środa, 21 lutego 2018

*I* Dorea Parkes

Gruba teczka zmaterializowała się na jej biurku. Z wierzchu była przyklejona karteczka z napisem do Charlusa Pottera. Do młodego aurora, który w szybkim czasie dorobił się własnego gabinetu w biurze aurorów. 25-letni Charlus Potter cieszący się uznaniem samego szefa biura Aurorów Foldiusa Teretna oraz Alastora Moody'ego, przeprowadzał już wiele walk z poplecznikami jakiegoś Lorda Voldemorta, który razem ze swoimi ludźmi atakowali mugoli i niektórych czarodziei.

Pracowała w Biurze Aurorów już drugi rok i miała przejąć poważniejsze sprawy, jak w końcu uzyska upragnione uprawnienia. Od kilku tygodni czuła frustrację, bo była najlepsza na kursach, a po trzech latach posadzili ją za biurko przed gabinetem Pottera i od dwóch lat nic nie ruszyło. Powoli zaczynała twierdzić, że prędzej złoży rezygnację niż doczeka się awansu. Była gotowa na objęcie stanowiska już od dawna, a Foldius odsyłał ją zawsze do Moody'ego, który twierdził, że nie ma czasu na myślenie o tym.
Spojrzała ponownie na teczkę i wiedziała, że to coś ważnego bo rozpoznała pismo Dumbledore'a. Chwyciła teczkę i wstała zza biurka. Jak zawsze przygładziła nieco czarne włosy i szatę, starając się, żeby jej wygląd był schludny i profesjonalny. Dbała o to, żeby nie zbłaźnić się w oczach Pottera, tak jak w dniu, w którym się poznali.
A było to cztery lata wcześniej. Była wtedy jeszcze uczennicą Hogwartu.

Albus Dumbledore wezwał ją do swojego gabinetu o godzinie 19. Ostatnio, gdy ją wzywał musiała udzielać wywiadu do Proroka Codziennego i kilku innych magazynów. Jako jej nauczyciel transmutacji załatwiał wszelkie kontakty z prasą, tak, że nie musiała zawracać głowy dyrektorowi Dippetowi. Teraz też myślała, że czeka ją kolejny wywiad, więc nie myśląc wiele ubrała na tę okazję ciemnobrązową spódnicę do kolana i beżową bluzkę. Nieważne jak się starała i tak wyglądała jak kujon, i mól książkowy. Z resztą... Nawet nie miała czasu się starać. Wolała przygotowywać się na kursy. Okulary w ciemnej oprawce, co chwilę spadały na czubek jej nosa. Za długa grzywka zasłaniała prawie połowę jej twarzy, więc odgarnęła ją niedbale. Z myślą, że lepiej wyglądać nie będzie szła do gabinetu nauczyciela transmutacji.
 – Już jesteś Doreo? – Dumbledore zdawał się być zdziwiony i spojrzał na swój zegarek. –  Został jeszcze kwadrans. Muszę iść na chwilę po Minerwę McGonagall, chyba nie dostała mojej wiadomości. Poczekaj w środku, zapewne za kilka minut pojawi się pierwszy gość.
Nawet nie poczekał na jej odpowiedź i odszedł zostawiając ją w progu. Weszła szybko do gabinetu, który zawsze ją fascynował. Niejednokrotnie próbowała odczytać runiczne znaki na myślodsiewni, ale nie udawało jej się to. Nigdy przecież nie była dobra ze starożytnych runów, wytrzymała rok czasu i poprosiła o zmianę przedmiotu. Teraz nie podeszła do kamiennej misy. Z wielkim zainteresowaniem oglądała kolekcję słodyczy w szklanym kredensie. W Hogsmeade dopiero niedawno otworzono sklep ze słodyczami, a Dumbledore miał nawet przedpremierowe opakowania łakoci. Oglądała wszystkie torebki odczytując nazwy produktów. Fasolki wszystkich smaków, czekoladowe żaby, niekończące się żelki... Torebkę z ostatnią nazwą wzięła do ręki. Wiedziała, że Dumbledore nie pogniewa się, jeśli poczęstuje się nimi. Nie wiedziała, co może znaczyć: niekończące się.
Podeszła do myślodsiewni, wyjmując uprzednio żelkę z opakowania. Coś jej nie pasowało, bo żelka była krótka, a przymiotnik niekończąca się, nie był odpowiedni do jej rzeczywistej długości. Włożyła ją sobie do ust. Ponownie chciała odczytać runiczny zapis wykuty w kamieniu. Przekrzywiała głowę, ale nic to nie dawało. Jedyne słowo którego była pewna to: siła. Reszta była jej nieznana.
 –  We wspomnieniach siła drzemie. –  Drgnęła lekko i pisnęła przestraszona. Niski głos powtórzył swoją wypowiedź. Dopiero teraz zorientowała się, o co mu chodzi i odwróciła się od kamiennej misy. Zobaczyła, że do gabinetu wszedł, wysoki i szczupły młodzieniec. Odgarnęła grzywkę, aby lepiej widzieć, a gdy podszedł nieco bliżej światła spojrzała w jego jasnobrązowe oczy. Przeczesał czarne włosy dłonią i lekko się do niej uśmiechnął.
Pamiętała go. Trzy lata wcześniej opuścił mury tej szkoły jako prymus. Wszystkie owutemy zdał na ocenę wybitną i rozpoczął kursy aurorskie..
Otworzyła usta, żeby się przywitać i teraz zrozumiała, co to znaczy: niekończące się żelki. Pomarańczowa żelka jakby wyśliznęła się z jej ust i żałośnie zwisała. Dziewczyna nagle poczerwieniała na policzkach, bo chłopak zaczął się z niej śmiać.
Nienawidziła, jak ludzie się z niej śmiali. Była zdolna i inteligentna, rozumiała, że ludzie mogą się z niej śmiać, bo nie jest ładną dziewczyną i jest zbyt poważna. Tak, teorię już znała, powinna to przeboleć i w myślach policzyć do dziesięciu, ale nie potrafiła tej wiedzy wykorzystać w praktyce. Zazwyczaj ludziom, którzy z niej się naśmiewali działy się dziwne rzeczy. Jak ktoś wyśmiewał jej pryszcze, miesiąc później dostawał wysypki, gdy ktoś śmiał się z jej okularów, miał przez kilka godzin zaniki wzroku... Na szóstym roku musiała działać nieco ostrożniej, bo chyba profesor Dumbledore zaczął coś podejrzewać.
Teraz też nie zamierzała odpuścić, bo inteligentne osoby nie powinny się śmiać z czyichś defektów.
Szybko wyciągnęła różdżkę z kieszeni i machnęła w jego stronę, w momencie, kiedy on dopiero wyjął swoją różdżkę, ale nie zdążył wyczarować zaklęcia tarczy. Ciemnoniebieski promień ugodził go w głowę i był zdezorientowany, bo przez chwilę nic się nie działo. Spojrzał na nią spanikowany, bo pewnie poczuł dziwny ucisk w czaszce, gdy ośle uszy wyrosły mu nad skroniami.
 –  Widzę, że już poznałeś Doreę Parkes. –  Brunetka szybko schowała ręce za sobą, próbując ukryć różdżkę i uśmiechnęła się zakłopotana. Była pewna, że jej twarz jest purpurowa. Za Dumbledorem do gabinetu weszła jej młodsza koleżanka Minerwa i auror Alastor Moody. –  Teraz poznasz moją najzdolniejszą uczennicę  Minerwę McGongall, która bezboleśnie usunie ci te ośle uszy.

Teraz była asystentką Charlusa Pottera. Marzącą o tym, że w końcu dadzą jej jakąś sprawę i będzie mogła być prawdziwym aurorem. W godzinach pracy była też łącznikiem, między nim a Dumbledorem, który powołał Zakon Feniksa, bo Voldemort nieźle rozrabiał. W godzinach pracy przepisywała dokumenty, segregowała je, biegała po kanapki, robiła mu kawę, zamiatała podłogę w jego biurze, a raz w tygodniu ścierała kurze i odświeżała mu firankę w oknie. Gdyby nie fakt, że sprzątała za pomocą magii, to rzuciłaby to stanowisko w cholerę.
Działanie w Zakonie było o niebo lepsze niż praca dla Biura Aurorów. Często towarzyszyła mu w misjach i ślęczała nad planami różnych akcji. Potter był bardzo zdolny, logicznie myślał i dobrze walczył, ale często podejmował zbyt ryzykowne decyzje i czasami kierowała nim brawura. Ona kierowała się zdrowym rozsądkiem i wiele razy, poprawiała plan, starając się, żeby niebezpieczeństwo było jak najmniejsze. Czasami miała wrażenie, że mu imponuje, ale szybko dochodziła do wniosku, że jemu pewnie tylko Moody imponuje.
Dzięki kursowi Dorea zmieniła się diametralnie. Testy psychologiczne wychwyciły jej wycofanie i gdyby nie dobre wyniki z reszty, to miałaby problemy z dostaniem się. Robert w tym czasie zaczął się spotykać z Caroline, która przewróciła jej świat. Dziewczyna była bardzo otwarta i Parkes też się na nią otworzyła. Paesegood namówiła ją na różne rzeczy, przez ścięcie włosów i wywalenia połowy ubrań, po wizytę u św. Munga, gdzie eliksirami nieco zmniejszyli jej wadę wzroku i mogła nosić cieńsze szkła w okularach. Oprócz tego blondynka wyciągała ją na spotkania ze znajomymi i nawet jak była jeszcze wycofana, nikt nie wyśmiewał jej niezdolności w przeprowadzaniu rozmów. Bała się tych zmian, szczególnie w wyglądzie, bo nie chciała być uważana za próżną dziewczynę. O dziwo nikt jej tak nie odbierał i pomału zaczęła akceptować całą siebie.
Drugie i trzecie testy psychologicznie wychodziły bardzo dobrze.
Zegar wiszący na ścianie wybił godzinę osiemnastą. Zapukała kilka razy w drzwi, otworzyła je, a następnie weszła do gabinetu, kiedy usłyszała: proszę.
 –  Dumbledore przesłał teczkę. –  Zawsze w pracy była rzeczowa. Mówiła po co przychodziła, bez zbędnych wstępów, mających nieco ubogacić rozmowę.
Położyła akta na jego biurku i odwróciła się do dużej szafy. Musiała zdjąć trencz, który służył za jej uniform i powiesić go na wieszaku. Odłożyła okulary na komodę obok, gdy wkładała przez głowę swoją krótką pelerynę.
 –  Pojutrze mamy misję. –  Odwróciła się w jego stronę. Musiała mrużyć oczy, by widzieć ostrzejszy zarys jego postaci.
 –  Gdzie?
 –  Na północ od Glasgow w Rosen Village. Dumbledore pisze, że przebywa tam kilku popleczników Voldemorta. Całkiem możliwe, że tam mają swoją siedzibę. Przez trzy dni mamy obserwować i opracowywać plan. Jeżeli podejrzenia się potwierdzą ściągniemy aurorów, a gdy nie damy rady, to Zakon Feniksa nam pomoże.  –  Chyba zdziwił się, kiedy kiwnęła zdecydowanie głową, bo nigdy nie wysyłano ją na misję, która zakładała obserwację Voldemorta. Założyła okulary na nos i przestała mrużyć oczy.
 –  Kiedy mam być gotowa? –  Starała się zachować kamienną twarz, ale w środku jej wnętrzności skręcały się, a serce biło jej zdecydowanie za szybko. Wiedziała, że to będzie najniebezpieczniejsza misja w dotychczasowej karierze. Gdyby okazało się, że faktycznie tam przebywa Voldemort... To Moody z Potterem na pewno będą chcieli ją trzymać z tyłu.
 –  Dumbledore pisze, że to może być piekło... –  Zaczął delikatnie i bardzo ostrożnie, a ona ściągnęła usta, żeby powstrzymać się od skrzywienia. Kto jak kto, ale ona doskonale wie co to piekło.
 –  Doskonale o tym wiem. –  Powiedziała spokojnie, starając się powstrzymać złowieszczą ekscytację.
 –  Chcę być pewny jedynie, że to będzie praca, a nie misja z Zakonu. Moody chce mieć pewność, że zachowasz się jak auror. –  To niech mi w końcu da te uprawnienia. Cisnęło jej się dużo na usta, ale uśmiechnęła się lekko i spokojnie.
 –  Kiedy mam być gotowa? –  Zapytała chłodno i widziała, jak Potter intensywnie nad czymś myśli. Zapewne nad tym jak ją odsunąć od tej misji. Nie okazała zdziwienia, gdy jego wzrok nagle przepełnił się troską. Po miesiącu współpracy zauważyła, że nie potrafi zachować kamiennej twarzy, przy osobach, którym ufa. Oczywiście jak w towarzystwie pojawiał się ktoś, kogo nie znał, lub osoba podejrzana o kontakty ze śmierciożercami jego twarz była prawie nieruchoma.
 –  Jutro o dwudziestej w gabinecie Moody'ego. –  Westchnął zrezygnowany, a ona kiwnęła głową i wyszła szybko z gabinetu. Oparła się rękoma o swoje biurko, spojrzała na ruchome zdjęcie rodziny i uśmiechnęła się złowieszczo. Wreszcie cię dorwę, Voldemort.

Przypuszczenia potwierdziły się i faktycznie w Rosen Village znajdowała się siedziba Voldemorta. Obserwowali dom z dużej odległości i gdyby nierozważna teleportacja jednego ze śmierciożerców, nie mieliby pewności. Praktycznie teleportował się przy granicy ich zaklęć ochronnych i Moody szybko go przechwycił. Młody chłopak wyśpiewał im prawdę przez co cała akcja rozpoczęła się po dwóch dniach obserwacji.
Teraz stała czując pustkę, bo ktoś ją ubiegł w zniszczeniu Czarnego Pana. Obejrzała się po polu walki, aurorzy uchwytywali kolejnych Śmierciożerców i zapewne część celi w Azkabanie się zapełni. Albus Dumbledore stał niedaleko i rozmawiał z Charlusem oraz Moodym. Dostrzegła brata, który przytulał Caroline, przebiegła wzrokiem po kolejnych twarzach członków Zakonu, którzy wyglądali na szczęśliwych, mimo że zginęło sześciu aurorów.
Nie wie jak to możliwe, ale póki co wydawało jej się, że nikt z Zakonu nie umarł. Niektórzy członkowie krwawili, mieli połamane kończyny, ale nikt nie płakał. Widziała jak kilku aurorów przenosi ciała swoich kolegów... No tak... Pojawili się, kiedy było już prawie po wszystkim. Wszystko poszło tak gładko! Widocznie młodemu Czarnoksiężnikowi brakowało nieco umiejętności.
Pokonała strach i poszła w miejsce, gdzie znajdowały się pozostałości po Voldemorcie. Chciała opluć miejsce w którym stał w chwili, gdy ciemnogranatowy promień ugodził go, a on zamienił się w proch i pył, a jego szata bezwiednie opadła na ziemię. Powoli oddaliła się od członków Zakonu Feniksa i aurorów, chcąc obejrzeć to miejsce, zanim zabiorą jego resztki.
Spojrzała na szatę z góry i uśmiechnęła się z satysfakcją. Zginąłeś. Nawet nie wiesz jak mnie cieszy ten widok, pomimo tego, że nie ja tego dokonałam. Tak bardzo chciałam, żebyś to od mojego zaklęcia padł jak nic nie znaczący robak...
 –  Nie... –  Zaczęła powoli, marszcząc czoło i czując narastający ucisk w brzuchu. Kucnęła obok szaty, przyglądając jej się uważnie. Peleryna poplamiona była błotem. Dzień wcześniej przestał padać deszcz i ziemia nadal była wilgotna. Gdzie się podział ten cholerny pył?
 –  Parkes, musimy wziąć pozostałości. –  Powiedział jeden z aurorów, ale ona nie odsunęła się. W myślach błagała Merlina, żeby jej przypuszczenia okazały się błędne. Przyłożyła koniuszek różdżki do szaty i pomyślała Revelare Muto, a z koniuszka różdżki wystrzelił złoty promień, który otoczył odzienie Voldemorta. Odsunęła różdżkę i peleryna przestała mienić się od zaklęcia. Osunęła się bezwiednie na kolana, podparła się dłońmi, przez chwilę miała wrażenie, że pustka w głowie nigdy nie zniknie. Nieco jej się rozjaśniło i ogarnął ją smutny spokój.
 –  Nie ruszajcie tego miejsca. –  Powiedziała hardo, ale miała wrażenie, że nie ona wypowiada te słowa. Resztką sił podniosła się z miejsca i niedbale wytarła ubłocone dłonie w kurtkę. Moody, Dumbledore i Potter nadal rozmawiali, i postanowiła im na chwilę przeszkodzić. Odchrząknęła głośno, bo nie miała pewności, czy wydobędzie głos, takie miała ściśnięte gardło. Albus odwrócił się do niej i przez chwilę jego twarz wyglądała na rozbawioną czymś. Potter nie krył uśmiechu, a Moody jak to Moody... Spojrzał na nią jakby przeszkodziła mu w czymś ważnym.
 –  On się transmutował. Jest animagiem. –  Zadowolona mina Charlusa szybko zrzedła, a Dumbledore miał teraz bardzo niepokojący wyraz twarzy i spojrzał w miejsce, gdzie niby zginął Czarny Pan.
 –  Kurwa mać! Wiedziałem, że coś poszło nie tak! Zawsze czujność! Aurorzy do mnie! Ruszać się! –  Krzyknął głośno i szybko poszedł wraz z Dumbledorem, w stronę pozostałości po Voldemorcie. Jej koledzy z Biura Aurorów szybko mijali ją i Charlusa, żeby dowiedzieć się, co takiego zezłościło Alastora Moody'ego. Miała świadomość tego, że ludzie z Zakonu patrzą na nią i na Pottera wyczekująco, więc minęła go i poszła w inną stronę, jak najdalej od tego wszystkiego.
 –  Hej! Moody zwołał wszystkich aurorów! –  Charlus pobiegł za nią i chwycił ją za ramię. Odwróciła się i wyrwała rękę z jego uścisku, jakby brzydziła się jego dotyku.
 –  Nie jestem aurorem! Jestem zwykłą asystentką! –  Syknęła, odwróciła się i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, teleportowała się bez żadnego dźwięku.

3 komentarze:

  1. A witam serdecznie! Już myślałaś, że masz ode mnie spokój?! Ach, coś Ty! Mam jeszcze 5 dodatków do nadrobienia! :D Więc oczywiście zabrałam się za pierwszy.
    Po kilku zdaniach zorientowałam się, że to ta sama treść, co w prologu, ale i tak przeczytałam jeszcze raz, a co tam :D Twoje dzieła mogłabym czytać milion razy :D
    No to powtórzę, że bardzo mi się podobało :D Ale że czuję niedosyt w związku z tym, że to już znam, będę musiała jeszcze jeden dodatek dzisiaj przeczytać :D <3
    Także buziaczki i niebawem widzimy się pod dwójeczką :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeej!
      Cieszę się, że nawet w Święta znajdziesz na mnie czas :D
      Jestem bardzo ciekawa jak Ci się spodobają te dodatki :D

      Spadam pisać rozdział!
      Do zobaczenia po II!
      Buziaki :*

      Usuń
    2. Ooooo *_* Rozdzialik będzie! *_*

      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Czarodzieje

Theme by Lydia | Land of Grafic