sobota, 1 czerwca 2019

*VII*Robert Parkes


Listopad 1959 r.
Robert Parkes stał przed salą z noworodkami, oddzielony od córki jedynie przez cienką szybę. Podpierał głowę o framugę okna, bacznie obserwując, czy z dzieckiem na pewno jest wszystko w porządku.
– Robert? – Usłyszał Doreę i po chwili poczuł jej delikatną dłoń na ramieniu. Odwrócił w jej stronę twarz, nie przejmując się tym, że zobaczy jego łzy, które od ponad dwóch godzin nie przestawały płynąć mu z oczu. – Caroline musi się dowiedzieć.

– Znaleźli Joego? – zapytał i kiedy siostra pokręciła głową ponownie zwrócił wzrok na swoją córkę.
– Charlus i Fred zaczęli poszukiwania. Moody rozesłał wieści po innych Biurach i Banku. Dopiero minęło kilka godzin, na pewno niedługo się odnajdzie – zapewniła go i kiwnął na to głową.
Do szpitala wezwano go z samego rana i obawiał się, że komplikacje poporodowe Caroline są poważniejsze. Zdziwił się, widząc na oddziale aurorów.
W gabinecie uzdrowiciela, powiedziano mu o tym, że nie ma ich syna. Przeszukano cały budynek szpitala, ale chłopca nie znaleziono, więc od razu wezwano aurorów.
– Byłaś u Cary? – Znów spojrzał na Doreę.
– Nie. Są u niej rodzice i zorientowałam się, że jeszcze o niczym nie wiedzą. Idź do nich. Będę obserwowała Katherinę. Nic jej się nie stanie – powiedziała, ale dopiero po minucie zdecydował się na to, żeby pójść do sali żony, która znajdowała się w innym skrzydle budynku.
Wszedł do jej sali po długim namyśle, ale i tak nadal nie wiedział co ma powiedzieć. Jak jej to powiedzieć.
– Cześć, kochanie – rzuciła słabym głosem Caroline. Poczuł piekące łzy pod powiekami, widząc jej czuły wyraz twarzy. Jeszcze nic nie wiedziała, to on miał przekazać tę wiadomość. – Robert?
– Ja... – zaczął i opuścił głowę, gdy tylko poczuł ciepłe łzy na policzkach. – Ktoś go porwał.
– Kogo? – zapytała teściowa drżącym głosem po chwili ciszy.
– Joego. Ktoś go wyniósł w nocy z sali. Szukają go od kilku godzin, ale... Jeszcze go nie znaleźli – dodał szeptem i spojrzał na żonę. Ból jaki poczuł na widok jej zdezorientowanej i przerażonej twarzy stawał się coraz silniejszy, kiedy ta nieznośna cisza przedłużała się.

Grudzień 1959 r.
Minęły prawie dwa miesiące i po ich synu nie było ani śladu. Moody zapewniał ich, że poruszyli całe niebo i całą ziemię, i trwają intensywne poszukiwania małego Josepha. Od prawie dwóch miesięcy żył nadzieją, że w końcu odnajdą go. Całego i zdrowego.
Innego zdania była Caroline.
Jego pełna ciepła, miłości i radości żona, tamtego pamiętnego dnia zgasła.
Wróciła do domu razem z małą Katheriną i miał nadzieję, że w Kamiennym Wzgórzu odzyska wigor, ale tak nie było. Całe dnie potrafiła przesiedzieć, patrząc się przed siebie. Bywały dni w których w ogóle nic nie mówiła, ani nie jadła.
Teściowie przełożyli swoją kolejną wyprawę i był im naprawdę wdzięczny, bo jego urlop skończył się i gdy on pracował, oni zajmowali się Katheriną oraz domem. Musiał wrócić do pracy, bo bał się tego, że oszaleje i zrobi coś Caroline.
Dorea tłumaczyła mu, że musi to przeczekać, musi ją wspierać i nie naciskać, ale on nie do końca rozumiał zachowania i wycofania żony.
Odtrącała od siebie wszystkich i potrafił to znieść, ale serce mu się krajało, gdy po powrocie do domu odbierał Katherinę z ramion Beatrishy czy Josepha.
Katherina była przecież słodkim dzieckiem. Dużo spała, śmiała się i była tak spokojna, jakby w ogóle nie wyczuwała tego całego zła wokół niej. Była do tego tak śliczna. Mięciutkie blond włoski kręciły się jak sprężynki, a duże bursztynowe oczy błyszczały się radośnie.
Caroline nawet nie chciała patrzeć na córkę. W ogóle się nią nie zajmowała i nawet o nią nie pytała.
I właśnie to zachowanie tak go bolało i sprawiało, że czasami miał ochotę udusić żonę gołymi rękoma.
Bo jak mogła odtrącać ich kruszynkę?

Marzec 1960 r.
Zamknął drzwi pokoiku Katheriny i wziął ją na ręce, gdy tylko wyciszył całe pomieszczenie. Dorea z samego rana urodziła zdrowego synka i przed chwilą podzielił się tą dobrą nowiną z Caroline.
Nie takiej reakcji się spodziewał.
Bolało go. Bolało go to jak cholera, że przez ostatnie pięć miesięcy Cary tak bardzo zamknęła się w sobie.
Praktycznie przesypiała całe dnie. Nie chodziła do pracy, nie zajmowała się Katheriną. Spała, płakała, czasami coś jadła, rzadko wychodziła na zewnątrz...
Położył się na jednoosobowym łóżku, który wstawił do pokoju Katy na początku stycznia. Doskwierały jej kolki i wolał być jak najbliżej niej, bo Caroline złościła się, słysząc płacz córki.
Ostrożnie ułożył Katherinę na swojej piersi i zaczął nucić kołysankę, którą w dzieciństwie śpiewała mu mama. Uśmiechnął się pod nosem, gdy płacz dziecka ustał i sam przez to stał się spokojniejszy.
Usnął, wsłuchując się w jej cichy oddech.

Lipiec 1960 r.
Miał ochotę przywalić Charlusowi za wieści jakie przyniósł. Nie wierzył! Po prostu nie wierzył, że umarzają śledztwo w sprawie porwania! Przez tyle miesięcy nawet nie natknęli się na jakikolwiek ślad.
Zgromił Doreę wzrokiem, gdy ta położyła mu dłoń na ramieniu.
– Niedługo wrócę do pracy i będę nadal działała w tej sprawie. Obiecuję – powiedziała ze łzami w oczach i tylko kiwnął na to głową. Nie wierzył, że jest w stanie dotrzymać tą obietnicę. – Porozmawiam z Caroline.
Znów kiwnął głową, bo ostatnie czego chciał, to rozmowy z żoną. Jakby miał jej przekazać to, że aurorzy nie mogą dłużej ciągnąć poszukiwań? Jakby miał jej to wytłumaczyć, skoro sam tego nie rozumiał? Takie sprawy powinny być wyjaśniane dopóki nie zostaną rozwiązane, a nie umarzane!
Byli cholernymi czarodziejami! Powinni znaleźć sposób na to, żeby odnaleźć drugiego człowieka, tymczasem wszystko wskazywało na to, że ich wszystkich wykiwała jedna osoba, która nadal ma ich syna.

Październik 1960 r.
Zaraz po przekroczeniu progu domu czuł, że coś jest nie tak jak być powinno. Beatrisha tuliła do siebie Katherinę i westchnęła ciężko na jego widok.
– Nie możemy do niej trafić... Jest w pokoiku – wyszeptała i dostrzegł w jej oczach, zbierające się łzy. Minął ją szybko i prawie biegiem pokonał drogą do sypialni dziecięcej. Otworzył gwałtownie drzwi i przez chwilę stał w szoku, widząc, że na środku pomieszczenia stoją przesunięte mebelki oraz zapakowane pudła. Caroline, głośno szlochając, przemalowywała ściany na żółty kolor. Pociągnięcia pędzla były nierówne i gdzieniegdzie przebijała niebieska farba.
– Cary... – zaczął łagodnie i wszedł do środka. Odwróciła w jego stronę swoją zapłakaną twarz i upuściła pędzel na podłogę.
– Nie mam już sił, Robert – wyjąkała ledwo zrozumiale i wybuchnęła głośnym płaczem. Ramiona jej się trzęsły, jakby dostała jakiegoś ataku drgawek. – Straciliśmy naszego synka.

Wielkanoc 1963 r.
Katherina i James budowali bliżej nieokreślone budynki z klocków. Co chwilę któreś z nich wybuchało płaczem i Dorea była tą, która rozwiązywała ich konflikt.
Siedział, trzymając Caroline za dłoń. Przez ostatnie dwa lata stawała się coraz lepszą matką i gdyby nie to, że dostrzegał bólu w jej spojrzeniu, gdy patrzy na Jamesa, to pomyślałby, że jest z nią wszystko w porządku, ale tak nie było. Za każdym razem, gdy odwiedzali ich Potterowie z Jamesem, to wyczuwał, że Cary nagle się dystansuje i jest nieczuła w stosunku do chłopca.
– Co u rodziców? – zagaił Charlus i uśmiechnął się, gdy żona zaczęła opowiadać, że pracują na wykopaliskach w Meksyku. Uwielbiał jej ożywienie, kiedy mówiła o podróżach. Doskonale wiedział, że nie ciągnęło jej do takiego zajęcia, jakie mieli jej rodzice, ale wiedział też, iż czuje mocny sentyment do swojego dawnego życia. Teraz też to był jedyny temat, który sprawiał, że zapominała na chwilę o tym całym bólu i znów była dziewczyną w której się zakochał.
Ale chwila ta trwała zdecydowanie zbyt krótko.
Dorea usiadła obok niego i upiła łyk herbaty.
– Coś wiadomo? – zapytała Caroline wyraźnie posępniejsza.
– Nadal nic, Cary... – szepnęła zawstydzona Dorea. – Jasnowidze wyczuwają jego obecność... Potrzebujemy więcej czasu.
– Od trzech lat ciągle to słyszę – powiedziała ostro blondynka.
– Kiedyś go znajdziemy, kochanie – zapewnił ją już chyba milionowy raz. Wierzył, że prędzej czy później trafią na ślad Joego. Teraz, póki dziecko było małe, ukrycie go nie było trudnością. Wierzył też w zapewnienia Moody'ego i jego zaufanego znajomego, który był jasnowidzem. Według nich chłopiec nie został porwany w celach czarnomagicznych rytuałów, czy na handel organami czy żywym towarem. Osoba, która go porwała zrobiła to dla siebie, żeby mieć dziecko.
To dlatego porwano ich syna, a nie innego noworodka. Tylko Katherina i Joseph byli w tej sali jedynymi bliźniakami. Ktoś porwał Joego, bo miał pewność, że zostanie im drugie dziecko, przez co strata miała być mniejsza. Ale nie była.
Chciał wierzyć, że właśnie tak było, i że kiedyś ich syn zostanie odnaleziony.
Musiał wierzyć, skoro Cary straciła nadzieję.
– Nie myśleliście o kolejnym? – zapytała ostrożnie Dorea i posłał siostrze zdumione spojrzenie. Od razu dostrzegł, że żałuje wypowiedzianych słów.
– Nie u wszystkich dziecko jest rozwiązaniem wszelkich bolączek – stwierdziła Caroline zimnym tonem i wysunęła dłoń z jego uścisku.
– Cary... – zaczęła Dorea, ale jego żona już wstała i wyszła z salonu. – Przepraszam...
– Nigdy więcej nam tego nie sugeruj – wysyczał i zamknął oczy, aby łzy nie opadły mu na policzki.
Zacisnął zęby, żeby nie warknąć, ani nie powiedzieć czegoś więcej, bo na usta cisnęło mu się wiele raniących słów.
Dorea doskonale wiedziała, że chcieli mieć co najmniej trójkę dzieci. Pragnęli dużej rodziny, ale jak mogliby teraz o tym myśleć, skoro ich syna nie ma z nimi?
– Przepraszam, Robert – wyszeptała siostra, przysiadając się obok niego i otaczając go ramionami. Wypuścił drżący oddech i mocniej zacisnął powieki, ale łzy i tak pociekły mu po policzkach. – Przepraszam.

Maj 1965 r.
Szedł alejką w stronę domu i zmarszczył brwi zdziwiony, gdy dostrzegł jakieś dziecko wybiegające z domu. Dziewczynka mogła mieć pewnie tyle lat, co Katherina, bo z oddali wydawało mu się, że jest tego samego wieku i postury, co jego córka.
Przeklął pod nosem, kiedy dostrzegł, że to faktycznie jego córka, ale coś jej się stało z włosami. Teraz nie miała kręconych blond włosów, tylko proste i brązowe.
Przykucnął i ze śmiechem złapał ją w ramiona.
– Co ci się stało w głowę? – zapytał ją zaczepnie, a ta obdarzyła go uśmiechem, w którym brakowało dwóch zębów.
– Bawiłam się z mamą – odpowiedziała i odetchnął z ulgą. – Wypiłam takie piciu i mam ziazi na pupie.
– Ziazi na pupie? – zdziwił się i całe rozbawienie sytuacją szlag trafił. Czuł jak mu się robi ciepło w piersi przez tłumiony gniew.
Nie wierzył.
Caroline obiecała mu przecież, że będzie trzymała małą z daleka od swojego kociołka, bo w końcu coś się stanie i jak widać miał rację.
Wszedł do domu i opuścił córkę niżej, aby mogła samodzielnie stanąć.
– Idź do salonu, kochanie i wybierz...
– ...Chcę znóf o wojnie z olbzymami! – przerwała mu piskliwym głosikiem.
– Zaraz ci przeczytam, ale najpierw porozmawiam z mamusią – wytłumaczył i pogłaskał ją po głowie. Katy zrobiła nieco nadąsaną minę, ale posłusznie pobiegła do salonu. – Cary!
W kuchni jej nie znalazł, więc ruszył na piętro. Jeszcze raz zawołał jej imię i prawie na siebie wpadli w drzwiach sypialni. Chwycił ją za ramiona i odsunął nieco, aby na nią spojrzeć. Uciekała wzrokiem i zaciskała zęby. Zauważył, że ma zaczerwienione oczy i nieotarte, wilgotne ślady łez na policzkach.
– Już wiesz? – zapytała i kiwnął głową.
– Prosiłem cię tyle razy, żebyś chociaż uważała na kociołek, skoro nie potrafisz uważać na nią! – powiedział, czując frustrację. Wreszcie na niego spojrzała i cofnęła się o krok. Wiedział, że ją to zabolało. – Co wypiła?
Odsunęła się od niego i dostrzegł w jej oczach łzy.
– Eksperymentowałam.
– Na brodę Merlina, kobieto! – wrzasnął i uderzył ręką w czoło.
– Trochę się rozlało i akurat na tym usiadła! Dostałam recepturę Eliksiru Lokalizującego, ale jest dopiero w fazie testu i działa na małe odległości. Myślałam, że przeanalizuję skład i może udałoby się zwiększyć zasięg. Pomyśl tylko! Teleportowałabym się do każdego, kto jest ze mną spokrewniony! W końcu moglibyśmy go znaleźć! – wyszlochała szarpiąc go za poły marynarki. Znów ją od siebie odsunął, mocno zaciskając dłonie na jej ramionach.
– Przestań to robić! Nie widzisz, że tylko nam szkodzisz? Sobie i jej? Mamy jeszcze córkę do cholery! Pomyśl wreszcie o niej! Przez twoją nieuwagę może jej się stać krzywda! Wpadła w eliksir i... Co jej się w ogóle stało w głowę, co ona wypiła? – zapytał nagle zdezorientowany, bo tego nie zdążył ustalić.
– Siwieję i robiłam eliksir, który opóźniły ten proces. Nie był jeszcze gotowy i odwróciłam się dosłownie na chwilkę! – wyznała Caroline takim tonem, jakby się obawiała jego reakcji.
Wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na nią nie bawiąc się w krycie rozczarowania.
– Czy ty ją w ogóle kochasz? – zapytał bez emocji. Nie do końca wiedział, czy chce usłyszeć odpowiedź.
Ponownie zalała się łzami i wzmocnił uścisk na jej ramionach, gdy poczuł jak się osuwa. Powoli opuścił ją na podłogę i przykucnął.
– Powiedz...
– Oczywiście, że ją kocham, ale... – zaczęła, dławiąc się łzami. – Ja chcę mojego synka z powrotem.

Czerwiec 1965 r.
Ciągnął za sobą kufer, który pakowali od miesiąca. Większość rzeczy jego syna znajdowało się właśnie w tym kufrze i wiedział, że lepiej im będzie u Dorei.
Zapukał do drzwi swojego domu rodzinnego i przywitał się z Charlusem, gdy ten otworzył mu drzwi.
– Nawet nie wiem, jak wam dziękować – zaczął, wchodząc do środka. Minęli obraz, który się przekrzywił i z przyzwyczajenia go poprawił.
Ponad miesiąc temu wreszcie dotarł do Caroline. Po prawie sześciu latach.
Oczywiście nie od razu wszystko omówili, ale przez te tygodnie rozmawiali ze sobą więcej o porwaniu Joego niż przez te wszystkie lata. Wylali też dużo więcej łez niż kiedykolwiek.
– Przetrzymamy te rzeczy. Jak Caroline? – zapytał Potter.
– Lepiej. Stara się jak może i mam nadzieję, że to nie wróci. Nadal czuje wyrzuty sumienia o Doreę... Sam je czuję, ale Cary... Ja naprawdę czasami miałem ochotę ją zabić – wyznał i uśmiechnął się krzywo do Charlusa.
– Dorea i tak już od jakiegoś czasu myślała, żeby się wycofać z Biura. James potrzebuje dużo uwagi, a nasz zawód nie należy do bezpiecznych. Moody mówi o zmianach i pewnie mogłaby wrócić, ale póki co, to tylko plany – powiedział jego szwagier. Wszedł za nim do kuchni i usiadł przy stole. – Teraz przynajmniej, jakoś czuje, że decyzja o jej odejściu jest właściwa. Skupi się na Jamesie, na sprawie i pomoże wam. Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że nie udało nam się nic ustalić, ale...
– Jest tak jak mówił Moody – dokończył za niego.
– Odpuśćmy na trochę. Będziemy po cichu obserwować i wypytywać. Uderzymy mocniej, gdy będą mieć jedenaście lat. Dzieciak musi gdzieś się uczyć... – zaczął Potter.
– Chyba że będzie miał kurs korespondencyjny. Wtedy jest trochę trudniej... I nie możemy wykluczyć, że Joe od dawna jest poza Wielką Brytanią. A co jeśli jest charłakiem? – zapytał. Pierwszy raz w głowie pojawiła mu się ta myśl. Jeżeli Joseph był charłakiem, to wtedy prawdopodobieństwo jego odnalezienia było bliskie zeru.
– Na pewno nie jest charłakiem – zapewnił Charlus i dostrzegł błąkający się uśmiech na ustach szwagra. – Jeżeli wtedy go nie odnajdziemy, to spróbujemy, gdy będą kończyć szkołę. Dzieciaki zazwyczaj wtedy się buntują. Opublikujemy wszędzie, gdzie się da możliwe rysopisy i ogłoszenia. Takie znamię jest unikatowe i nawet jeśli będzie miał je usunięte, to zostanie blizna.
– Naprawdę wierzysz, że go znajdziemy? – zapytał szeptem, starając nie brzmieć na bezsilnego. Od tak wielu lat wielokrotnie zapewniano go o tym, że w końcu odnajdą jego syna, że powoli zaczynał w to wątpić.
– Nawet nie chcę sobie wyobrazić tego, co czujecie. Sam czuję się jak gówno, że nadal nic nie mamy, ale wiem, że w końcu się uda. Jasnowidz Moody'ego nadal wyczuwa, że on żyje i pewnie, gdybyśmy chcieli pobawić się w czarną magię, to może udałoby się określić, gdzie mniej więcej jest, ale to ma swoją cenę... I to on by za nią zapłacił, a nie my. – Uśmiechnął się do Charlusa lekko.
Czasami myślał o tym, co by się stało, gdyby użyli czarnej magii. Czasami też myślał, czy Caroline nie wpadła na taki pomysł, ale na szczęście jego żona wierzyła w to, że czuwają nad nią jednorożce i nie pozwoli sobie na takie plugastwo.
– Beatrisha i Joseph są teraz na Bałkanach, ale nie mają tam wielu znajomych. Thomas z kolei wkręcił się w jakąś rodzinę uzdrowicieli i może rozpęta małą epidemię – powiedział i nie zdziwił się, gdy Potter zaśmiał się cicho.
– Co on ma w głowie? Ma już trójkę dzieci... Mary czwórkę – zażartował szwagier i puścił mu oczko. – Na szczęście uspokoił Moody'ego, że wtajemniczył ich w całą sprawę. Podobno w Stanach też było sporo zaginięć, ale podejrzewali, że to ktoś z Nowego Salem. Jeśli jakieś dziecko tak się odnajdzie, to Moody pogada z Crouchem i Ministrem.
– Czyli Thomas nie żartował? – zapytał, czując nadzieję.
– Nie. Zgłosił swój pomysł Przewodniczącej MACUSA i tamtejsi aurorzy razem ze szpitalem zaczęli planować fałszywą epidemię. Jeżeli odnajdą choćby jedno dziecko, to zwołają szczyt Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów i będą dążyć, żeby od czasu do czasu wywoływać takie nieszkodliwe, fałszywe epidemie. Nie znam więcej szczegółów, bo dopiero to planują – powiedział Charlus, a Robert kiwnął głową, bo w sumie mu to wystarczało. Jeżeli to nie zadziała, to jeszcze profesor Dumbledore miał pociągnąć za kilka sznurków i dać informację do innych szkół, że szukają chłopca ze znamieniem w kształcie serca lub blizną na piersi.
Miał nadzieję, że prędzej czy później ich syn się odnajdzie i wreszcie ich rodzina będzie pełna.

10 komentarzy:

  1. Witam, witam! <3 Boziu, dopiero jeden dzień minął, odkąd dodałaś dodatek, a ja mam wrażenie, że minęła cała wieczność, bo weszłam tu co najmniej z 10 razy z zamiarem przeczytania go i za każdy razem padałam trupem na łóżko i obiecywałam sobie "za chwilę". A może też dlatego, że weszłam tu już w nocy, tuż po północy w sobotę, co dla mnie wciąż było piątkiem :P Ech, jak widać, przy nauce czas się dłuży (i biegnie za szybko zarazem) :P

    Ale do rzeczy!

    Czytanie opowiadania z Robertem i dodatku z Robertem to jak czytanie o dwóch różnych Robertach :O

    Jestem zachwycona Robertem z dodatku i zaskoczona. Wiem, że mówiłaś, że w dodatku bardzo mi się on spodoba, ale szczerze powiedziawszy, to spodziewałam się raczej jakichś scen z młodości, a tu proszę! Dorosły Robert, który ma już żonę i dzieci (a właściwie dziecko :().
    To był smutny dodatek :( Bardzo mi szkoda Parkesów. Ich ból naprawdę dało się wyczuć. Caroline przeżyła totalne załamanie, co jest zupełnie zrozumiałe, ale tutaj ogromne brawa dla Roberta, który przejął funkcję głowy domu. Czytając o tym, jakim cudownym tatusiem jest dla Katheriny, aż nie mogę się nadziwić, że ich relacje aż tak diametralnie się zmieniły. Ale tutaj też napomknę, co chyba już gdzieś wcześniej wspominałam, że widoczne jest to, że z charaktery Katy wdała się bardziej w ojca. Naprawdę. Dziewczyna jest nie do zdarcia (pewnie jest jakaś granica, ale mam nadzieję, że nie dowiem się, jak daleko ona jest).
    Trochę dziwnie czytało się o Paulu jako o Josephie. Po tylu rozdziałach z jego udziałem jest tak bardzo wpojone, że Paul to Paul, że ciężko było mi się z początku przestawić ;)

    Mimo iż dodatek był krótki (co tym razem mi się bardzo podobało, bo naprawdę nie mam na nic czasu :(), to i tak jestem nim zachwycona i nie mogę doczekać się części drugiej. O takim Robercie z chęcią poczytam jeszcze więcej <3

    Życzę Ci więc dużo weny i czasu :*
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór!
      Mi tak weekend przez palce przeleciał, nawet nie wiem kiedy. :(
      A tu jutro do pracy trzeba iść. Z jednej strony, to nareszczie! ale z drugiej, to potrzebuję chwilkę odsapnąć. :D

      Ja pisałam, że będzie duże zaskoczenie jakim on jest ojcem, no ale sama nie sądziłam, że aż tak to wyjdzie.

      Och tak, smutno było, ale facet dał radę. Tak, Katy jest bardziej podobna do niego z charakteru. Jaka jest jej granica, to jeszcze nie wiem. Na pewno będzie jedno wydarzenie, które mocno nią wstrząśnie. Może się nawet posypie? Nie wiem ;)

      Przy pisaniu, kilka razy zdarzyło mi się pisać "Paul" zamiast "Joseph" czy "Joe", więc widzisz, sama miałam ten problem. :P

      Część drugą, postaram się wstawić do 15 czerwca, chociaż teraz myślę, że może być z tym problem, ale to będę informowała bliżej końca nadchodzącego tygodnia. :)

      Cieszę się, że dodatek Ci się spodobał i myślę, że część druga też przypadnie Ci do gustu. :)

      I wena, i czas mi się przydadzą!
      Misie tulisie i buziaki! :*

      Usuń
    2. Oj, ja zaskoczona byłam bardzo, ale na plus oczywiście :D
      Pisz w swoim tempie :D Fani poczekają :D Ale informacji będę wypatrywać po lewej stronie ekranu :P
      Buziaki :*

      Usuń
    3. "Pisz w swoim tempie" w ostatnim tygodniu nie napisałam ani jednego słowa i może dopiero w środę znajdę czas.
      Póki co, przedłużam do 20, mam nadzieję, ze ogarnę :)

      :* <3

      Usuń
    4. Trzymam mocno kciuki! :* Pocieszę Cię, że u mnie jest tak samo i z tego, co widzę, to na każdym blogu, który obserwuję, jest info w stylu "wracam dopiero początkiem lipca". Liczę tylko na to, że jak już znajdziesz czas, to i wena dopisze :) :*

      Usuń
    5. Najgorzej, bo ja non stop mam w głowie sceny które będą dopiero za kilka lat czasu blogowego :P

      Ale jak skończę Roberta, to już będzie lżej, bo to tylko pisanie, a u niego muszę poszukać jeszcze kilka rzeczy. :)

      Damy radę! :D

      Usuń
  2. Jestem i przeczytałam. Dalej nie rozumiem, jak mogłam się tak zagapić, ale już dobra, nie będę marudzić.

    Dodatek krótki, ale jaka za to fajna forma! Bardzo podoba mi się pomysł wtrącania niemal pojedynczych akapitów z kolejnych miesięcy, prawie bez opisów - jest sama treść. Naprawdę przypadło mi to do gustu. Jejku, jaka straszna historia... :( niby wiedziałam, że tak to było, ale czytać o tym "w czasie rzeczywistym" to co innego niż tamto śledztwo Katheriny. Robert naprawdę okazał się cudownym ojcem i bardzo wrażliwym, choć silnym mężczyzną. A takie kompletne załamanie Caroline niby wyszło autentycznie, ale mam straszny do niej żal za to, że nie potrafiła przelać całych swych matczynych uczuć na córkę, która była obok, zamiast tęsknić za synem, którego widziała kilka minut. Ja wiem, że to ciężkie, ale większość matek w takiej sytuacji stałoby się nadopiekuńczymi, ześwirowanymi na punkcie Katy. Dobrze, że ona również powoli uczyła się "lubić" córkę.

    Te fragmenty wywołały we mnie tyle sprzecznych uczuć, że nie potrafię o 2 w nocy ubrać ich w słowa. Najbardziej dominuje niezrozumienie postawy Caroline i mocna wiara, że uda jej się znaleźć złoty środek pomiędzy "tu i teraz", życiem przeszłością, a skromną nadzieją.

    No dobra, idę spać. I teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że czekam na nowości xdd jakbym znów się tak długo zgapiła, to daj u siebie na głównej jakieś info, albo u mnie w komentarzu ;) nie będzie mi wtedy tak głupio, jak teraz, kiedy zapowiedziałaś mi drugą część a ja nie miałam pojęcia o istnieniu pierwszej xd

    Pozdrawiam cieplutko <3
    Drama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, już bez spiny :)
      Ja sama mało co ogarniam i naprawdę cieszę się, że póki co zaprzyjaźnione blogi publikują jakoś w weekendy, kiedy faktycznie staram się coś ogarnąć i mam więcej czasu. :)
      Ważne, że w końcu jesteś :)

      Cieszę się, że taka forma przypadła Ci do gustu. Jednak dodatki Roberta toczą się przez jakieś dwadzieścia lat (w sumie to ciut dłużej), więc uznałam, że tak mi się będzie dobrze pisało. :) I się udało!

      Robert jest z naprawdę twardej gliny ulepiony.

      Caroline chyba nigdy nie była przyzwyczajona do tak dużej straty. Nigdy nie była przywiązana do innych ludzi, tylko do rodziców, a później po przeprowadzce uczyła się przyjaźni i zacieśniania więzi z kimś innym niż rodzice. Pragnęła dużej rodziny i szczęścia, i zaraz po pierwszym porodzie odebrano jej to. Dla niej to porwanie było jak codzienna, przedłużająca się wieść o śmierci swojego dziecka.
      Na pewno żałuje swojego zachowania i w sumie w drugiej części będzie widać, że faktycznie to jak traktowała Katherinę, ma swoje skutki w tych późniejszych czasach.
      Myślę, że w drugiej części Cary już będzie dla Ciebie bardziej zrozumiała. :)

      Hahaha :D
      Życie znów mi dało cytryny i dużą kłodę, ale postaram się wyrobić do końca czerwca!

      Dzięki wielkie! Cieszę się, że tak odebrałaś ten rozdział i oprócz tego niezrozumienia Caroline, podobało Ci się!

      Buziaki! :*

      Usuń
  3. Kochana, kiedy wracasz z czymś nowym? Czekam już bardzo niecierpliwie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Obiecuję (dziś już mogę obiecać), że do przyszłej niedzieli pojawi się część druga Roberta! :)
      Po opublikowaniu posta zabiorę się za zaległości w czytaniu i komentowaniu m.in. u Ciebie i Furii. :)

      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Czarodzieje

Theme by Lydia | Land of Grafic