ubrana w kimono i
porwała w objęcia jej rodziców. Ojciec zręcznie wyswobodził się z jej ramion i
puścił do niej oczko, gdy posłała mu spojrzenie błagające o ratunek. – A to
musi być wasza Caroline.
– Dzień dobry – powiedziała
siląc się na uśmiech. Gospodyni zmierzyła ją spojrzeniem i kiwnęła z uznaniem
głową. To właśnie w tym momencie miała już pewność, że to, co mówiła jej Mary
nie było wyssane z palca.
– Można się było
spodziewać, że z tak ślicznego dziecka wyrośnie taka piękność... Zapewniam was,
że pod koniec wieczora będzie miała kalendarz wypełniony po brzegi – rzuciła
Enid konspiracyjnym szeptem.
– Zna mnie pani? –
zdziwiła się, kiedy dotarło do niej, że kobieta wspomniała ją, gdy była
dzieckiem.
– Oczywiście, kochanie
– pogładziła ją po policzku. – Przez chwilę mieszkaliśmy razem w Indiach. Ile
ona wtedy mogła mieć lat?
– Indie? – zapytał jej
ojciec i widziała, że się nad czymś zastanawia. – Niecałe trzy.
– Pamiętasz jak powyrywałaś
zioła z grządek wujciowi Algiemu? – spytała Longbottom tonem, jakby mówiła do
dziecka, a ona pokręciła głową zdezorientowana. Kto to jest, kurka, wujcio Algie?
– Niezbyt –
odpowiedziała i teraz to mamie posłała spojrzenie błagające o ratunek.
Beatrisha chwyciła Enid pod ramię i zaczęła wychwalać jej dom. Ruszyła za
kobietami i zerknęła na ojca, który wyciągnął swoją fajkę i zaczął sobie
nabijać ją tytoniem, którym poczęstował go, jakiś pan.
– Mała Cary? –
Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony i porwał ją w ramiona. Ojciec zaczął się głośno
śmiać, gdy niezręcznie poklepała gościa po plecach.
– To właśnie wujcio
Algie.
Żałowała, naprawdę
bardzo żałowała tego, że tak późno napisała Mary o tym przyjęciu, bo może
lepiej przygotowałaby się do tego psychicznie. Poznała naprawdę wielu ludzi, a co
było dla niej naprawdę dziwne, to niektórzy goście twierdzili, że ją poznali w
dzieciństwie. Ona niestety tego nie pamiętała. Wielu z nich zapewniało, że mają
nawet zdjęcia na dowód i tak zostali zaproszeni do kilku rodzin na herbatkę lub
coś mocniejszego.
Po jakichś dwóch
godzinach miała niezły kocioł w głowie. Było zdecydowanie za dużo twarzy i
informacji do przyswojenia. Tata widział jej męczarnie i obiecał, że przygotuje
ją do kolejnych wydarzeń towarzyskich.
Wracała z toalety i
stanęła, jak wryta na widok znajomej sylwetki. Uśmiechnęła się z ulgą, że
wreszcie jest ktoś, kogo zna lepiej, bo jednak było kilku rówieśników, których
kojarzyła ze szkolnych korytarzy.
– Robert! – Dotknęła
jego ramienia i odwrócił się do niej.
– Cary? – zapytał
zdziwiony i objął ją krótko.
– Mary nie mówiła, że
będziesz – powiedziała.
– Dopiero co
przyszedłem. Dorea miała przynieść ciasta, ale obawia się, że Enid znów będzie
chciała ją z kimś zeswatać. – Zaśmiała się cicho i niezręcznie, bo kolejna
osoba otwarcie mówiła o tym, że Longbottom co roku bawi się w swatkę. – Mamo!
– Gdzie Dorea? –
Podeszła do nich kobieta i zaczęła się rozglądać. Caroline starała się ukryć
zdziwienie, bo pani Parkes mogła mieć najwyżej czterdzieści lat. Kilka kosmyków
kręconych włosów otulało jej twarz. Zauważyła, że jej włosy mają ten sam odcień
brązu, co u Roberta.
– Przysłała mnie. –
Mimowolnie parsknęła śmiechem, bo chłopak brzmiał, jakby się skarżył na młodszą
siostrę. Kobieta spojrzała na nią i uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. – Och,
mamo, to jest Caroline Paesegood. Cary, to moja mama.
– Katherina, miło mi
wreszcie dopasować twarz do imienia, bo domyślam się, że jesteś tą samą
Caroline, o której tak wiele mówi Mary. – Uścisnęła smukłą dłoń kobiety i
kiwnęła głową.
– Jeżeli to same dobre
rzeczy, to tak, to ja – potwierdziła i poczuła się przyjemnie, gdy kobieta
zaśmiała się dźwięcznie. Była piękna i zauważyła kilka cech, które odziedziczył
po niej Robert. Na pewno był to ten miły wyraz twarzy.
– Mam nadzieję, że
zamienimy niedługo kilka słów, teraz muszę znaleźć Enid. – Katherina uścisnęła
jej ramię i ruszyła między ludźmi w stronę dużego salonu.
– Merlinie... Wybacz,
że to powiem, ale nie spodziewałam się, że jest tak młoda – powiedziała z
niedowierzaniem i Parkes parsknął śmiechem.
– Miała dziewiętnaście
lat, gdy mnie urodziła. – Pokręciła głową, gdy to usłyszała. Jednak większość
dorosłych z którymi do tej pory miała do czynienia, miało dzieci znacznie
później lub w ogóle ich nie mieli. Nawet jej rodzice zdecydowali się na dziecko
dopiero po czternastu latach małżeństwa. – Muszę już wracać, bo Portia czeka.
Do zobaczenia, Cary.
– Pozdrów dziewczyny –
odpowiedziała i odprowadzała go wzrokiem. Gdy drzwi wejściowe zamknęły się za
nim, to mina jej zrzedła. Westchnęła ciężko i zaczęła szukać rodziców. Miała
szczerą nadzieję, że rozmawiają z kimś, kogo zdążyła zapamiętać.
W ciągu miesiąca byli
u wielu ludzi, ale też sami ugościli w Kamiennym Wzgórzu kilku znajomych
rodziców. To chyba sprawiło, że rodzice wzięli się za uporządkowanie albumów ze
zdjęciami, bo jednak przeprowadzki i czas odcisnęły piętno na okładkach, i raczej
nie zachęcały do oglądania fotografii.
Nie sądziła, że tak
szybko uda jej się zapamiętać tyle osób, ale kiedy w sierpniu znów byli u Enid
Longbottom kojarzyła tą starszą część towarzystwa.
Tym razem, miała być
też Mary, Thomas, Robert i Portia.
Mama ucieszyła się, że
wreszcie może poznać chłopaków, bo wiele o nich mówiła. Miała jedynie nadzieję,
że nie zacznie im wróżyć z dłoni. Shaffer uwielbiała Beatrishę i chętnie dawała
sobie wróżyć, ale wątpiła, żeby Thomas i Robert byli zachwyceni tym pomysłem. O
Portii wolała nawet nie myśleć, żeby się nie zdenerwować. Już dawno się
zorientowała, że brunetka jej nie cierpi i była przekonana, że dziewczyna nie
polubi też jej rodziców.
Tego dnia spojrzenia
dziewczyny były jeszcze bardziej mordercze niż wcześniej i nie do końca
wiedziała dlaczego.
Na szczęście mama
oszczędziła im wróżb i po krótkiej wymianie uprzejmości zaprosiła ich na
Kamienne Wzgórze. Była wdzięczna rodzicielce, że nie wypomniała jej tego, iż
wcześniej tego nie zrobiła. Teraz, kiedy była pewna, że zostaje, zaproszenie
Toma, Roberta, no i Portii nie było takim złym pomysłem.
– Chodź na chwilę do
Enid – poprosiła ją mama i rzuciła im przepraszające spojrzenie. Ruszyła za nią
w kierunku drugiego końca salonu. Enid chichotała w ramię męża, a kieliszek z
czerwonym winem trząsł się i kilka kropel wyleciało na ciemny dywan. Caroline
już tyle razy widziała podobne sceny, że była wręcz przekonana, iż ciemny dywan
jest tu tylko dlatego, żeby nie było widać plam od wina.
– Cary, kochanie! –
zaświergotała do niej i objęła przyjaźnie. – Tak bardzo bym chciała, żebyś
poznała mojego siostrzeńca! Wayne, podejdź tu słodziutki.
– Tak ciociu? –
Podszedł do nich sympatycznie wyglądający rudzielec.
– Poznaj moją uroczą
znajomą, to Cary Paesegood – przedstawiła ją i uścisnęła dłoń chłopaka.
– Cary? – zapytał i
wystarczyło, że wypowiedział tylko to i dosłyszała, że ma rosyjski akcent.
– Caroline.
– Jestem Wayne, miło
mi cię poznać. – Uśmiechnęła się promiennie, bo chłopak, chociaż wyglądał na
Brytyjczyka, to jednak mówił z tym cudownym rosyjskim akcentem.
– Jesteś z Rosji? –
spytała.
– Już nie. Od kilku
lat badam smoki i teraz jestem tutaj... – zaczął i dostrzegła, jak Enid się
podekscytowała.
– Pracuje w rezerwacie
smoków w Walii – wtrąciła z dumą i czułością. Caroline już słyszała, że
siostrzeniec jest jej oczkiem w głowie. Podobno bardzo chciała mieć dzieci, ale
niestety do tej pory nie udało jej się zajść w ciążę. Z zasłyszanych plotek
wywnioskowała, że bracia Longbottom są bezpłodni, bo jej szwagier również nie
miał dzieci. – Natomiast Cary zaczyna we wrześniu kurs uzdrowicielski, ale
wszystkiego dowiesz się od niej.
– Zatem kurs
uzdrowicielski... – odezwał się, gdy kobieta odeszła od nich. Kiwnęła głowa
trochę onieśmielona, że zostawiono ich samych. – Jaką specjalizację wybierzesz?
– Nie mam pojęcia! –
przyznała. – Dopiero zaczynam swoją przygodę i zobaczę, gdzie skończę. A ty?
Zawsze chciałeś być smokologiem?
– Odkąd skończyłem
trzynaście lat. Wujostwo było w Chinach i ich odwiedziliśmy. Wtedy pierwszy raz
zobaczyłem smoka. To był Chiński Ogniomiot – i zaczął opowiadać jej o tym, że
miał okazję nawet dotknąć jaja i wtedy zaczęła się jego fascynacja smokami. Po
skończeniu szkoły od razu wyruszył do Rumunii, aby tam badać smoki, a potem był
w Peru. Wtedy ona opowiedziała mu o tym, że przez rok mieszkała w Peru. To
znaczy, ona tam mieszkała dwa miesiące, bo jednak resztę czasu spędziła w
szkole w Brazylii.
Wypytała go
szczegółowo o smoki z którymi miał do czynienia i wręcz była dumna, bo do tej
pory nie widział Opalookiego antypodzkiego, a ona miała okazję podziwiać tego
gada kilka lat temu na wakacjach.
W pewnym momencie
dostrzegła Mary, która machała do niej i z jej gestów wyczytała, że chyba będą
się zbierać, więc przeprosiła nowego znajomego, bo jednak miała plany.
Przez kilka następnych
tygodni drogi jej i Wayne'a krzyżowały się wiele razy. Za każdym razem, gdy jej
rodzice zapraszali Longbottomów, to zjawiał się też Wayne, co jej bardzo
odpowiadało. Wiedziała, że jej rodzicom też bardzo to odpowiada, bo zamierzali
napisać przewodnik po Walii i smokom chcieli poświęcić osobny rozdział.
Z początku kursy były
dla niej męczące, ale od razu wiedziała jaką specjalizację odrzuci. Wiedziała,
że nie dane jej będzie zostać Mistrzem Eliksirów, bo nie posiadała cierpliwości
i nie lubiła sztywno trzymać się przepisów. Na szczęście dopiero we wrześniu
miała wybrać, czym będzie zajmowała się na drugim roku, więc starała się
panikować i dopiero, gdy wyrobi sobie opinię, to podejmie decyzję.
Święta przyszły dość
szybko i to były jej pierwsze, tak huczne Święta, które spędzała w Anglii.
Wtedy też razem z Wayne'em zaliczyli swój debiut towarzyski. Nie mogła
uwierzyć, i nawet podzieliła się tym przemyśleniem z Mary, że dopiero teraz ma
swojego pierwszego chłopaka, chociaż doskonale wiedziała dlaczego tak jest.
Pierwszy dzień
spędzili u Shafferów, którzy zaprosili rodziców Thomasa. Zdziwiła się, widząc
Roberta i Portię, bo podobno mieli być w domu brunetki. Zamieniła z nimi kilka
zdań, ale gdy tylko wyczuła, że Portia robi się niemiła, to przeprosiła ich i
odeszła z Wayne'em do siostry Thomasa, która na co dzień mieszkała w Stanach
Zjednoczonych.
Ucichła, gdy
usłyszała, jak Tom prosi ich o ciszę. Po krótkiej przemowie, że cieszy się, iż
w pomieszczeniu są wszystkie ważne dla niego osoby, ukląkł przed Mary poprosił
ją o rękę.
Obserwowała ich z
otwartymi ustami i kiedy przyjaciółka kiwnęła głową, uroniła kilka
łez. Zachichotała, gdy Wayne ją objął i cicho żartował, że to przecież nie
tragedia, i nie ma co rozpaczać. Szczerze go lubiła i cieszyła się, że to
właśnie z nim zdobywa to doświadczenie, jako dziewczyna.
Była wykończona prawie
dwunastogodzinną praktyką w szpitalu i jak burza wpadła do domu Mary. Minęła
jej matkę i z wdzięcznością chwyciła filiżankę z kawą, chociaż czuła, że przydałaby
jej się kroplówka z kofeiną.
Mary już zaczęła
przygotowania do ślubu. Obiecała przyjaciółce, że szybko się wykąpie i jej
pomoże.
Była na najwyższych
obrotach od kilkunastu godzin i czuła, że jak narzuci za duże tempo to szybko
odpadnie, dlatego postanowiła, że w środku wesela wymknie się kilka razy na
krótkie drzemki.
Ślub był piękny, Mary
wyglądała zjawiskowo, a Thomas po raz kolejny udowodnił jej, że naprawdę
zasługuje na jej przyjaciółkę.
Wakacje powitała z
otwartymi ramionami. Była trochę smutna, bo jednak reszta jej paczki nie miała
tak dużo czasu, jak ona. Mary i Thomas wzięli urlop, aby odwiedzić Sharon. Nie
wiedziała, jakie plany mają Robert i Portia, bo Parkes w czerwcu awansował.
Wayne z kolei musiał wyjechać do Norwegii, ale w sierpniu miał wrócić.
Lipiec utwierdził ją w
przekonaniu, że tylko dzięki obecności Mary potrafi wytrzymać towarzystwo
Portii.
Parkes zachował się
jak prawdziwy przyjaciel i kiedy Potterów nie było, zaproponował jej wspólne
wyjście na potańcówkę. Na szczęście wziął też swoją młodszą siostrę, za co była
wdzięczna, bo przynajmniej miała do kogo się odezwać, kiedy Portia odciągała od
niej Roberta.
Dorea była taka jak
ona. Może bardziej zamknięta w sobie, ale wyczuwała, że dorosła szybciej niż
rówieśnicy. Jej niebieskie spojrzenie było równie przenikliwe, co u Roberta.
Wyglądała na totalnie zagubioną w tym tłumie ludzi i postanowiła, że nie
zatańczy z nikim, żeby otoczyć ją opieką.
Zdziwiła się, bo
dziewczyna miała swoje momenty. Humor miała cięty i kilka razy zbiła ją z pantałyku.
Brunetka od razu peszyła się i zamykała w sobie, ale na szczęście potrafiła
sprawić, żeby się na nią ponownie otworzyła.
Była zaskoczona, gdy
opowiedziała jej o tym, że pan Parkes przez wakacje będzie ją szkolił, żeby w
przyszłym roku rozpoczęła kursy aurorskie. James Parkes był Niewymownym i miała
wrażenie, że był świetny w swoim fachu, bo Dorea wręcz wychwalała ojca pod
niebiosa. Już wiedziała, że dziewczyna głupia nie jest i jej uznanie dla Jamesa
jest jak najbardziej zasłużone.
Wspomniała o tym, że
poznała ich mamę i zapytała ją, czym ona się zajmuje, bo była tego ciekawa.
Szczęka jej opadła, gdy Dorea oznajmiła iż jej mama jest dyrektorem szpitala
św. Munga. Caroline była w takim szoku, że dziewczyna aż zachichotała i wtedy
to był jedyny raz, gdy Parkes zachowała się w dziewczęcy sposób.
Dorea nawet zaczęła z
niej kpić, że przecież miała praktyki w tym szpitalu i nie wiedziała, kto
sprawuje tam władzę. Normalnie zaczęłaby się wykłócać, ale brunetka właśnie
tego potrzebowała. Była przeklętym brzydkim kaczątkiem i czuła, że zaczyna
zmieniać się w pięknego łabędzia, i nie miała zamiaru hamować dziewczyny.
Szczerze wyznała, że
nie spodziewała się, iż ich mama piastuje tak ważną i odpowiedzialną funkcję.
Przy pożegnaniu
umówiły się, że spędzą następny dzień na Pokątnej, bo zdecydowanie złapały ze
sobą kontakt.
Potterowie wrócili
dopiero w sierpniu i wtedy widziała ich tylko raz, bo z kolei ona miała udać
się do Rosji razem z rodzicami. Ten wypad wyszedł im całkowicie spontanicznie i
nawet nie oponowała, bo przecież miała wakacje.
Wrócili tuż przed
końcem sierpnia i zdziwiła się, kiedy tego samego dnia odwiedzili ich
Longbottomowie. Siedziała jak na skazaniu, bo dopiero tego dnia uświadomiła
sobie, że nie pisała z Wayne'em od kilku tygodni i nie czuła za nim bolącej
tęsknoty. Poczuła się gorzej, gdy Enid zaczęła zadawać dziwne pytania i
sugestywnie ruszała przy tym brwiami. Opuściła towarzystwo, tłumacząc się złym
samopoczuciem i udała się do swojego pokoju.
Z Mary spotkała się
dopiero w drugim tygodniu września. Nie miała na to ochoty, ale tęskniła za
przyjaciółką i czuła się źle, że zerwała z Wayne'em. Chłopak chciał, żeby
rzuciła kurs i przeprowadziła się do Norwegii, gdzie miał pracować.
Może te kilka miesięcy
temu zgodziłaby się na to, ale zaświecił jej się ten metaforyczny czerwony
ognik. Czuła, że na Norwegii się nie skończy, że jak ulegnie i nie zdobędzie
uprawnień, to tak naprawdę utknie, zdana na łaskę męża, który na pewno będzie
zmieniał miejsce pracy.
Bo można było jej
wiele zarzucić, ale nie tego, że nie zna ludzi. Miała do czynienia z tak
wieloma osobami i tak naprawdę musiała szybko rozpoznać, komu może ufać. Tylko
dlatego nikt jej nigdy nie zranił ani nie zawiódł. Po prostu nigdy nie
dopuszczała do siebie takich osób. A Wayne... Jemu można było ufać i na pewno
nie zraniłby jej celowo, ale on od najmłodszych lat uwielbiał ciotkę Enid,
która mieszkała chyba wszędzie i też tego chciał.
Ona już od kilku lat
wiedziała, że nie jest taka, jak rodzice. Ona chciała mieć stały adres.
Mary była w tak
świetnym humorze, że od razu zamówiła butelkę wina. Dziurawy Kocioł był prawie
pełny i cieszyła się, że przyjaciółka była dużo wcześniej i zajęła stolik.
Opowiedziała jej o tym, że dostała podwyżkę i przeprowadzili się z Tomem do
własnego domu. Przyjaciółka była tak bardzo szczęśliwa, że Caroline aż bolało, gdy powiedziała jej o kulisach zerwania z Wayne'em.
– Ty też? – zapytała
ją wręcz kpiąco Shaffer, a ona nie wiedziała, o co chodzi. Patrzyła na swoje
dłonie, czekając aż przyjaciółka zacznie ją opieprzać, ale tego nie zrobiła. –
Robert rozstał się z Portią.
Nie odpowiedziała.
Serce zaczęło jej dziwnie bić, niby szybko, ale też chyba nieregularnie i czuła
jak się rumieni. Spojrzała ostrożnie na przyjaciółkę, która nie kryła
złośliwego uśmiechu.
– Na początku
sierpnia. Podobno poszło o jakąś uroczą blondynkę... – Mary zerknęła lekko w
bok, na jej ramiona, które pokryły się gęsią skórką. – Tak czułam, że ją znam.
– Żartujesz? –
zapytała i zdziwiła się, że brzmi, jakby błagała o potwierdzenie.
– Na Merlina! Ze
wszystkich osób na tej planecie to musi być Robert Parkes? – Potter wyglądała,
jakby ją nagle olśniło i wynalazła kamień filozoficzny.
– Mary... – zaczęła
cicho, prawie płacząc. Przyjaciółka wyglądała na zdziwioną, ale sama była
zaskoczona swoją reakcją. – Ja nie wiem, co się dzieje. Nigdy o nim nie
myślałam w ten sposób. No może ze dwa razy... Po prostu... O Merlinie. Wyjdę na
złą, jeżeli powiem, że się ucieszyłam?
– Też się ucieszyłam –
przyznała Mary i chwyciła jej dłoń. – Co czujesz?
– Mam ochotę płakać –
wyjąkała i faktycznie poleciały jej łzy z oczu. – Nie mam pojęcia, co czuję. A
co z nim?
– Odpoczywa, bo
ostatnie miesiące z nią dały mu w kość... Thomas mi zdradził, że Dorea
zachwycała się tobą, bo podobno spotkałyście się kilka razy i Portii odbiło.
Swoją drogą trochę ją rozumiem. To znaczy... Ona doskonale wiedziała, że Robert
nie chce brać szybko ślubu. My się zaręczyliśmy i pobraliśmy, a oni jednak byli
ze sobą dłużej... – Przyjaciółka machnęła ręką, a jej zrobiło się ciepło na
sercu, gdy usłyszała wzmiankę o Dorei. Obiecała sobie w myślach, że napisze do
Parkes. – Cary?
– Tak?
– W sobotę zorganizuję
u siebie coś małego. Przyjdź, proszę. Robert też będzie.
W
moim życiu niewiele było sytuacji, których żałowałam.
Nie
żałowałam tego, że piętnastego września tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego
pierwszego roku udałam się do Mary i Toma z założeniem, że moja znajomość z
Robertem już nigdy nie będzie tylko przyjaźnią.
Zaczęliśmy
bardzo powoli rozwijać swoją relację i dopiero po roku oficjalnie byliśmy parą.
Czułam,
że rodzice są trochę zawiedzeni, że wybrałam człowieka takiego, jak Robert i
dopiero wtedy, dwudziestodwuletnia ja, odkryłam, że przed Mary miałam
przyjaciółkę. Była nią moja mama. Wystarczyła jedna rozmowa przy butelce wina,
żebym przekonała ją do Roberta, chociaż wiem, że wybroniłby się sam.
Byłam
zestresowana, gdy przyszedł do nas po raz pierwszy na obiad. Znał moich
rodziców, a oni znali jego, co moja mama nieco wykorzystała.
Obserwowałam,
jak mój chłopak daje sobie wróżyć z ręki, z fusów i z kryształowej kuli,
praktycznie przy każdym spotkaniu, i to jakoś zawsze mnie rozczulało.
Najbardziej
zadziwiającym momentem było to, gdy pewnego dnia zaczął sobie kpić z mojej mamy
i z jej słabych umiejętności wróżenia. Nie pozostała mu dłużna, wyzywała go od
zatwardziałych pragmatyków i cholernych nudziarzy. I wtedy miałam całkowitą
pewność, że mama akceptuje go jako mojego mężczyznę.
Moje
relacje z Parkesami były równie ciepłe. Rodzice Roberta byli cudowni.
Angażowali się w sprawy innych ludzi i chętnie pomagali potrzebującym. Nie
oceniali ludzi po pozorach i wierzyli, że w każdym jest dobro.
Pokochałam
ich szybko, bo było pewne, że to dzięki nim, Robert jest tak cudownym,
życzliwym, honorowym i opiekuńczym mężczyzną. Byli niezwykle ciepli i kiedy
Dorea powiedziała mi, że mnie polubili, to popłakałam się.
Kiedy
nadeszły ciemne dni, nie zdziwiłam się, że to oni jako pierwsi głośno piętnowali
szerzące się zło. Otwarcie popierali wszelkie ruchy promugolskie i razem z
Albusem Dumbledore'em oraz Alastorem Moodym utworzyli Zakon Feniksa, który miał
na celu walkę z niejakim Lordem Voldemortem.
Byliśmy
prowadzeni przez cztery smoki i wierzyliśmy, że uda nam się zwalczyć to zło.
Z
każdą kolejną udaną misją i z każdym kolejnym złapanym śmierciożercą, nasza
nadzieja i radość były większe. Był nawet czas, kiedy pomimo tej szarości czułam się naprawdę szczęśliwa.
Miałam
rodzinę, miałam dom, miałam Roberta i jego miłość. Jego rodzice spodziewali się
kolejnego dziecka, a Dorea... Merlinie... Już te kilka lat temu czułam, że ta
dziewczyna kiedyś będzie wymiatała. Była najlepsza na kursie aurorskim,
rozkwitała towarzysko i stała mi się równie bliska, co Mary.
Niestety
nic nie trwa wiecznie.
Czternastego
marca tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku do kuchni w moim domu
wszedł Charlus Potter. Niósł na rękach Doreę, której ubranie, dłonie, policzki
i chyba nawet włosy były we krwi Jamesa i Katheriny Parkesów.
Nigdy
nie czułam tak wielkiego bólu.
Nie
potrafiłam sobie wyobrazić, że odbierze nam właśnie ich.
Nie
mogłam uwierzyć, że już nigdy ich nie zobaczę.
Trwałam
przy Robercie i byłam cierpliwa, gdy nieświadomie ranił mnie swoim milczeniem.
Chciałam,
żeby płakał, żeby wrzeszczał i żeby przeżywał ich śmierć, tak jak ja ją
przeżywałam, ale on i Dorea uparcie milczeli.
Byli
ulepieni z twardej gliny i nie okazywali swoich uczuć, chociaż u Dorei
dostrzegałam coś niepokojącego. Widziałam w jej spojrzeniu rządzę mordu.
Pragnęła jego krwi na swoich dłoniach.
Razem
z Hortensią trwałam przy niej. Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy szef Biura
Aurorów Teretn kazał jej udać się do specjalisty po pomoc i miałam ochotę
całować go po stopach, bo Robert zaczął dochodzić do siebie i to dość szybko.
Widocznie martwił się o siostrę i ulżyło mu, gdy wzięła się w garść.
Wtedy
obawiałam się, że nasz związek nie przetrwa takiej tragedii, ale myliłam się.
Byliśmy jeszcze silniejsi i kochaliśmy się jeszcze mocniej.
W
dniu moich dwudziestych szóstych urodzin oświadczył mi się i byłabym najgłupszą
osobą na świecie, gdybym go odrzuciła.
Mówili,
że takie kroki w czasie wojny są głupotą, ale miałam to gdzieś. Postawiłam na
swoim po skończeniu szkoły i zmusiłam rodziców do zostania, więc na pewno nie
będę planowała swojego życia pod harmonogram Lorda Voldemorta.
Gdy
ubierałam suknię ślubną, to doszłam do wniosku, iż jednak miałam dużo
szczęścia, że Voldemort nie chciał nas dopaść.
Codziennie
budziłam się i chodziłam spać z myślą, że jestem naprawdę szczęśliwa, ale to
dopiero dzisiaj odkryłam, iż tego dnia osiągnęłam apogeum szczęścia. Byłam
pewna, że jutro dojdę do tego samego wniosku.
Dorea
ma mnie już chyba dość, bo prawie cały czas płaczę, ale będzie musiała się
przyzwyczaić do tego, że reaguję w ten sposób na wiele sytuacji.
Chyba
nigdy nie wyznam jej tego, że gdy zwierza mi się z tych dziwnych spojrzeń
Pottera, to później płaczę z dwóch powodów. Po pierwsze, uważam, że potrzebuje
u swojego boku kogoś takiego jak Charlus, a po drugie, ta dziewczyna kocha mnie
i obdarzyła mnie wielkim zaufaniem, co dla mnie naprawdę wiele znaczy, bo gdy
rodzice wyruszą w podróż swojego życia, to ona będzie najbliższą mi rodziną.
Kolejny
raz tego popołudnia popłakałam się, kiedy wręczyła mi bransoletę, która
należała do jej mamy.
Tęskniłam
za nimi każdego dnia i miałam nadzieję, że ich duchy są w lepszym miejscu, i
wiedzą o naszym szczęściu.
W
ciszy zeszłyśmy na parter i przy wyjściu do ogrodu odwróciłam się przez ramię
do Dorei, która uśmiechnęła się do mnie promiennie. Merlinie, jak ja ją kocham.
Zobaczyłam
Roberta. W szacie wyjściowej wyglądał zabójczo. Stał obok Thomasa, który
poklepał go po ramieniu.
Znów
miałam ochotę się popłakać, bo właśnie zaczynaliśmy podróż naszego życia.
Ha! Pamiętałam, żeby wejść <3 Tu po pracy pojawi się mój komentarz, ale dodatek już przeczytany :D
OdpowiedzUsuń<3
UsuńW takim razie czekam aż skończysz pracę! :D
Jestem z powrotem! :D
UsuńTrochę mi się zeszło, ale nareszcie udało mu się tu dotrzeć <3
Na początku chciałam powiedzieć, że jestem naprawdę pod wrażeniem! Ten dodatek miał w sobie coś takiego magicznego <3 Uwielbiałam dodatki z Doreą, ale ten nowy naprawdę osiągnął wyższy poziom dotarcia do mojego serduszka! *_*
Gratuluję odrobienia pracy domowej o szkołach magii :D Robota odwalona na Wybitnego! :)
Fajnie opisałaś w jednym poście tak wiele lat. Wydawałoby się, że to będzie za dużo, a jednak nie. Ty doskonale wiedziałaś, które wątki opowiedzieć w skrócie, a które rozciągnąć na więcej niż kilka linijek. Przeprowadziłaś nas przez pierwsze spotkanie Caroline i Roberta aż do ich ślubu. Od początku czułam między nimi chemię <3 Gdybym nie wiedziała, że i tak się pobiorą, to bym się wpieniała na Wayne'a, ale tak to z przymrużeniem oka zaakceptowałam jego obecność w życiu Caroline :D
Ta końcówka, pisana kursywą, była równie mistrzowska i poruszająca.
Wszystko w tym dodatku było po prostu zgrane i pasowało do siebie jak ulał :)
Teraz już wiadomo, po kim (w nieco spotęgowanej wersji) Katherina odziedziczyła chęć pójścia własną drogą :D
Och, już nie mogę się doczekać dodatku z Robertem, naprawdę!
Pisz szybciutko, bo aż mnie skręca :D
Dużo czasu życzę i jeszcze więcej weny <3
Pozdrawiam serdecznie! Buziaczki! :*
Jeej :D Dziękuję bardzo! :D
UsuńCzęść o szkołach to trochę sprawdzone info, a trochę wymyślone info. :P Także uff uff, oddycham z ulgą, że się zgrało. :D
Bardzo obawiałam się tych 4-5 dokładniejszych lat, a potem przeskoku do dnia ślubu, bo wyszło, że cały post był na przestrzeni 11 lat.
Przyznam się, że akurat tekst pisany kursywą, to był właśnie ten moment, gdzie musiałam wypić piwo, żeby ruszyć dalej. :D
Cieszę się, że dostrzegłaś to podobieństwo Caroline i Katheriny. :D
Czuję duży problem przy Robercie, bo u niego będę musiała streścić 21 lat, ale zamierzam dawać u niego duże skoki czasowe. Dodatek będzie zapewne dopiero w maju (o ile nie w czerwcu), bo jednak potrzebne mi są wydarzenia z 57, więc najpierw 57, a zaraz po nim dodatek :D
Naprawdę cieszę się, że Ci się podobało.
Szczerze przyznam, że to kolejny rozdział do którego mam sentyment, nawet nie wiem czemu. Po prostu chwyta mnie i ciężko by mi było, gdyby się nie przyjął. :D
Ale uff uff, póki co się przyjął. :)
Buziaki! :*
O Merlinie Słodki, jaki ten rozdział jest dobry! Je suis content!
OdpowiedzUsuń<3 <3 Dziękuję :*
UsuńCześć! Mnie również ujęłaś tym dodatkiem. Może nawet nie samą historią, bo mało w niej było szokujących zwrotów akcji i elementu zaskoczenia, ale właśnie charakterem Caroline. To taka urocza, miła dziewczyna. Nigdzie nie mogła dłużej zagrzać miejsca, rodzice rzucali nią na lewo i prawo... całym serduszkiem kibicowałam jej, żeby nie straciła odwagi i zawalczyła o swoją przyszłość i pragnienia. Najbardziej ze wszystkiego poruszyło mnie jej przywiązanie do rodziców. Wiele przecież i Twoich "teraźniejszych" bohaterów i moich również odcinają się od rodziców, są w stanie mieszkać w innym kraju, znosić długie rozłąki i nie wydają się przy tym smutni. Caroline jest inna, pod tym względem chyba wręcz unikatowa i to jest urzekające. Jej przyjaźń z Mary i Doreą również należą do najlepszych części wpisu. No i na sam koniec to, co piszę Ci średnio pod co drugim komentarzem: strasznie zazdroszczę Ci umiejętności takiego opisu mężczyzn, który mimo szczędzenia słów wydaje się kompletny, wystarczający, a oni sami totalnie męscy i w ogóle. Muszę jeszcze trochę to poobserwować, może w końcu domyślę się, o co w tym chodzi xd
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na kolejne rozdziały i dodatek Roberta!
Jak to przyjemnie wejść na e-maila, ugryźć pączka i dostać powiadomienie, że jest komentarz. :D I to od Ciebie <3
UsuńJakże mi miło, że kolejna osoba jest ujęta tym rozdziałem. :) Miałam dla nich trochę inną historię, ale zweryfikowałam wcześniejsze opisy rodziców Katheriny i ta wersja bardziej mi do nich pasuje.
Caroline tak potrafiła postawić na swoim, że dopiero po kilkunastu latach jej rodzice gdzieś na dłużej wybyli. :D
Wydaje mi się, że jej przywiązanie do rodziców jest związane z tym, iż oni zawsze przy niej byli i nie było między nimi zgrzytów. Jednak nie miała nikogo innego "na stałe" przy sobie i mogła na nich liczyć w każdej sprawie.
To taka dziewczyna z sąsiedztwa. Nie dość, że miła i zaradna, to jeszcze w ciul urocza, co akurat przeniosło się na Katherinę. :P
Tak szczerze Ci napiszę, że wydaje mi się, iż właśnie postacie męskie są u mnie na jedno kopyto. :D Naprawdę.
Doświadczenie z mężczyznami mam niewielkie (choć długie :P) i chyba każda taka męska postać, to typ faceta z którym mogłabym być na mniejszą lub większą chwilę.
Chociaż czasami wydaje mi się, że oglądając jakieś filmy czy seriale (głównie z takimi silnymi rolami męskimi), to mam takie myśli w stylu: fajnie by było gdyby X miał taką cechę.
Serio nie wiem... :D
Ale dziękuję. :)
Buziaki i wszystkiego najsłodszego dziś! :*
Uprzejmie proszę nie podważać komplementów i w nie nie wątpić, bo to nieładnie. Skoro mówię, że masz fajnie opisane postacie męskie, to po prostu musisz przyjąć to do wiadomości. I że mną nie jest tak samo... jest wiele twoich chłopaków w historii, z którymi nie mogłabym być nawet na krótką chwilę! XDD
UsuńOk, wybacz.
UsuńFajnie opisuję facetów ;) :D
Ejże, no z którym nie chciałabyś być? :D :D
Serio pytasz? Zapomniałaś o Williamie?????? :o A tak naprawdę to chociaż np lubię Remusa, Jamesa i Syriusza, to akurat w Twojej wersji nie są idealnymi kandydatami na mojego męża. Mnie pod tym względem absolutnie kupuje tylko Paul ❤ no i Leven, chociaż jest tak tajemniczy, że po prostu szok xd
UsuńWychodzę teraz na stalkerkę, ale wczoraj/dzisiaj za każdym razem jak weszłam na e-maila, to po chwili pojawiało się powiadomienie o komentarzu :D :D
UsuńMiałam nadzieję, że to Ty zapomniałaś o Williamie :P Nie udało się :/
Hahaha :D Cieszę się, że Leven jest przez Ciebie doceniony, bo to mój numer 1 w tym opowiadaniu (oczywiście Syriusz forever, ale Tobias jest mój :D).
W sumie, jak już wiesz, że to mój numer 1, to wiedz, że szykuję dla niego nieco więcej miejsca w przyszłości :D
Obyś polubiła go jeszcze bardziej :D
To ja wychodzę na stalkerkę, bo wchodzę sobie tutaj tylko po to, by zobaczyć, czy nie pojawiły się jakieś nowe komentarze i poczytać.
UsuńO Williamie nie da się zapomnieć XD
#teamLupin <3 (każda chce innego, więc przynajmniej się nie pobijemy o facetów)
Hahaha :D Myślę, że chłopów wystarczy dla każdej :D
UsuńJest pewność, że o Williama żadna się nie pobije :P
Przepraszam bardzo, w dawnych, dobrych czasach William był szalenie fascynujący, trzeba mu tu sprawiedliwość oddać, a że teraz jesteśmy solidarne w jajnikach to już inna sprawa :D #teamJames4ever ;) chociaż ujmuje też Tobiasa... i Lars... i Charlus z Robertem w dodatkach... Kurcze, faktycznie masz nosa do facetów! ;)
UsuńNie mogłam się powstrzymać od dołożenia moich trzech groszy xD wybacz ogromny poślizg...
Uwielbiam i pozdrawiam <3
Elizabeth
Hahaha :D
UsuńDziękuję bardzo <3 Sądzę, że William może kiedyś wróci do łask, jak już będzie go trochę więcej w opowiadaniu. :P
Cała reszta jest po prostu do schrupania i chyba mogłabym być z każdym z nich po trochu, ale ostatnio moje serduszko coraz mocniej bije do Tobiasa <3
Wybaczam :* Najważniejsze, że jesteś :D
Buziaki! :*