wtorek, 23 lipca 2019

*VIII*Robert Parkes


Wielkanoc 1975 r.
Trzymał w dłoni zwinięty pergamin z wynikami testów genetycznych.
Objął ramionami Caroline, która drżała ze zdenerwowania.
Kilka tygodni temu profesor Dumbledore przekazał im, że w niemieckiej szkole Magicstadt znajduje się chłopiec, który mógł zostać porwany te kilkanaście lat temu i możliwe, że to ich syn.

Całą sprawę zgłosiła szkolna pielęgniarka, a aurorzy przesłuchali ją. Kobieta im kartę zdrowia chłopca oraz próbkę krwi, aby przeprowadzić próbę magii krwi, która przebiegła pomyślnie.
Za chwilę mieli go spotkać.
Wziął głęboki oddech i mocniej uścisnął żonę. Odsunął się od niej, gdy usłyszeli bicie zegara.
Było już południe i o tej porze mieli spotkać się z dyrektorem Magicstadt oraz chłopcem.
Drgnął, gdy drzwi do gospody otworzyły się i wszedł pan Schutt, a za nim średniego wzrostu blondwłosy chłopak.
Zmrużył oczy, starając się dostrzec jakieś wspólne cechy wyglądu z Katheriną. Jedynie jego włosy były, takie jak córki, zanim ta wypiła eliksir. Może te są ciemniejsze?
Spojrzał na Caroline, która przestała już drżeć.
– To nie on – wyszeptała smutno, tak aby tylko on ją usłyszał. Spojrzał na chłopca, który był już bardzo blisko.
Tak, to nie on.

Kwiecień 1975 r.
– Przygarniemy go – powiedziała Caroline z przekonaniem. Moody otwierał usta, żeby się odezwać, ale jego żona uniosła dłoń, żeby uciszyć aurora. – Stracił matkę, jego dziadkowie są w coraz słabszej kondycji i chyba mają jakieś problemy. Jest... Jest przemiły, skromny i zagubiony. Potrzebuje pomocy i mu ją udzielimy.
– Jesteśmy pewni, że nie jesteśmy spokrewnieni z jego dziadkami, ale nie wiemy co z ojcem. Możliwe, że to z nim łączy nas jakieś pokrewieństwo i dlatego wyszły takie wyniki – wtrącił Robert.
– Zawsze możecie zrobić dokładniejsze badania – zaproponował Alastor, a on i Caroline westchnęli jednocześnie. Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się lekko.
– Oboje czujemy, że on nie jest naszym synem. Fakty o jego akcie urodzenia i innych sprawach związanych z jego matką nie trzymają się kupy. Wiemy, że chcielibyście już zamknąć ten temat... – zaczął mówić.
– Chcemy znaleźć waszego dzieciaka. Zamkniemy ten temat, jak już się znajdzie – warknął Alastor i przez chwilę przyglądał im się z dziwnym wyrazem twarzy. – Jesteście pewni, że chcecie przygarnąć tego chłopaka?
– Tak – powiedział równocześnie z Caroline i znów spojrzeli na siebie z lekkimi uśmiechami.

Czerwiec 1975 r.
Odgłos sztućców uderzających o zastawę powoli stawał się nieznośny. Robert ostrożnie zerkał na Katherinę, która nie kryła się z ukrywaniem niechętnych spojrzeń rzucanych Williamowi.
Spojrzał na Caroline, która wzrokiem dawała mu sygnały, żeby coś zrobił.
– Nie zapytasz Williama o to, jak wygląda jego szkoła? – zagaił do córki, a ona wzruszyła ramionami.
– Mieliśmy to na historii magii. Niewielka szkółka ulokowana gdzieś między Hogwartem, a Durmstrangiem. W większości uczniowie z Europy Środkowej, chociaż profesor Binns twierdzi, że i tak duża część wybiera Beauxbatons lub Koldovstoretz, przez to jest to placówka raczej nieznacząca – powiedziała Katy znudzonym głosem. Caroline upomniała ją, a szatynka ponownie wzruszyła ramionami. – Tak twierdzi profesor Binns!
– Mamy dobrych nauczycieli – wtrącił Will. Posłał mu lekki uśmiech, żeby kontynuował. – Mamy jeden z lepszych programów transmu...
– W Uagadou jest najlepszy. Tam już czternastolatkowie są animagami – oznajmiła jego córka i spojrzał na nią ostro. – Tak mówiła mama!
– Każda szkoła... – zaczęła Caroline, ale Katherina jej przerwała.
– Hogwart jest najlepszy.
Nienawidził być ojcem nastolatki.

Lipiec 1976 r.
Obserwował z okna gabinetu, jak w ogrodzie Katherina wita się z Caroline. Zaraz po powrocie ze szkoły udała się do dziadków, którzy aktualnie przebywali w Szwecji i tam spędziła z nimi dwa tygodnie.
Nie oponowali za bardzo temu pomysłowi. Dostrzegał, że nie za bardzo przepada za Williamem i praktycznie w trakcie każdego ich spokania była dla chłopaka niemiła, więc czasami nawet z ulgą przyjmował do wiadomości to, że odwiedziłaby dziadków, czy spędziła ten czas u Dorei z Jamesem.
Dodatkowo przez ostatnie tygodnie był prawie nieobecny w domu i był pewien, że Katherina szybko zrozumie, że nagły pracoholizm spowodowany jest czymś bardzo poważnym.
Dochodziło do tajemniczych zaginięć mugoli i z początku sądzili, że to może jakiś seryjny morderca, ale w czerwcu pojawily się plotki o powrocie Voldemorta. Moody i Crouch poważnie potraktowali te doniesienia, co skutkowało tym, że Departament miał więcej pracy.
Wyszedł z gabinetu, gdy zauważył, że żona i córka kierują się do domu.
– Jak było w Szwecji? – zapytał, gdy tylko Katherina weszła do domu.
– Super! – odpowiedziała z entuzjazmem i objęła go lekko. – Cześć tato. Były wyniki SUMów?
– Jeszcze nie – odpowiedziała Cary. – Augusta twierdzi, że lada dzień będą.
– Uch, boję się – stwierdziła Katherina i spojrzała na niego niemrawo. – Mam do zdobycia kilka wybitnych.
– Do Departamentu nie potrzeba wybitnych – stwierdził. Katherina po szkole miała pracować w jednym z urzędów Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Dobrze się uczyła i chociaż czasami była roztrzepana, to miała głowę na karku. Był pewny, że świetnie się sprawdzi.
– Uch, potrzeba – przyznała cicho, jakby ze wstydem. Poczuł ucisk w mostku, gdy przez chwilę milczała.
– Katherino? – zapytała Caroline.
– Zostanę aurorem – powiedziała, patrząc na nich ostrożnie, a on mimowolnie głośno wciągnął powietrze przez usta.
– Żartujesz, prawda? – zapytał po długiej ciszy. Obserwował jak córka robi się czerwona na twarzy. – Bycie aurorem to nie jest jakieś widzimisię!
-To nie jest widzimisię! – zaprzeczyła głośno. – Myślałam o tym już od jakiegoś czasu! James też będzie aurorem! I Syriusz Black też!
– Biuro Aurorów to nie miejsce dla kobiet!
– Mamo!
– Robert! Na Merlina, Dorea jest aurorem! – przypomniała mu żona, a on spojrzał na nią ostro.
– Była aurorem! Teraz nim nie jest! – zauważył i zwrócił się do Katheriny. – Nie zostaniesz aurorem!
– Uważaj, bo cię posłucham! – wrzasnęła i pobiegła na piętro.
– Wracaj tu! – krzyknął i znów spojrzał ostro na żonę, gdy ta chwyciła go za łokieć.
– Nie możesz...
– Mogę jej zabronić – warknął i wrócił go gabinetu, trzaskając głośno drzwiami.

Listopad 1976 r.
Lord Voldemort wrócił. To już nie była plotka, a potwierdzony fakt.
Siedział skulony za półką w gabinecie i objął się ramionami. Słyszał nieustanne pukanie do drzwi i wołanie Caroline, ale nie odpowiadał.
Głęboko oddychał, starając się uspokoić szybko bijące serce i pozbyć się szumu w głowie.
Nie wiedział ile czasu minęło, kiedy wstał z podłogi i wyszedł z gabinetu. Nie zdziwił się, gdy wpadł na Caroline, która trzymała w ręku różdżkę.
– Planowałam wyważyć drzwi – przyznała i od razu mocno się do niego przytuliła. – Też jestem przerażona, Robert...

Grudzień 1976 r.
Z lekkim uśmiechem na ustach obserwował jak Katherina rozmawia o czymś z Charlusem. Słuchała go uważnie, jakby to co jej mówi było najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
Poczuł ukłucie zazdrości, gdy zdał sobie sprawę z tego, że nie pamiętał, kiedy ostatnio poświęciła jemu tyle uwagi.
Przez wakacje tylko na siebie warczeli, bo próbował wybić z jej głowy pomysł o kursie aurorskim. W połowie sierpnia temat ucichł, a córka odzywała się do niego półsłówkami, więc chyba faktycznie osiągnął swój cel.
– Robert! Patrz kto wrócił! – Usłyszał wołanie Caroline i wyszedł do przedpokoju. Nie zdziwił się, gdy zauważył Williama. Uśmiechnął się szeroko na jego widok i objłą na przywitanie.
– Jak droga?
– Dobrze, proszę pana – odpowiedział nastolatek. Robert poklepał go po ramieniu i zmierzył wzrokiem.
– Jeszcze trochę i będziesz wyższy od Charlusa – zauważył pogodnie. –Chodź do salonu, przywitasz się z resztą.
– Dostaliśmy list od twojej opiekunki. Świetnie sobie radzisz, kochanie – zagaiła Caroline i chwyciła chłopaka pod ramię. – Jak tak dalej pójdzie, to kurs w Stanach będziesz miał w kieszeni.
Weszli do salonu i prawie od razu spojrzał na córkę. Nie zdziwił się, że zamilkła i patrzyła się na Kartney'a ze zmrużonymi oczyma, jak drapieżnik czychający na ofiarę.
– Jaki kurs? – zainteresował się James.
– Aurorski – odpowiedział blondyn i zaczął rozmawiać z jego siostrzeńcem. Córka spojrzała na niego i uśmiechnęła się kpiąco.
Otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy ruszyła w jego stronę.
– Jego nie będziesz nawracał? – zapytała i zanim odpowiedział wyszła z salonu. – Jadę do Jane!
– Zostaw... – mruknęła Caroline, gdy odwracal się, żeby iść za córką.
Zdecydowanie nienawidził być ojcem nastolatki.

Czerwiec 1977 r.
Patrzył z lekkim niepokojem na niespokojną Doreę, która kładła tacę z filiżankami herbaty na stole. Usiadła obok Jamesa i skinęła na nich głową, dając znak, żeby zaczęli mówić.
– James, musisz obiecać, że nie powiesz niczego Katherinie – zaczęła Caroline drżącym głosem.
Brunet spojrzał na nich ze zdziwieniem.
– Mamo... – jęknął nastolatek.
– Mam cię zmusić do Przysięgi Wieczystej? – zapytała ostro Dorea i chłopak pokręcił głową. – To dla jej dobra. Im mniej osób wie tym lepiej.
– Dobrze, obiecuję – mruknął niechętnie siostrzeniec.
Usłyszał westchnięcie ulgi Caroline i ścisnął jej dłoń pod stołem, a potem zaczął opowiadać Jamesowi o Josephie, i o tym, że w Bułgarii odnaleźli kobietę, która może wiele wiedzieć na temat ich syna.

Grudzień 1977 r.
Bardzo obawiał się spotkania z córką po tych czterech miesiącach.
Ostatnie pół roku należało chyba do najcięższych.
Wakacje były burzliwe dla niego i Katheriny, która chyba chciała swoim zachowaniem doprowadzić go do zawału. Myślał, że jak zacznie ostatni rok nauki, to wszystko wróci do normy, ale niestety tak się nie stało i miał wrażenie, że jest jeszcze gorzej niż w wakacje.
Od prawie półtora miesiąca nie było na nią żadnych skarg i było mu wstyd, że ma takie myśli, ale niepewnie podchodził do tej zmiany, i zastanawiał się czy córka nie szykuje jakiejś bomby na Święta.
– Zabije nas – wyszeptała do siebie Caroline, ale i tak ją usłyszał. Uśmiechnął się pod nosem, bo wiedział, że żonie również się podoba pomysł, żeby zeswatać Katherinę z synem Mary i Toma.
– Od Jamesa wiemy, że z nikim się nie spotyka, a Henry to dobry chłopak – powiedział z przekonaniem. Przy ostatnim spotkaniu z Potterami przypomnieli sobie jak dawniej w żartach planowali połączenie rodzin i ten pomysł nagle wydał im się niegłupi.
Najmłodszy syn Toma miał ambicje. Poza tym mieszkał na tyle daleko, że jego córka nie byłaby w centrum tych strasznych wydarzeń, które miały zacząć się dziać.
Miał jedynie nadzieję, że dziecięca fascynacja tej dwójki ożyje przez te Święta.

25 grudnia 1977 r.
Od kilkunastu minut nie potrafił znaleźć sobie miejsca.
Kolacja u Potterów do pewnego momentu przebiegała fantastycznie. Ich plany co do Katheriny i Henry'ego były zbyt piękne, żeby stały się prawdziwe.
Mimowolnie westchnął i poczuł narastającą panikę pomieszaną z gniewem, gdy pomyślał o córce.
Rzeczywiście się zmieniła przez te kilka tygodni i gdyby nie mocne dowody na to, że opuszczała teren szkoły, żeby imprezować z synem Nurmana, to pomyślałby, że ktoś ją wrabia.
Przez chwilę wydawało mu się, że jest taka jak dawniej, gdyby nie to z jaką rezerwą się do niego odnosiła przez cały wieczór.
Niecałe pół godziny temu znów wróciła do tematu zostania aurorem i z jednej strony żałował, że potraktował ją tak ostro i nie pożegnali się w przyjemnej atmosferze, ale czuł, że gdyby faktycznie został tam choćby minutę dłużej, to obezwadniłby ją, zawlókł do domu, zamknął i nigdy nie wypuścił.
– Robert? – Odwrócił się do Caroline i bez słowa wcisnął w jej dłonie podróżną torbę. Skierował się do wyjścia z pokoju w Dziurawym Kotle. – Mamy jeszcze godzinę.
– Wyruszymy szybciej – powiedział i stanął w drzwiach, i przytrzymał je, aby żona wyszła przed nim, ale ona nie ruszyła się.
– Zamknij drzwi – rozkazała cicho. Spojrzał w jej oczy i przez chwilę uporczywie wpatrywali się w siebie, czekając aż któreś ustąpi.
Zamknął drzwi.
– Zadowolona?
– Co się z tobą, do diabła, dzieje?! – zapytała, nie kryjąc niedowierzania.
– Nie zmienię zdania – zapewnił cicho, spuszczając głowę.
Drgnął, gdy poczuł dłonie żony na swoich ramionach. Niechętnie podniósł głowę i spojrzał w jej szklące oczy.
– Zawsze wiedziałeś, co dla niej najlepsze i ustępowałam ci, ale teraz tego nie zrobię... To nie są tamte czasy i ona nie jest nimi, Robercie – wyszeptała, a jemu zacisnęło się gardło. – Byłeś z nią, kiedy ja uczyłam się być matką. Od małego wpajałeś w nią wartości, które teraz przez nią przemawiają. Nie dziw się, że wybiera właśnie taką drogę i błagam, daj jej szansę. Jest ulepiona z twardszej gliny niż myślisz... Wiem... Wiem, że przeraża cię myśl, że naszej dziewczynce mogłoby się coś stać, ale nie możesz wiecznie o niej decydować. Błagam...
– Boję się, Cary – wyszeptał drżącym głosem, czując napływające łzy. Wtulił się w żonę, wiedząc, że jej ramiona dadzą mu ukojenie. – Co jeśli...
– To wtedy będziemy dumni. Nasze serca będą złamane, ale będziemy z niej dumni – odpowiedziała Caroline przez łzy i przytuliła go mocniej. – Tylko daj jej szansę.

Wielkanoc 1978 r.
Od kilku tygodni dostawali listy od Dumbledore'a na temat postępów Katheriny. Działo się z nią coś, co ciężko było wyjaśnić. Na ich nieszczęście Moody był świadkiem tego, co potrafi Katy i nie do końca był pewny, czy auror myśli o bezpieczeństwie ich córki. Fakt, jej moc na pewno wymagała zaznajomienia się i przede wszystkim okiełznania, i na to mieli jego zgodę, ale widział, jak Alastorowi świecą się oczy, gdy informowano ich o postępach Katheriny.
Jakiś cichy głosik kazał mu uważać na szefa Biura Aurorów.
Ostatnie lata zmieniły go i nie miał pewności, czy dla Moody'ego ludzie są tak ważni, jak kiedyś.
Wyrwał się z zamyśleń, gdy usłyszał głos teścia.
– Spodziewacie się kogoś? – zapytał.
– Katherina mówiła, że ktoś się pojawi. Pójdź po nią – sapnęła na niego Cary i podniósł się z fotela. Na piętrze zapukał do drzwi do pokoju córki i uchył je nieco.
– Spodziewasz się kogoś wcześniej? Dziadek zauważył z okna salonu, że ktoś idzie – powiedział jej ojciec i odwrócił głowę nasłuchując. – Właśnie puka.
Nie usłyszał odpowiedzi Katheriny, więc zszedł do drzwi wejściowych, żeby wpuścić gościa.
Starał się ukryć rozdrażnienie na widok młodego pracownika Departamentu.
– Mam wolne, czy praca naprawdę nie może poczekać? – zapytał, nie siląc się na słowa powitania.
 – Dzień dobry, Katy mnie zaprosiła – powiedział blondyn, uśmiechając się niezręcznie i wszedł nieśmiało do przedpokoju. Katherina go zaprosila? W uszach mu zaszumiało i dopiero po chwili spostrzegł, że podpiera się o drzwi, jakby miały uratować go od upadku.
Katy podeszla do chłopaka i przywitała czule. Zbyt czule.
Czuł jak krew odpływa mu z twarzy, gdy zorientował się czego właśnie jest świadkiem.
– Katherina! Czy ty się umawiasz z tym chłopakiem? – spytał, czując narastający gniew.
– Tato, to nie tak... – zaczęła uspokajająco.
 – Czy wiesz, że jak ktoś się dowie, to mogą cię wywalić z Hogwartu? To był twój nauczyciel! – krzyknął, nie dowierzając, że jest tak lekkomyślna. Nie zdziwił się, gdy córka parsknęła i odpowiedziała również krzykiem.
 – Paul to pracownik Ministerstwa, więc nawet jeśli, to nie obowiązywał go regulamin dla nauczycieli! – Urwała swój wywód, gdy Parkerson westchnął.
Spojrzał na chłopaka ostro, a później znów na córkę.
 – Merlinie, nie tak cię wycho... – zaczął podniesionym tonem, ale urwał, gdy usłyszał dźwięk tłuczonej porcelany.
Spojrzał na drzwi od kuchni, gdzie stała Caroline z rękoma wyciągniętymi przed siebie, jakby nadal trzymała tacę.
Drgnął, gdy z ust żony wyrał się krótki okrzyk.
Jej bursztynowe oczy były okrągłe jak spodki, a usta ułożyły się w idealne "O". Z taką miną zbliżyła się do blondyna i blondynki.
– Mamo, to jest Paul. Paul, a to jest właśnie mama – powiedziała cicho Katherina.
– Dużo o tobie słyszałem – powiedział, jakby przez ściśnięte gardło chłopak.
Robert poczuł jak włoski na całym ciele stają mu dęba. Patrzył to na chłopaka, to na córkę, to na żonę. Patrzył, jak drżące palce żony dotykają policzka chłopaka. Patrzył w bursztynowe oczy Katheriny oraz w takie same oczy jego żony. Jakby ze strachem spojrzał w te same oczy...
 – Mój synek... – wyszeptała Caroline z czułością, a jemu serce ścisnęło się w piersi, wraz z jej głośnym szlochem.
 – Tato, Paul to mój brat, którego szukaliście – powiedziała cicho Katherina, gdy Cary chwyciła ich syna w ramiona. Kiwnął głową, niezdolny do jakichkolwiek słów. Z totalną pustką w głowie podszedł do Caroline i objął ją mocno.
Nasz syn...
– Tak długo cię szukaliśmy... Przepraszam – wyszeptał i nie wiedział, czy przeprasza za swój wybuch kilka minut wcześniej, czy za to, że go nie odnaleźli.

Lipiec 1978 r.
Nie potrafił się skupić.
Powoli godził się z myślą, że Katherina pójdzie na kurs aurorski.
Powoli godził się z myślą, że jest w Zakonie Feniksa.
Niestety nie miał zbyt dużej ilości czasu, aby pogodzić się z myślą, że właśnie teraz córka ma swoją pierwszą misję.
Moody był pewny, że da sobie radę. Paul i Charlus też tak twierdzili. James też tak twierdził, ale on i Katy stawali za sobą murem, więc akurat jego zdanie nie było zbyt obiektywne.
Drgnął, gdy w gabinecie rozbłysła srebrzysta mgła, która przybrała kształt niedźwiedzia. Poczuł jak serce podchodzi mu do gardła
Kwatera Głowna, jak najszybciej, chodzi o Katherinę.

Wielkanoc 1979 r.
Uśmiechnął się do Adalberta McSweeney'a, który wszedł do salonu.
Pierwszy raz od kilku tygodni poczuł spokój. Udało mu się wziąć wolne w pracy na Wielkanoc i na szczęście nie mieli spędzać tych świąt w małym gronie.
Od przeprowadzki Katheriny do Kwatery Głównej cisza stawała się nieznośna. Nieważne, że znów mieszkali z nimi teściowie oraz syn.
Wziął od Josepha szklankę z Ognistą Whisky i włączył się do rozmowy pomiędzy nim, a kolegą Katheriny. Nie zdziwił się, że rozmawiają o podróżach teściów.
– Nawet nie wiesz jak ciężko nam tu siedzieć, ale wiemy, że jesteśmy potrzebni – westchnął tęsknie Paesegood. – Chociaż zdrowia też już nie mamy takiego jak kiedyś. Myśleliśmy, że może Katherina ruszy w nasze ślady. Była ciekawa świata, później wiele razy nas odwiedzała, ale uparła się na ten kurs.
– Podobno jest dobra – stwierdził Adalbert, a jemu wyrwało się prychnięcie.
– Dobra? Jest najlepsza – oznajmił – gdyby nie pewne zastrzeżenia Moody'ego, byłaby najlepsza...
– Chodzi o te jej moce? – zapytał McSweeney, a on powoli kiwnął głową.
– Trisha twierdzi, że to dzięki niej, ale myślę, że Katy po prostu wygrała w tym rozdaniu genów. Mój ojciec był jednym z lepszych Niewymownych swoich czasów. Przerwał kurs aurorski, żeby pracować w Departamencie Tajemnic. Tak naprawdę za sukcesem Dorei stoi on. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Katherina wdała się w Caroline, ale to cholerny Parkes z krwi i kości – rzekł z dumą. – Miała słabsze momenty, ale teraz jest już dobrze.
– Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszych wnuków – dodał Joseph, a on kiwnął głową.
– A Paul? Nie było go z nami tak wiele lat, a jest tak do niej podobny – westchnął i poczuł ulgę. – Wcześniej zdawał owutemy, kurs też zakończył wcześniej niż powinien i pewnie w lipcu wyląduje w Wizengamocie. Oczywiście Trisha twierdzi, że to przez jednorożca, ale bez dobrych genów, to by nie wyszło.
Usłyszał ciche kaszlnięcie i odwrócił się w stronę Katheriny, która stała w wejściu do salonu.
– Za chwilę będzie obiad – oznajmiła oschle i zmarszczył brwi zdziwiony.
– Przez jednorożca? – Usłyszał pytanie bruneta i odwrócił się do niego.
– Tak, jednorożca. Zapytaj o to Trishę... Zawsze jest wniebowzięta, kiedy opowiada tę historię – odpowiedział i znów się odwrócił, żeby zapytać o coś Katherinę, ale jej już nie było.

Marzec 1980 r.
Siedział w gabinecie i patrzył na nazwiska wszystkich żyjących członków Wizengamotu.
Było pewne, że w ciągu najbliższych dni kilka, o ile nie kilkanaście, osób wyłamie się i będą mieć nie lada wyzwanie, aby mądrze obsadzić wolne stołki.
Ostatnio on i Crouch nie zgadzali się w wielu sprawach, ale w tej akurat byli zgodni. Musieli znaleźć kilka osób, które nie należały do Zakonu i nie ugięliby się pod Voldemortem. Nieważne jakich gróźb by użył.
A takich osób nie było zbyt wiele. Większość była już w Zakonie, a co do reszty nie miał stuprocentowej pewności.
– Tak? – zapytał, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
– Masz gościa – powiedziała po chwili Caroline i uśmiechnęła się do niego, jakby przepraszała go, że mu przeszkodziła. Schował pergamin do szuflady i rozłożył przed sobą Proroka Codziennego.
Wstał, gdy do gabinetu wszedł Lars Fawley. Starał się uśmiechnąć, ale czuł, że wyszedł mu grymas.
– Dzień dobry – odpowiedział na przywitanie i wskazał dłonią na wolne krzesło. – Co cię sprowadza?
Usiadł i wpatrywał się wyczekująco w chłopaka córki. Pałkarz Zjednoczonych z Puddlemere wydawał się być nieco onieśmielony.
– Czy chodzi o... – zaczął, mając na myśli to, aby został członkiem Zakonu Feniksa. Obserwowali chłopaka od... W sumie, to odkąd zaczął się spotykać z Katheriną i ostatnio Moody oraz Charlus zaczęli poważnie się zastanawiać nad zwerbowaniem chłopaka.
– Traktuję Katherinę poważnie... – zaczął pewnym głosem. – Bardzo poważnie.
– To dobrze – stwierdził po chwili ciszy i gdy znów zrobiło się cicho, spojrzał na niego wyczekująco.
– Szaleję na jej punkcie – wyznał chłopak i wziął głęboki oddech. – Chciałem prosić o rękę Katheriny.
– O, nie – wymsknęło mu się jęknięcie, bo to nie tak miało wyglądać.
– Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby włos z jej głowy nie spadł. Przekonam ją do rzucenia kursu... Wyjedziemy do Francji, zacznę tam grać w drużynie z Lyon i będzie z dala od Anglii. Będzie bezpieczna... – zaczął nerwowo Lars, ale urwał widząc jego ostry wzrok. Podniósł się powoli z miejsca i wypuścił powoli powietrze.
Chwilę musiał przemyśleć co powiedzieć.
– Katherina nie po to poszła na kurs, żeby teraz niego zrezygnować. Ona nie ucieka – mówił spokojnie, ale w środku czuł narastające oburzenie. – Ona walczy. I u swojego boku potrzebuje mężczyzny, który będzie walczył z nią ramię w ramię.
Zawiesił głos i spojrzał na chłopaka z góry.
– Czy ty jesteś takim mężczyzną, Larsie?

*******
Przepraszam!
Bardzo!

Ogólnie to przed chwilą skończyłam pisać. Było ciężko; usunęłam prawie połowę rozdziału, bo byłam mega niezadowolona, dlatego między tymi "wspomnieniami" są takie długie odstępy czasu. (No i dlatego tak długo mi zeszło, przepraszam!)
Jednak w pewnym momencie zapomniałam, co chciałam przekazać w dodatku i na szczęście w porę sobie przypomniałam. :)
Jeszcze scena w 58 i wątek Katheriny i Roberta będzie wyjaśniony. :D
Do czwartku poprawię błędy!
Jeszcze raz przepraszam, że tyle to trwało!

11 komentarzy:

  1. Dobry, dobry, dobry :D

    Nareszcie jest tutaj Pani z powrotem :D

    Wowowow, jaki przyjemny ten dodatek <3

    Na początku trochę smutny, zwłaszcza jak Robert i Caroline poszukiwali syna, którego nie mogli znaleźć...
    Miałaś rację, teraz już rozumiem bardziej Roberta i kocham go mocniej, niż wcześniej i wątpię, aby coś teraz moją miłość do niego zburzyło.
    Początkowo trochę się też irytowałam, bo Robert naskakiwał na Katherinę, ale z drugiej strony czułam, że robi to z miłości, że się o nią boi i troszczy.
    Caroline tutaj pokazała klasę, gdy tłumaczyła Robertowi, czemu Katy chce być aurorem. Spodobała mi się jej postawa <3
    Za to końcówka jest najlepsza :D Nie mam nic do Larsa i naprawdę miło się czyta ich wspólne sceny, ale jakoś tak wiem, że to nie jest to. Szczerze mówiąc, to myślałam, że rozmowa Roberta i Larsa wyglądała ostrzej i groźniej, a tu proszę :O Robert pokazał klasę, naprawdę. Po pierwsze dlatego, że wcale nie naskoczył na Larsa, a po drugie dlatego, że pokazał chłopakowi, jaka Katherina jest naprawdę i wydaje mi się, że wreszcie otwarcie jej decyzje zaakceptował <3 <3 <3 Kocham człowieka, naprawdę :D

    Aż teraz mnie kręci, żeby błagać o jak najszybsze wstawienie 58 :P :D

    Świetny dodatek! Weny życzę i więcej czasu do pisania <3

    Pozdrawiam i ściskam mocno! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że udało mi się skończyć Roberta i go wstawić!
      Nadal czuję, że czegoś brakuje, ale chyba brakłoby mi roku, żeby go skończyć tak, jakbym chciała ;D

      Cieszę się, że masz takie ciepłe odczucia, co do niego, bo sama go uwielbiam straszliwie i jejku, chcę już siąść do 58, bo w końcu dojdzie do "konfrontacji" z Katheriną. :D
      Caroline wyciągnęła wnioski ze swoich błędów i porażek. Chyba też poniekąd rozumiała Katherinę, bo jednak sama też "postawiła się" swoim rodzicom, którzy akurat są dużo bardziej wyrozumialsi od Roberta. :D Ale i tak się cykała :P

      Larsa też lubię, ale no nie aż na tyle, by go zostawić na dłużej w życiu Katheriny. Ona potrzebuje mężczyzny z krwi i kości. :D
      Tutaj już widać, że Robert serio zaczyna traktować Katherinę poważnie. Ani nie przyjął, ani nie odrzucił oświadczyn Larsa, bo no wiedział, że Katherina się ostro wkurzy. :D I w sumie się wkurzyła. :D
      Hehe :D Ciekawa jestem kogo będziesz kochała w 58. :D
      A co do 58, to jutro (w sensie już dziś) zabieram się za pisanie. Nadrobiłam zaległości, teraz nadrabiam w odpowiedziach do komentarzy i jak już będę na czysto, to mogę pisać. :D
      W sumie to jak uda mi się napisać szybko 58 to wstawię od razu, jak napiszę całość (z czego część drugą wstawię z tygodniowym odstępem). :D

      O tak, czas to mój największy wróg teraz, mam nadzieję, że nic mi nie wypadnie i faktycznie szybko się uporam, i wstawię coś w głównym opowiadaniu. :D

      Dziękuję bardzo za tak ciepły komentarz, bo myślałam, że niezbyt mi wyszło. :D

      Również pozdrawiam!
      Buziaki! :*

      Usuń
  2. Serwus,

    Tak mnie ostrzegałaś by tego nie czytać i... i chyba miałaś rację, bo teraz znowu się nie będę mogła zabrać za naukę, bo mega mi się podobało i zastanawiam się czy nie przeczytać jeszcze raz pierwszej części :D
    Fajnie widzieć to jak Robeert widzi tę relację, brakowało nam trochę drugiego punktu widzenia, a tutaj widać, że jednak nie jest tak, jak Katy się wydawało. To jej ojciec z krwi i kości, który dba przede wszystkim o jej dobro. Dobrze, że w pewnym momencie się opamiętał i zrozumiał, że nie jest w stanie jej powstrzymać, bo ona jest... taka jak on.
    I wielki plusik dla niego za to, że nie zgodził się na pomysł Larsa, ktory nota bene mnie wkurza. No jak tak można. Jak się kogoś kocha to nie można go zamykać w złotej klatce, obdzierając wcześniej z wszystkiego co jest ważne i co ta osoba kocha. Wielki plus dla Roberta.
    W tych dwóch częściach podobał mi się też sposób budowania uczuć i takiej wzajemnej fascynacji i oddania u Robaerta i Caroline (tak, fascynacja, mimo że nie została tutaj jawnie opisana, moim zdaniem aż bije od nich).

    Ślę uściski,

    Panna Czarownica

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uszanowaneczko! :D

      Tyle tu miłych słów, że nie wiem czy faktycznie dobrze poszło, czy może to próba pocieszenia mnie po moim poniedziałkowym załamaniu nerwowym. xD

      Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że Ci się spodobało. :*

      Drugi punkt widzenia jest zdecydowanie inny od Katheriny punktu widzenia. Robert faktycznie dba o jej dobro, w pewnym momencie prawie dostawał z tego wszystkiego paranoi, ale jednak jego jakieś demony i traumy siedzą w nim nadal.

      Hahaha :D Po tych wszystkich akcjach z nią w roli głównej, no i po tym jak próbowali zeswatać Henry'ego i Katy, to doskonale wiedział, jaka będzie reakcja córki. :D

      Tutaj znów powtórzę to, co pisałam pod 57 cz.2: Lars byłby dla niej dobrym chłopakiem, ale na czasy pokoju. :)

      Wow... Nawet w głowie nie miałam nic o fascynacji i aż mi tak jakoś dziwnie miło, że no ja nie miałam tego na myśli, a mi wyszło. :D

      Dzięki za tyle ciepłych słów (nadal nie jestem pewna, czy to tak naprawdę, czy żeby poprawić mi humor :P). Ale i tak dzięki! :D

      Buziaki! :*

      Usuń
  3. Kochana, dziś nie będzie długo i już z góry za to przepraszam. Mam straszne urwanie głowy, ale przeczytałam w końcu ten dodatek i nie chcę znikać bez komentarza, bo jak zostawię to na jutro na bardziej ludzką porę, to pewnie nawał zajęć wypchnie mi to z pamięci i znów nie zostawię ani słowa.

    Po tym rozdziale zaczęłam pałać bardzo ciepłymi uczuciami zarówno do Roberta, jak i do Caroline. Obydwoje pokazali tu klasę i że potrafią być wspaniałymi rodzicami (no, Robert dopiero przy końcu zyskał moją absolutną aprobatę). Bardzo miło czytało się ten wpis, pokazywał wątki, które już dobrze znaliśmy z innej strony. To bardzo fajne, chociaż przedstawienie osoby Katheriny wolę z jej własnej perspektywy.

    Tylko więcej takich dodatków, choć już stęskniłam się za głównym nurtem opowieści. Zdradzisz mi, czego można się spodziewać w niedalekiej przyszłości? Jestem spragniona faktów :D
    Buziaki ślę w tę ciemną noc ;*
    Drama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OMG, jak spojrzałam na długość tego komentarza po wstawieniu, to autentycznie mi wstyd. Ale dziś już na to nic nie poradzę. Jeszcze raz przepraszam :)

      Usuń
    2. No cześć! :D
      Doskonale rozumiem, latem niby dzień jest dłuższy, ale tyle się dzieje, że nie ma czasu na nic. :(

      Bardzo się cieszę, że udało Ci się tu dotrzeć przed 15 sierpnia (nadal się łudzę, że skończę do tego czasu choćby 58 cz.1 xD).

      Jeeej! Cudownie, że tak odbierasz rodziców Katy i że w końcu Robert ma Twoją aprobatę. Tutaj zdradzę, że już mam w całości napisaną scenę rozpoczynającą 58, no i chyba też będziesz zadowolona, aczkolwiek będzie jedna rzecz, która zapewne trochę Cię zezłości. :D

      Katherina z własnej perspektywy jest charakterna, a tu wychodzi z niej kawał nieznośnego bachora. :D

      Główny nurt będzie 15.08 (tak, nadal się łudzę :D).
      W sumie tutaj mało kto zagląda (w sumie to stali czytelnicy :P, to może tak trochę zdradzę).
      58 będzie obejmował tak z kilka dni. I tu się wreszcie okaże, co tam ukrywał Adalbert.
      od 59 ruszę wreszcie mocniej z Remusem.
      Ogolnie przez chwilę znów będzie "spokój", ale myślę, że przed 70 już ruszę z czymś, co cóż... Będzie mi ciężko pisać, bo uwielbiam tę postać, ale nie chcę zmieniać tego, co dla tej osoby przygotowałam. :)
      Mam nadzieję, że trochę Cię uspokoiłam. Plany mam, może trochę nie widać, że coś się szykuje, ale potrzebuję czasu, bo do tego potrzebuję też pewnych wydarzeń, które się jeszcze nie wydarzyły (a muszą!).

      Rozdział był krótszy niż inne i był też z jednej perspektywy, więc taki komentarz ma rację bytu. ;)
      Nie masz za co przepraszać, najważniejsze, że jesteś! :D

      Mam nadzieję, że zobaczymy się 15 u mnie, lub w niedalekiej przyszłości u Ciebie i u Furii. M
      Mocno wyczekuję kolejnych rozdziałów! I oczywiście dodatku Roberta. :D

      Buziaki! :*

      P.S. Zamierzam też zabić kilka osób! :)

      Usuń
    3. Dziękuję bardzo za te informacje. Już tyle czekałam na Adalberta i w końcu coś się okaże ;D Jestem ciekawa, kogo chcesz zabić. Stawiam na Jane/Paula. Czy to raczej będzie jakaś śmierć masowa?

      Usuń
    4. Nie zdradzę kogo zabiję. :)
      Masówki nie mam w planach, ale kto wie?

      Jeśli 15 nie będzie rozdziału, to na pewno będzie w weekend. :)

      Usuń
  4. Droga SBlackLady :)

    Nie tylko Tobie brak czasu na pisanie ostatnio :D a może to bardziej lenistwo, przynajmniej u mnie ;)

    W każdym razie, chciałam tylko dać znać, że cały czas jestem, czytam i systematycznie zaglądam w poszukiwaniu nowego rozdziału :)

    Serdecznie Cię pozdrawiam i obiecuję długaśny komentarz pod nowym rozdziałem :D
    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Merlinie, tak mi wstyd, że jeszcze nie dodałam nowego rozdziału, ale albo brak mi własnie czasu, albo (co gorsza) weny. :(

      Bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną i mam nadzieję, że wkrótce pojawi się wypatrywany (także przeze mnie :P) rozdział. :)

      Ściskam mocno i buziaam! Obyśmy się szybko przeczytały pod kolejnym postem!
      :* :* <3

      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Czarodzieje

Theme by Lydia | Land of Grafic