sobota, 23 lutego 2019

*VI*Caroline Paesegood

Caroline Paesegood patrzyła na wieko swojego kufra. Ze łzami w oczach, za pomocą Zaklęcia Trwałego Przylepca przykleiła naszywkę z herbem szkoły Koldovstoretz wśród tych z Uagadou, Castelobruxo i Ilvermorny.
Na wieku miała już dziesięć naszywek związanych ze szkołami i domami do których należała. Dwie dodatkowe były z okresu, kiedy to rodzice ją uczyli i przy którejś z kolacji wymyślili swoje dwa herby. Na bokach kufra przyczepiała te z miejsc, w których mieszkała dłużej niż miesiąc. Miała dopiero szesnaście lat, a czuła się, jakby tych lat miała więcej.

Naukę zaczęła w Uagadou w Górach Księżycowych, bo rodzice pracowali w Tanganice nad nową książką. Rocznikowo miała wtedy dziesięć lat. Po dwóch latach trafiła do Castelobruxo w Brazylii, bo tata opracowywał przewodnik po Amazonii. Dwa lata później zaczęła naukę w Ilvermorny i była szczerze zdziwiona, gdy zabawiła tam tylko półtora roku. Następny rok spędziła na Arktyce. Wtedy miała kurs korespondencyjny i uczyli ją rodzice. Później trafiła do Koldovstoretz i myślała, że tam skończy swoją edukację, bo w Rosji mieszkało im się dobrze i nic nie wskazywało na to, że znów będą się wyprowadzać.

Święta Bożego Narodzenia spędziła w Anglii, ale nie dane jej było odpocząć, bo Kamienne Wzgórze wymagało porządnego odświeżenia. Ten dom znała tylko z fotografii i opowieści. Podobno to w nim się urodziła i postawiła swoje pierwsze kroki, ale nie pamiętała tego, bo nie mieszkała tu od czternastu lat.

Czwartego stycznia rodzice wsadzili ją w pociąg do Hogwartu. Podróż trwała kilka godzin i gdyby nie to, że podróżowali inni uczniowie, to miałaby wątpliwości, czy jedzie w dobrą stronę.
Wysiadła na stacji Hogsmeade i zgodnie z planem miała czekać aż ktoś po nią wyjdzie. Uczniowie mijali ją i wsiadali w niezaprzęgnięte powozy, które sunęły na płozach wzdłuż oświetlonej, ośnieżonej drogi. Przekrzywiła głowę i obserwowała powóz, zastanawiając się nad tym, jak to możliwe, ze same suną.
– Caroline Paesegood? – Usłyszała i drgnęła na widok bardzo wysokiego chłopaka. Musiała mocno wytężyć wzrok, żeby dostrzec, gdzie kończą się jego włosy, bo zlewały się z czarnym futrem.
– To ja – powiedziała i chłopak wyciągnął do niej rękę.
– Rubeus Hagrid, mam cię dostarczyć do szkoły. – Uścisnął mocno jej dłoń i musiała zacisnąć szczęki, bo to nie był delikatny dotyk. – Chodź.
Wrzucił jej kufer do powozu, jakby ważył tyle co piórko i pomógł jej przy wejściu.
Okazało się, że Rubeus jest gajowym Hogwartu. Opowiedział jej trochę o swojej pracy i był przekonany, że szkoła jej się spodoba. Ona powiedziała mu trochę swojej historii, ale zaczął dopytywać ją o szczegóły, więc, nie skończyła mu nawet opowiadać o Tanganice, a już dojechali na teren zamku.
Wysiadła z powozu i Hagrid zaprowadził ją w stronę budynku. Było już ciemno i mgliście, więc ciężko było jej określić wielkość zamku.
Weszła za Hagridem do sali i nieśmiało uśmiechnęła się do wysokiego, szczupłego czarodzieja.
– Dziękuję, Hagridzie – zwrócił się do gajowego. – Witaj, Caroline. Nazywam się Albus Dumbledore i jestem zastępcą dyrektora Dippeta. Chodźmy do mojego gabinetu. Jutro zaczynasz zajęcia, więc nieco zapoznam cię ze szkołą.
Zazwyczaj naukę w nowej szkole zaczynała wraz z początkiem roku szkolnego, ale teraz było tak, jak w przypadku Ilvermorny, bo zaczynała od drugiego semestru.
Tylko teraz sytuacja była gorsza, bo za pięć miesięcy musiała napisać SUMy.
W trakcie drogi do gabinetu Dumbledore'a dowiedziała się, że uczy on transmutacji. Przedstawił jej skróconą historię zamku, którą już znała, bo czytała Historię Hogwartu i rodzice dużo opowiadali jej o szkole. Wiedziała, że oboje byli w Hufflepuffie i domyśliła się, że właśnie tam zostanie przydzielona przez Tiarę Przydziału.
Wielce się zdziwiła, gdy kilka minut później Tiara oznajmiła, że przydziela ją do Gryffindoru.
Po krótkim zapoznaniu z jej planem zajęć i rozpisaniu, gdzie odbywają się zajęcia, profesor odprowadził ją prosto do wieży Gryffindoru. Mijający ją uczniowie zerkali na nią z zainteresowaniem, ale była do tego przyzwyczajona.
Zatrzymali się przed obrazem kobiety o obfitych kształtach. Profesor podał jej pergamin na którym zapisane były słowa "Genius Bonus". Powiedział jej jeszcze, że rano, kwadrans po siódmej, będzie czekał na nią prefekt Gryffindoru, który zaprowadzi ją do Wielkiej Sali.
– Wejdziesz teraz do Pokoju Wspólnego. Schody widoczne po lewej stronie, prowadzą do dormitorium dziewcząt. W twojej sypialni jest już kufer i na drzwiach powinna być już tabliczka z twoim nazwiskiem. – Uśmiechnął się do niej życzliwie. – Widzimy się jutro na transmutacji. Powodzenia, panno Paesegood.

Dni przekształciły się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Przez większość czasu uczyła się do SUMów, które zdała na dość satysfakcjonujące oceny i przez te kilka miesięcy mało co poznała zamek, czy błonia.
Szósty rok zaczęła bez strachu o kolejną wyprowadzkę, ponieważ rodzicie zaczęli mówić o owutemach, więc było pewne, że ukończy szkołę właśnie tutaj.
Jak wszędzie, miała koleżanki i kolegów, ale dopiero teraz mogła spokojnie bliżej dopuścić do siebie kilka osób, bo była pewna, że skończy edukację w Hogwarcie.
Na zajęciach z eliksirów, transmutacji i zaklęć siadała z Puchonką Mary Shaffer.
Nie przypominała sobie, żeby na piątym roku ich drogi, gdzieś się skrzyżowały, ale szatynka i tak ją znała z widzenia. Chyba jak każdy, dziewczyna była zafascynowana tym, że mieszkała w tak wielu miejscach. Na początku rozmowy z nią były takie, jak z każdym innym i dopiero po jakimś miesiącu postanowiła otworzyć się na Puchonkę.
Głównie rozmawiały przed wspólnymi zajęciami i od czasu do czasu wychodziły razem na spacery, ale nie były to długie chwile, bo Mary miała treningi quidditcha oraz spotykała się z chłopakiem, który był na siódmym roku.
Zbliżał się pierwszy wypad do Hogsmeade i ucieszyła się, gdy Shaffer zapytała, czy nie chciałaby pójść z nią do wioski. Miała małe wątpliwości, bo wiedziała, że po zakupach dołączy do nich chłopak Mary i nie chciała robić za przyzwoitkę. Wątpliwości te zostały rozwiane, gdy szatynka powiedziała, że zapewne będzie jeszcze paru znajomych Thomasa.
Zeszły na dziedziniec i woźny Pringle sprawdził, czy są na liście i ruszyły do Hogsmeade.
W ciągu dwóch godzin udało im się zrobić zakupy u Zonka, w Miodowym Królestwie oraz w sklepie odzieżowym Gladraga. W tym ostatnim miejscu zeszło im najdłużej, ale i tak w Pubie pod Trzema Miotłami były przed umówionym czasem.
Zamówiły grzane piwo kremowe i czekały, umilając sobie czas plotkowaniem.
– Thomas! – krzyknęła nagle szatynka i pomachała ręką. Caroline odwróciła się w stronę drzwi i uśmiechnęła się nieśmiało do podchodzących dwóch chłopaków. Mary wstała z miejsca i przywitała się czule ze swoim chłopakiem. Musiała przyznać, że jej koleżanka ma gust. Gryfon był dość wysoki, krótko ścięte czarne włosy były lekko potargane. Wydawało jej się, że ma ciemne oczy, ale już nie chciała się wpatrywać w zajmującą się sobą parę.
Uśmiechnęła się nieco niezręcznie do przyjaciela chłopaka. Jego również znała z widzenia. Bystre niebieskie oczy wpatrywały się w nią z lekkim rozbawieniem. Chociaż się nie uśmiechał, miał naprawdę miły wyraz twarzy.
Kiedy Mary i Thomas wreszcie odkleili się od siebie, brunet posłał jej zawadiacki uśmiech.
– To jest właśnie mój Tom – przedstawiła go Mary.
– Thomas, ale mów mi Tom. – Wyciągnął do niej rękę.
– Caroline – powiedziała, ściskając jego dłoń.
– A to jest Robert.
– Robert, ale nie mów mi Rob ani Bob. – Parsknęła śmiechem i wymienili się uściskiem dłoni.
– Caroline – powtórzyła i przesunęła się na krzesło obok, żeby Robert usiadł obok niej, ale Tom pociągnął go w stronę baru.
– I?
– Co i? – Udawała, że nie wie, o co chodzi przyjaciółce.
– Jak wrażenia? – zapytała Mary, a ona zachichotała.
– Jak na razie mam jeden wniosek – zaczęła i szatynka poruszyła się niespokojnie. – Masz niezły gust.
– Się wie! – rzuciła pewnie Shaffer. Zamilkły, gdy chłopcy wrócili z kilkoma butelkami piwa i jedną butelką Ognistej. Thomas opadł na krzesło obok jej koleżanki i bez skrępowania, zaczął się w nią wpatrywać.
– Przyjdzie Portia? – zapytała Mary i Caroline nie wiedziała do kogo skierowane jest to pytanie.
– Ma szlaban – odpowiedział Robert. Domyśliła się, że Portia to jego dziewczyna, którą czasami widziała w jego towarzystwie.
– Pierwszy raz w wiosce? – spytał ją Tom.
– W towarzystwie? Tak. – Kiwnęła głową i zmrużyła oczy. – A ty?
– W twoim towarzystwie? Tak. – Teraz on kiwnął głową i położył rękę na oparciu krzesła Mary. – Kupiłyście coś ciekawego?
– O tak! – powiedziała Shaffer przeciągając samogłoskę. – Caroline kupiła ten kubek gryzący w nos.
– Naprawdę nie mam pojęcia, na co mi on – wyznała. Chociaż kusiło ją, żeby podarować kubek ojcu.
– Wysłałem go mamie w zeszłym roku. Nie była zadowolona z mojego prezentu – powiedział Thomas i uśmiechnął się zawadiacko. Mary zachichotała, a Robert parsknął śmiechem, więc spojrzała pytająco na koleżankę.
– Jego mama to Ophelia Potter – wyjaśniła jej, ale nadal nie rozumiała tego rozbawienia.
– Twoja mama pracuje w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? – dopytała i brunet kiwnął głową.
– Znasz ją?
– Tylko z charakteru pisma – przyznała. – Rodzice często dostawali listy z Departamentu, najczęściej właśnie od twojej mamy.
– Czytałaś cudzą korespondencję? Nieładnie – zacmokał, jakby zrobiła coś złego.
– To nie moja wina, że mama i tata nie potrafią czytać – mruknęła udając zawstydzenie. Tom zakrztusił się piwem. Spojrzał na nią zszokowany i razem z Mary wybuchnęły śmiechem.
– Przecież ci mówiłam, że jej rodzice napisali kilka książek! Logiczne, że potrafią czytać – rzuciła szatynka nadal chichocząc, bo Potter chyba uwierzył w to, co powiedziała.
– Przecież są samopiszące pióra, albo nie wiem... Może ona je napisała? – Caroline z rozbawieniem obserwowała, jak Mary i Tom zaczynają sobie dogryzać.
– Masz dużą wiedzę na ten temat, Tommy? Czyżby doświadczenie?
– Tak. Moja dziewczyna to analfabetka.
– Nieprawda! – zaprzeczyła Shaffer.
– I to totalna, bo nawet nie potrafi przeliterować swojego imienia, nie Merry? – Caroline roześmiała się, kiedy szatynka rzuciła w Pottera serwetką.
– A ty piszesz swoje imię przez "ch"! – powiedziała Mary przedrzeźniając jego ton.
– Przynajmniej umie pisać – wtrąciła Caroline i uśmiechnęła się szeroko, gdy chłopcy wybuchnęli głośnym śmiechem. Mary uderzyła lekko swojego chłopaka i posłała jej złośliwy uśmiech, ale nie komentowała dalej.
Paesegood i Potterem stuknęli się butelkami w geście tryumfu.
– Jakie książki piszą twoi rodzice? – zapytał ją Robert, gdy trochę się uspokoili i zauważyła, że szatynce zaświeciły się oczy z podekscytowania. Mary uwielbiała, gdy mówiła o swoich rodzicach.
– Głównie książki popularnonaukowe i przewodniki – odpowiedziała.
– Rozumiecie, że Hogwart jest jej piątą szkołą?
– Żartujesz sobie?! – Tom spojrzał na nią z jawnym zainteresowaniem. – Ile ty masz lat?
– Niedługo siedemnaście. – Pokazała mu język. – Zaczęłam naukę, gdy skończyłam dziewięć lat. Rocznikowo dziesięć.
– Przecież to niemożliwe. Wszystkie szkoły zaczynają w wieku jedenastu lat – zdziwił się Robert. Skąd on to wiedział?
– Większość. W Uagadou, w Ugandzie, idzie się do szkoły, jak ma się rocznikowo dziesięć lat. Tuż po dziewiątych urodzinach przychodzą Posłańcy Snu i zostawiają w dłoni kamień z informacją o tym, że od przyszłego roku zacznie się naukę w szkole – wyjaśniła.
– Jaja sobie robisz... A inne szkoły? – zapytał Tom.
– Tak jak tutaj. Gdy się ma jedenaście lat. Różnicą jest koniec szkoły, bo w Castelobruxo w Brazylii nauka trwa aż dziewięć lat. W Ilermorny i Koldovstoretz, tak jak w Hogwarcie, nauka trwa siedem lat... – I tak zaczęła im opowiadać o każdej ze szkół. Największy sentyment miała do Uagadou, bo to do niej dostała zaproszenie. Miejsce w innych szkołach załatwiali jej rodzice, więc nie wiedziała, jak w Brazylii, Stanach Zjednoczonych czy Rosji wygląda informowanie uczniów o tym, że są przyjęci do szkoły. Dodatkowo w Ugandzie przez pierwsze kilka lat uczono się jedynie transmutacji, astronomii i alchemii, co bardzo jej się podobało. Pamiętała, że w Uagadou niektórzy czternastolatkowie byli animagami. Opowiedziała im nawet, że do czasów Hogwartu nie próbowała się z nikim zaprzyjaźnić, bo wiedziała, że długo nie zabawi w tym samym miejscu. – A najgorzej było, gdy miałam kurs korespondencyjny, bo wtedy uczyli mnie rodzice i czasami miałam ich dość.
– Ale to fascynujące – westchnęła Mary i była prawie pewna, że szatynka zakochała się w niej.
– Aż dziwne, że jesteś tak otwarta – stwierdził Robert, a ona się zaśmiała.
– Kolego... – zaczęła, rzucając mu rozbawione spojrzenie i zawadiacko upiła łyk piwa. – Miałam do wyboru to, lub głowę w sedesie. Wybór był prosty.

Nie spodziewała się tego, że tak szybko staną się z Mary najlepszymi przyjaciółkami. W Święta została w zamku, bo namówiła ją do tego Shaffer. Nie żałowała, że nie odwiedziła rodziców, bo świetnie spędziła ten czas na leniuchowaniu w ładnym otoczeniu i wybornym towarzystwie, gdyż Thomas oraz Robert również zostali.
Godzinami eksplorowali zamek i błonia, bo jednak nadal o wielu miejscach nie wiedziała. Nieraz odwiedzali gajowego, który był miłośnikiem fauny i wypytywał ją o coraz wymyślniejsze, rzadkie gatunki magicznych zwierząt.
Minusem jej przyjaźni z Mary było to, że dziewczyna była w Hufflepuffie, a ona w Gryffindorze. Po kolacji rozdzielały się i każda wracała do swojego domu.
Caroline zazwyczaj spędzała wieczory ze swoimi współlokatorkami lub z Potterem i Parkesem, którzy powtarzali materiał do owutemów.
Kolejne wypady do Hogsmeade spędzała z Mary, Tomem, Robertem oraz czasami dołączała do nich Portia. Gdy była z nimi brunetka, to czuła się trochę niezręcznie, bo była tym przysłowiowym piątym kołem u wozu. Kiedy zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że to spotkanie zaczyna przypominać podwójną randkę, to czym prędzej ewakuowała się pod byle pretekstem.
Zima ustąpiła wiośnie i nie zdążyła się nacieszyć odradzającą przyrodą, a już zbliżał się czas egzaminów.
Serce jej się ściskało, gdy pomyślała o tym, że od września będzie na siódmym roku. Nadal czuła się, jakby dopiero co zaczynała swoją przygodę z Hogwartem i zdecydowanie nie chciała jej kończyć tak szybko. No i miały zostać z Mary same, bo chłopaki kończyli szkołę.
Egzaminy wypadły jej nawet nieźle. Nie otrzymała żadnego Wybitnego chociaż wiedziała, że z Eliksirów jak najbardziej zasłużyła na właśnie taką ocenę, ale Slughorn ukarał ją za to, że w czasie jego zajęć eksperymentowała z recepturami.
Kilka dni później, po kolacji pożegnalnej, ona i Mary wzięły trochę przekąsek i poszły z chłopakami na Wieżę Astronomiczną, aby zrobić im uroczyste pożegnanie szkoły.
Następnego dnia wracały do domów i starała się optymistycznie myśleć o nadchodzących wakacjach.

Przez pierwsze dwa tygodnie lipca zdążyła odrobić chyba wszystkie zadane prace domowe. Z utęsknieniem wyczekiwała tego dnia, w którym Mary wróci z wakacji w Stanach Zjednoczonych. Przyjaciółka wyjechała tam razem z Thomasem oraz jego siostrą i szwagrem, aby pomóc młodej parze w urządzeniu się.
Cieszyła się, że rodzice praktycznie dali jej wolną rękę, bo dzięki temu te wakacje były jej najlepszymi wakacjami. Po powrocie Mary spędzały ze sobą dużo czasu. W piątki i soboty wychodziła razem z nią oraz Thomasem, Robertem i Portią na potańcówki.
Robert dostał pracę w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, a Tom w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Codziennie pracowali, więc w tym czasie ona i Mary wypuszczały się do różnych miast, głównie po to, aby poznała trochę Anglię.
Koniec wakacji nadszedł zdecydowanie zbyt szybko i znów czuła nostalgię, bo kontakt z chłopakami będzie ograniczony.

Thomas i Robert odprowadzili je na pociąg do Hogwartu. Przytuliła Pottera i pomachała Parkesowi zanim weszła do pociągu. Shaffer szybko do niej dołączyła i udało im się szybko odnaleźć jej koleżanki z dormitorium.
Jej druga i ostatnia uczta powitalna prawie doprowadziła ją do łez. Udało jej się otrzeć kąciki oczu serwetką i musiała wziąć kilka uspokajających wdechów, żeby się nie rozryczeć.

Siódmy rok nie był taki straszny, jak zapowiadali Thomas i Robert, chyba tylko dlatego, że wiedziała do czego dąży i od zeszłego roku skupiała się na zaklęciach, zielarstwie i eliksirach. Profesor Slughorn twierdził, że marnuje swój potencjał na eksperymentowaniu ze sprawdzonymi recepturami, ale przecież bez tego nie byłoby postępu. Wiedziała jednak, że od eliksirów dużo zależy, więc zaczęła robić wszystko, tak jak powinna. Nie dość, że zbierała dobre oceny, to jeszcze udało jej się załapać na Klub Ślimaka.

Z utęsknieniem wyczekiwała na pierwsze wyjście do Hogsmeade, bo Mary przekazała jej, że Robert i Thomas pojawią się w wiosce. Nie pisała do chłopaków, ale kilka razy prosiła przyjaciółkę, żeby ta coś im przekazała, a i oni też tak robili.
Dwa tygodnie przed wyjściem do Hogsmeade, prefekt naczelny Friedrick Winsborn zaprosił ją na randkę i chociaż miała naprawdę wielką ochotę gdzieś z nim wyjść, to odmówiła. Miała szczerą nadzieję, że domyśli się, iż "tego dnia nie mogę" oznacza to, że w inne dni mogłaby. Mary pocieszyła ją, mówiąc, że zapewne zaprosi ją na spotkanie Klubu Ślimaka w Noc Duchów.

Wreszcie była przedostatnia sobota października i prawie w podskokach pokonały drogę do Hogsmeade. Szybko uwinęły się z zakupami, ale nie popełniły tego błędu i nie weszły do sklepu odzieżowego Gladraga.
Serce zabiło jej szybciej, gdy zauważyła znajomą sylwetkę, stojącą tyłem przy drzwiach do Pubu pod Trzema Miotłami.
– Tom! Robert! – Mary praktycznie zaczęła biec w stronę chłopaków, więc wydłużyła kroki, aby znaleźć się tam szybciej. Zaśmiała się, gdy szatynka skoczyła na plecy Pottera. Jak zawsze, czuła się trochę niezręcznie, gdy przywitali się czule, ale nie miała im tego za złe. Gdyby miała chłopaka, to zapewne nie traciłaby kontaktu z jego ciałem choćby na sekundę.
– Cześć, Caroline – przywitał ją Robert i wspięła się na palce, żeby go objąć. Poczuła przyjemne ciepło rozlewające się w jej piersi, bo było to ich pierwsze objęcie. Uśmiechnęła się do niego lekko, gdy się odsunęła.
– Stęskniłam się – wypaliła zanim zdołała się powstrzymać, ale na szczęście Tom porwał ją w ramiona i roześmiała się głośno. – Za tobą szczególnie, Tommy!
– Bo będę zazdrosna – mruknęła Mary i poklepała ją po rękach. – No już, już!
Weszli do środka i zajęli jeden ze stolików. Było prawie jak na szóstym roku.
Jęknęła i ukryła twarz w dłoniach, gdy Mary konspiracyjnym szeptem ogłosiła, że Fredrick, pieszczotliwie nazwanym przez Toma "Freddiem", chciał się z nią umówić na randkę.
– Nie gadajmy o tym, bo zapeszysz Mary – mruknęła i chłopaki parsknęli śmiechem. – Powinniście być wdzięczni, bo was wybrałam.
– Caroline... – Uwielbiała jak Tom cmokał chwilę i zaczynał swoje teorie. – Miałaś do wyboru spędzić czas z jednym chłopakiem, lub dwoma przystojniakami. Wybór był prosty.
– Ale czy właściwy? – zapytała i zaśmiała się, gdy parsknął oburzony.
– Nie powinnaś mieć wątpliwości. Przecież za nami tęskniłaś – powiedział i spojrzał na Mary. – Sama nam to powiedziałaś.
– Nie zaprzeczam! – Uniosła dłonie do góry. Mary zapytała ją, co chce do picia i razem z Tomem odeszli do baru.
– Jak w pracy? Nadal chłopiec na posyłki? – zapytała cicho Parkesa, starając się zagaić rozmowę. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby rozmawiała z nim sam na sam.
– Nie. – Uśmiechnął się dumnie. – Trafiłem do Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów.
– I co tam robisz? – spytała, starając się ukryć zdenerwowanie. Bała się być z nim sama, bo czasami nieświadomie mówiła coś sugestywnego, a przecież on miał dziewczynę, która chyba za nią nie przepadała, więc nie chciałaby dopuścić do kolejnej niezręcznej sytuacji.
– Sprawdzam przypadki niewłaściwego użycia czarów – odpowiedział i uśmiech nie schodził mu z ust.
– Kurczę... Wiesz, że chyba nigdy bym na to nie wpadła? – rzuciła z przesadnym niedowierzaniem i walnęła się w czoło. – Ale ze mnie blondynka.
– Na pewno niestereotypowa – zapewnił. – Masz już plany na Święta?
– Rodzice zabierają mnie do Rosji. – Uśmiechnęła się, bo lubiła ten kraj. Gdy się w nim uczyła, to nawet zaczęła myśleć o tym, iż mogłaby tam zostać. Z pewnością mogłaby trochę poeksperymentować z eliksirami, ale w Anglii było jej dużo lepiej. – A ty?
– Klasycznie. – Kiwnęła głową, bo zrozumiała, że będzie w domu z rodzicami i siostrą. – Więc Rosja?
– Tak... Miałam zostać w szkole, ale wydaje mi się, że rodzice szykują się do kolejnej wyprawy. Wolę mieć na nich oko, może coś wywęszę – powiedziała i zapatrzyła się na bar. Dostrzegła, że Mary i Tom dopiero dopchali się do blatu i czekają teraz na swoją kolejkę.
– Podejrzewasz, gdzie teraz? – zapytał ją jakimś dziwnie spiętym głosem.
– Próbuję sobie przypomnieć, gdzie nie mieszkaliśmy i chyba teraz będą chcieli podbić kosmos. – Próbowała, żeby to zabrzmiało, jak żart, ale wiedziała, że dosłyszał w jej głosie żal, bo chwycił jej dłoń. – Dopiero, co wsadziłam róże. Chciałabym zobaczyć jak kwitną w lecie.
– Myślisz, że wezmą cię ze sobą?
– Pewnie tak, bo nie zostawiliby mnie samej – mruknęła. – O ile faktycznie, coś planują. Ciężko ich wyczuć, bo są bardzo spontaniczni i mama wręcz niedowierza, że nie odziedziczyłam po nich zamiłowania do rzucenia wszystkiego i wybrania się na przygodę.
– Będzie dobrze, Cary. – Spojrzała na niego i poczuła suchość w ustach, bo po pierwszy raz użył zdrobnienia jej imienia. – Twój urok osobisty przekona każdego.
– Tak myślisz? – wyszeptała i mimowolnie spojrzała na jego cudne usta. Znów zrobiło jej się gorąco, ale nagle pomyślała o Portii i poczuła się, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody. Wysunęła rękę z jego dłoni i wyprostowała się. Odkaszlnęła i miała gdzieś, że zapewne nieco odsłoniła swoje uczucia, ale musiała jakoś wzmocnić swój głos. – Dzięki... Spróbuję wykorzystać mój urok osobisty, jak tylko dowiem się, że gdzieś wybywają.
– Cieszę się – powiedział, ale zdecydowanie nie brzmiał, jakby się cieszył. Ton jego głosu wyprany był z emocji.
Ucieszyła się, gdy Mary i Tom wreszcie wrócili ze szklankami i butelkami różnych trunków.
– Jesteś cudowna... – mruknęła do Shaffer i upiła łyk grzanego wina. Gdy wypiła całą szklaneczkę rozluźniła się nieco, ale była to też zasługa Toma, bo zaczął ich zasypywać zabawnymi sytuacjami z pracy. Miał kontakt z wieloma obcokrajowcami i był w trakcie nauki kilku języków, ale nadal nie potrafił dogadać się z niektórymi delegatami.
Czas minął zbyt szybko i już musiały się żegnać z chłopakami. Zaczęła od Toma, bo jednak nie chciała się do niego przytulać po czułościach z Mary.
– Uważaj na siebie i pilnuj mojej dziewczyny!
– Miło było cię spotkać, Tom. Pozdrów rodzinę. – Odsunęła się i wcale się nie zdziwiła, gdy Mary wtuliła się w Pottera.
Odwróciła się do Parkesa. Patrzył na nią i była pewna, że kolega tak nie powinien patrzeć na koleżankę. Z szybko bijącym sercem objęła go, ale mniej entuzjastycznie niż Thomasa.
– Do zobaczenia, Cary – wyszeptał, a ona prawie jęknęła, gdy znów użył zdrobnienia jej imienia. Wyprostowała się, ale nadal trzymali się w ramionach. Spojrzała w jego niebieskie oczy i zbliżyła się nieco, aby ucałować jego policzek.
Czuła jak rumieniec zalewa jej twarz, bo pocałowali się w kąciki ust.
Odsunęła się od niego, jak poparzona i z przerażeniem spojrzała na Pottera oraz Shaffer, ale oni byli sobą pochłonięci.
– Pozdrów Portię. – Dopiero po chwili zorientowała się, co powiedziała i miała ochotę walnąć się w czoło.
Ty idiotko...

Mary miała rację i faktycznie, Winsborn zaprosił ją na drugie wyjście do Hogsmeade. Prawie od razu się zgodziła i zdziwiła się, gdy Shaffer nie podzielała jej entuzjazmu. Szatynka co chwilę przypominała jej, że Tom i Robert znów będą w wiosce i myślała, iż spędzą ten czas we czwórkę. Z kolei dla niej było lepiej, że pójdzie tam z Fredrickiem, bo ostatnie spotkanie, choć było miłe, przebiegło nieco nie po jej myśli.
Obiecała przyjaciółce, że może się zjawi w pubie Pod Trzema Miotłami, ale na szczęście Winsborn miał plany na cały wypad, więc nie dotarła do pubu.
W czasie późniejszych wyjść powielała schemat i cieszyła się, że Mary w pewnym momencie już odpuściła i nawet chyba nie pomyślała, że celowo unika chłopaków. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Miała to szczęście, że Fred był bardzo ciekawą i wiecznie zajętą osobą. Tak jak ona, był na siódmym roku i powoli myślał o przygotowywaniu się do owutemów. Razem z Mary były bardzo zdziwione, bo okazało się, że chciał zostać aurorem, a wśród Puchonów był to rzadko obierany kierunek.
Bardzo go polubiła, ale czuła, że to czysto przyjacielska relacja nawet z jego strony. Na szczęście nadal chodzili razem do Hogsmeade i Klub Ślimaka.

Święta w Rosji minęły zdecydowanie zbyt szybko i na swoje nieszczęście, odkryła, że rodzice faktycznie szykują się do wyprawy, co mocno ją rozstroiło.
Wsiadła do pociągu do Hogwartu od razu jak pojawiła się na peronie i czekała na Mary w przedziale. Była pewna, że przyjaciółkę odprowadzi Tom oraz Robert i chociaż tęskniła za nimi jak cholera, to obawiała się, iż jakakolwiek wzmianka o Świętach doprowadzi ją do rozpaczy.
– Cary! – Drgnęła, gdy do przedziału wpadła Mary. – Miałaś czekać na peronie.
– Przepraszam, było mi zimno – skłamała i uśmiechnęła się słabo.
Gdy pociąg ruszył, poczuła się jeszcze gorzej. Dwa lata wcześniej ten sam pociąg wiózł ją do szkoły, żeby zaczęła tam naukę i wtedy dałaby sobie nerkę wyciąć, żeby wrócić do Rosji, a teraz było jej słabo na myśl o tym, iż kolejna podróż pociągiem będzie jej ostatnią, i opuści Anglię.

Miała ochotę przeklinać, gdy w lutym Fredrick zaczął spotykać się z rok młodszą Gryfonką i nie mógł być już jej buforem w czasie wyjść do Hogsmeade. Postanowiła nie zachowywać się dziecinnie i gdy Mary zapytała ją, czy razem pójdą do wioski to zgodziła się, chociaż poważnie obawiała się spotkania z Tomem i Robertem po tak długim okresie niewidzenia się.
Starała się nie okazywać zdziwienia i rozczarowania, gdy pojawiła się też Portia. Dodatkowo były też Walentynki i żałowała, że nie znalazła sobie randki na ten dzień, bo czuła się jak przyzwoitka na podwójnej randce przyjaciół.

Kolejne miesiące przeleciały, jak przez palce. Myślała, że owutemy dostarczą jej więcej nerwów, ale im bliżej ich było, tym coraz częściej dochodziła do wniosku, że przecież poradzi sobie w życiu. Gdyby nie zdała, to nie byłby to koniec świata. Mary była rozbawiona jej podejściem, wszakże przez kilka miesięcy dużo się uczyła, żeby dostać odpowiednie oceny.
Tuż po ostatnim egzaminie wysłała zgłoszenie na kurs uzdrowicielski i cieszyła się ostatnimi dniami w szkole.
Miała szesnaście lat, gdy przeprowadzili się do Anglii i naprawdę starała się nie przywiązywać do miejsca. Wiedziała, że szkoła skończy się szybciej niż myśli i nawet nie sądziła, że aż tak polubi Hogwart.
Po przemowie dyrektora w czasie uczty pożegnalnej, czmychnęła do stołu Puchonów i usiadła obok Mary.
Następnego dnia, z peronu odebrali ją rodzice. Gdy tylko ich zobaczyła, to parsknęła śmiechem, bo otworzyli na dworcu szampana. Mary, która miała się z nią rozdzielić, zmieniła zdanie i poszła razem z nią, aby przywitać się z Paesegoodami, i wypić razem z nimi za koniec szkoły.

Tydzień później trzymała w dłoniach dwa listy. Ręce drżały jej ze zdenerwowania, bo przez ostatnie miesiące nie przejmowała się tym, co dalej. Przyjęła, że znów się przeprowadzą i w sumie owutemy nie są jej aż tak bardzo potrzebne.
To Mary pewnego popołudnia ją podeszła i szczera rozmowa z przyjaciółką dała jej wiele do myślenia. Stwierdziła, że faktycznie wyśle zgłoszenie na kurs, żeby zobaczyć, czy się uda i będzie kombinować, jak dostanie odpowiedź.
Zaczęła myśleć, co dalej. Zajęcia na kursie zaczynały się we wrześniu, więc miała dwa miesiące wakacji. Z tego, co zrozumiała, to rodzice zaczęli planować wyprawę do Armenii, ponieważ prowadzone tam były wykopaliska starożytnego miasta.
– Co tam masz? – Drgnęła słysząc głos mamy.
– Przyszły wyniki owutemów – odpowiedziała i podała jej pergamin z wynikami. Czuła, jakby serce jej na moment stanęło, kiedy Beatrisha zaczęła czytać oceny, które otrzymała.
– Joseph! – krzyknęła matka i Caroline już wiedziała, co się święci. Czas na szampana!
– Tak? – Ojciec wszedł do kuchni i odebrał od żony pergamin. – Eliksiry na wybitny? No, no...
– Nasza córeczka taka zdolna! – Blondynka zaśmiała się, gdy mama ją objęła i potem przytuliła się do ojca. – Otwórz szampana, Joe!
– Możemy najpierw porozmawiać? – zapytała, czując, że odpowiedniejszego momentu chyba się nie doczeka. Rodzice spojrzeli na nią zdziwieni, ale usiedli obok siebie po jednej stronie stołu, a ona zajęła miejsce naprzeciwko. Przesunęła w ich stronę pergamin z informacją, że dostała się na kurs uzdrowicielski. – Przyjęli mnie i chcę go zrobić.
– Ale...
– Wiem, że planujecie już wyjazd do Armenii, ale mam nadzieję, że nie zostawicie mnie tu samej – powiedziała i nastąpiła długa cisza. Nie chciała pierwsza jej przerywać, bo chciała mieć pewność, że dotrze do nich, to co mówi.
– Myśleliśmy, że będziesz chciała zrobić coś innego. Coś bardziej interesującego i mniej stabilnego – zaczęła mama i Caroline zrobiło się przykro. Rodzice przecież mieli tylko ją i rozumiała doskonale, iż sądzili, że zarazili ją pasją. Poniekąd z ich pasji zrodziły się jej zainteresowania, ale jednak dwuletni kurs nie sprzyjał podróżom. – Coś, co będziesz mogła robić wszędzie.
– Nie zostawiajcie mnie tu samej – poprosiła ze łzami w oczach. Rodzice spojrzeli na siebie i dostrzegła w oczach mamy rozdrażnienie. – Wiem, że ciężko wam usiedzieć w miejscu i doceniam to, że poczekaliście aż skończę szkołę, ale... Przeżyłam z wami naprawdę dużo i jeszcze więcej się od was nauczyłam, ale zatrzymajcie się tutaj jeszcze na chwilę. Nie wiem... Dopóki nie skończę kursu, albo może wyjdę za mąż. Chciałabym tu zostać...
– Skarbie... – zaczęła mama i Caroline otarła łzy.
– Wszędzie byłam szczęśliwa, chociaż początki zawsze były ciężkie, ale tutaj w końcu z kimś się zaprzyjaźniłam, bo miałam pewność, że spędzimy tu więcej niż dwa lata. Myślałam, że jak skończę szkołę, to będę na tyle odważna, żeby postawić na swoim i zrobię to! – rzekła mocniejszym głosem i dostrzegła, że kąciki ust ojca uniosły się lekko. – Ja się nigdzie z wami nie wybieram! Proszę was jedynie, żebyście zostali jeszcze chwilę...
– ...dopóki nie skończysz kursu lub nie znajdziesz sobie męża? – zapytała mama, a ona kiwnęła głową. Patrzyła zdezorientowana na rodzicielkę, gdy ta parsknęła śmiechem. – Naprawdę chcesz tu zostać, Cary?
– Tak. – Kiwnęła głową zdecydowana i uśmiechnęła się do ojca, kiedy chwycił jej dłoń.
– Myślę, że dwa lata to nie jest dużo... Moglibyśmy pozwiedzać Irlandię i zaktualizować przewodnik – zaproponował ojciec, a ona pisnęła i prawie przewróciła krzesło, gdy wstała gwałtownie. Obeszła stół i objęła ich mocno.
– Dziękuję!

Kilka dni później szykowała się na przyjęcie u jakichś Longbottomów i ucieszyła się, gdy wpadła do niej Mary. Przyjaciółka zaczęła pracę i do tej pory kontaktowały się tylko listownie. Od razu na wejściu powiedziała jej, że dostała się na kurs i rodzice zostają razem z nią.
Było jej trochę głupio, bo mogła im wcześniej powiedzieć o swoich planach i stracili trochę pieniędzy, które zdążyli wyłożyć na planowanie wyprawy, ale na szczęście nie była to duża kwota.
Mary pomogła jej zapiąć sukienkę, którą kupiła dzień wcześniej. Była zadowolona, bo w sumie na ostatnią chwilę udało jej się znaleźć coś odpowiedniego. Nie chciała wyglądać zbyt poważnie i dojrzale, więc postawiła na białą rozkloszowaną sukienkę w czerwone grochy.
– Każdy kawaler będzie twój – zapewniła ją Shaffer, gdy wiązała szeroki czerwony pas w talii. – Z kokardą?
– Poproszę... Myślisz, że ktoś tam będzie? - zapytała, a przyjaciółka wybuchnęła śmiechem.
– Kochana! To przecież lipcowe przyjęcie u Enid Longbottom! – Caroline posłała jej przez ramię zdziwione spojrzenie. – To jak bal debiutantek, tylko bez tego całego snobizmu i splendoru. Będzie tam mnóstwo wolnych panien i kawalerów.
– Też idziesz?
– Nie... Gloria już jest mężatką, a ja mam chłopaka, także od dwóch lat rodzice nie widzą sensu w lipcowym przyjęciu – wytłumaczyła jej i zachichotała cicho. – Nie sądziłam, że twoi rodzice będą się w to bawić... Słyszałaś, co odwaliła twoja mama na balu debiutantek?
– To było tam? – zdziwiła się.
– Coś ty! Chyba u Blacków, albo u Greengrassów. Myślisz, że twoja mama udostępniłaby nam to wspomnienie? Chciałabym zobaczyć jak to wtedy było.
– Myślę, że nie miałaby z tym problemu. Uwielbia o tym opowiadać. – Uśmiechnęła się lekko. Sama lubiła słuchać tej opowieści. Jej mama była zaręczona ze szkolnym kolegą Broderickiem Paesegoodem i na balu debiutantek poznała starszego brata narzeczonego, Josepha. To była miłość od pierwszego wejrzenia i tamtego wieczoru uciekli do Francji, gdzie się pobrali. Oboje zostali wydziedziczeni ze swoich rodzin, ale to im nie przeszkadzało. Była to decyzja wręcz wariacka, ale też i właściwa, bo rodzice byli razem już ponad trzydzieści lat. – Myślisz, że będzie ktoś znajomy?
– Pewnie spotkasz kilka osób ze szkoły – odpowiedziała trochę tajemniczo i poprawiła jej włosy. – Ciekawie, jak cię zaprezentują...
– Co?
– No wiesz... Zapewne coś w stylu: Caroline Paesegood, córka Beatrishy i Josepha, których dochód roczny wynosi ileś tam galeonów. Posiada bogatą kolekcję win, którą kradnie ojcu, gdy ten nie widzi. Z Eliksirów otrzymała wybitny i to jedyna ocena, którą warto się pochwalić... – Parsknęła głośnym śmiechem, gdy zrozumiała, że przyjaciółka żartuje sobie z niej. – Musisz się wiele nauczyć, Cary, skoro zostajesz. Gdybym była większym żartownisiem, to ubrałabym cię w suknię balową.
– Myślisz, że dobrze wyglądam?
– Wyglądasz świetnie – zapewniła ją i objęła ramieniem w pasie. – Uważaj, żeby nie wypić za dużo. Mówisz wtedy szybciej i mało kto cię rozumie. To całkiem urocze, ale może nie na początku znajomości.
– Twoje rady są nieocenione – rzekła z czułością i usiadła na fotelu.
Mary wreszcie zaczęła jej opowiadać o pracy w Departamencie Kontroli Magicznego Wyposażenia. Chwilę później przyjaciółka opowiedziała jej, że Thomas został przeniesiony do Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów i ma teraz trochę mniej pracy niż przez ostatni rok. Caroline miała nadzieję, że Potter wkrótce oświadczy się przyjaciółce, bo widziała, iż Shaffer wyczekuje tego momentu.
Zaczęła czuć zdenerwowanie, kiedy zawołali ją rodzice, bo musieli się już teleportować do Longbottomów. Mary wydawała się być bardzo rozbawiona jej zachowaniem i zapewne sama by tak reagowała, więc nie miała do niej pretensji. Wcześniej, wiele rzeczy również było dla niej nowych, a teraz, kiedy nie była już w szkole i postanowiła zostać w Anglii, tych nowości miała mieć jeszcze więcej.
Weszli do dworku Enid i jej męża. Rodzice nie wydawali się być zdziwieni obecnością wielu, naprawdę wielu ludzi i gdy dostrzegła, że jednak przeważa liczba młodych osób, to wiedziała, co Mary ma na myśli.
– Nie wierzę, że to robicie – powiedziała z niedowierzaniem, a mama uśmiechnęła się do niej, nie kryjąc rozbawienia i pogładziła ją po policzku.
– Tylko nie uciekaj z nowopoznanym chłopcem, Cary. Chcemy, żebyś poszła w nasze ślady, ale nie w tej sferze życia. – Mimowolnie się zaśmiała i nawet nie próbowała udawać, że się na nich złości. Przecież sama im powiedziała, że chciałaby kogoś znaleźć, więc poniekąd zapewnili jej dobre środowisko do tego.
– Beatrisha, Joseph! Witam w moich skromnych progach! – Podeszła do nich kobieta ubrana w kimono i porwała w objęcia jej rodziców. Ojciec zręcznie wyswobodził się z jej ramion i puścił do niej oczko, gdy posłała mu spojrzenie błagające o ratunek. – A to musi być wasza Caroline.
– Dzień dobry – powiedziała siląc się na uśmiech. Gospodyni zmierzyła ją spojrzeniem i kiwnęła z uznaniem głową. To właśnie w tym momencie miała już pewność, że to, co mówiła jej Mary nie było wyssane z palca.
– Można się było spodziewać, że z tak ślicznego dziecka wyrośnie taka piękność... Zapewniam was, że pod koniec wieczora będzie miała kalendarz wypełniony po brzegi – rzuciła Enid konspiracyjnym szeptem.
– Zna mnie pani? – zdziwiła się, kiedy dotarło do niej, że kobieta wspomniała ją, gdy była dzieckiem.
– Oczywiście, kochanie – pogładziła ją po policzku. – Przez chwilę mieszkaliśmy razem w Indiach. Ile ona wtedy mogła mieć lat?
– Indie? – zapytał jej ojciec i widziała, że się nad czymś zastanawia. – Niecałe trzy.
– Pamiętasz jak powyrywałaś zioła z grządek wujciowi Algiemu? – spytała Longbottom tonem, jakby mówiła do dziecka, a ona pokręciła głową zdezorientowana. Kto to jest, kurka, wujcio Algie?
– Niezbyt – odpowiedziała i teraz to mamie posłała spojrzenie błagające o ratunek. Beatrisha chwyciła Enid pod ramię i zaczęła wychwalać jej dom. Ruszyła za kobietami i zerknęła na ojca, który wyciągnął swoją fajkę i zaczął sobie nabijać ją tytoniem, którym poczęstował go, jakiś pan.
– Mała Cary? – Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony i porwał ją w ramiona. Ojciec zaczął się głośno śmiać, gdy niezręcznie poklepała gościa po plecach.
– To właśnie wujcio Algie.
Żałowała, naprawdę bardzo żałowała tego, że tak późno napisała Mary o tym przyjęciu, bo może lepiej przygotowałaby się do tego psychicznie. Poznała naprawdę wielu ludzi, a co było dla niej naprawdę dziwne, to niektórzy goście twierdzili, że ją poznali w dzieciństwie. Ona niestety tego nie pamiętała. Wielu z nich zapewniało, że mają nawet zdjęcia na dowód i tak zostali zaproszeni do kilku rodzin na herbatkę lub coś mocniejszego.
Po jakichś dwóch godzinach miała niezły kocioł w głowie. Było zdecydowanie za dużo twarzy i informacji do przyswojenia. Tata widział jej męczarnie i obiecał, że przygotuje ją do kolejnych wydarzeń towarzyskich.
Wracała z toalety i stanęła, jak wryta na widok znajomej sylwetki. Uśmiechnęła się z ulgą, że wreszcie jest ktoś, kogo zna lepiej, bo jednak było kilku rówieśników, których kojarzyła ze szkolnych korytarzy.
– Robert! – Dotknęła jego ramienia i odwrócił się do niej.
– Cary? – zapytał zdziwiony i objął ją krótko.
– Mary nie mówiła, że będziesz – powiedziała.
– Dopiero co przyszedłem. Dorea miała przynieść ciasta, ale obawia się, że Enid znów będzie chciała ją z kimś zeswatać. – Zaśmiała się cicho i niezręcznie, bo kolejna osoba otwarcie mówiła o tym, że Longbottom co roku bawi się w swatkę. – Mamo!
– Gdzie Dorea? – Podeszła do nich kobieta i zaczęła się rozglądać. Caroline starała się ukryć zdziwienie, bo pani Parkes mogła mieć najwyżej czterdzieści lat. Kilka kosmyków kręconych włosów otulało jej twarz. Zauważyła, że jej włosy mają ten sam odcień brązu, co u Roberta.
– Przysłała mnie. – Mimowolnie parsknęła śmiechem, bo chłopak brzmiał, jakby się skarżył na młodszą siostrę. Kobieta spojrzała na nią i uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. – Och, mamo, to jest Caroline Paesegood. Cary, to moja mama.
– Katherina, miło mi wreszcie dopasować twarz do imienia, bo domyślam się, że jesteś tą samą Caroline, o której tak wiele mówi Mary. – Uścisnęła smukłą dłoń kobiety i kiwnęła głową.
– Jeżeli to same dobre rzeczy, to tak, to ja – potwierdziła i poczuła się przyjemnie, gdy kobieta zaśmiała się dźwięcznie. Była piękna i zauważyła kilka cech, które odziedziczył po niej Robert. Na pewno był to ten miły wyraz twarzy.
– Mam nadzieję, że zamienimy niedługo kilka słów, teraz muszę znaleźć Enid. – Katherina uścisnęła jej ramię i ruszyła między ludźmi w stronę dużego salonu.
– Merlinie... Wybacz, że to powiem, ale nie spodziewałam się, że jest tak młoda – powiedziała z niedowierzaniem i Parkes parsknął śmiechem.
– Miała dziewiętnaście lat, gdy mnie urodziła. – Pokręciła głową, gdy to usłyszała. Jednak większość dorosłych z którymi do tej pory miała do czynienia, miało dzieci znacznie później lub w ogóle ich nie mieli. Nawet jej rodzice zdecydowali się na dziecko dopiero po czternastu latach małżeństwa. – Muszę już wracać, bo Portia czeka. Do zobaczenia, Cary.
– Pozdrów dziewczyny – odpowiedziała i odprowadzała go wzrokiem. Gdy drzwi wejściowe zamknęły się za nim, to mina jej zrzedła. Westchnęła ciężko i zaczęła szukać rodziców. Miała szczerą nadzieję, że rozmawiają z kimś, kogo zdążyła zapamiętać.

W ciągu miesiąca byli u wielu ludzi, ale też sami ugościli w Kamiennym Wzgórzu kilku znajomych rodziców. To chyba sprawiło, że rodzice wzięli się za uporządkowanie albumów ze zdjęciami, bo jednak przeprowadzki i czas odcisnęły piętno na okładkach, i raczej nie zachęcały do oglądania fotografii.
Nie sądziła, że tak szybko uda jej się zapamiętać tyle osób, ale kiedy w sierpniu znów byli u Enid Longbottom kojarzyła tą starszą część towarzystwa.
Tym razem, miała być też Mary, Thomas, Robert i Portia.
Mama ucieszyła się, że wreszcie może poznać chłopaków, bo wiele o nich mówiła. Miała jedynie nadzieję, że nie zacznie im wróżyć z dłoni. Shaffer uwielbiała Beatrishę i chętnie dawała sobie wróżyć, ale wątpiła, żeby Thomas i Robert byli zachwyceni tym pomysłem. O Portii wolała nawet nie myśleć, żeby się nie zdenerwować. Już dawno się zorientowała, że brunetka jej nie cierpi i była przekonana, że dziewczyna nie polubi też jej rodziców.
Tego dnia spojrzenia dziewczyny były jeszcze bardziej mordercze niż wcześniej i nie do końca wiedziała dlaczego.
Na szczęście mama oszczędziła im wróżb i po krótkiej wymianie uprzejmości zaprosiła ich na Kamienne Wzgórze. Była wdzięczna rodzicielce, że nie wypomniała jej tego, iż wcześniej tego nie zrobiła. Teraz, kiedy była pewna, że zostaje, zaproszenie Toma, Roberta, no i Portii nie było takim złym pomysłem.
– Chodź na chwilę do Enid – poprosiła ją mama i rzuciła im przepraszające spojrzenie. Ruszyła za nią w kierunku drugiego końca salonu. Enid chichotała w ramię męża, a kieliszek z czerwonym winem trząsł się i kilka kropel wyleciało na ciemny dywan. Caroline już tyle razy widziała podobne sceny, że była wręcz przekonana, iż ciemny dywan jest tu tylko dlatego, żeby nie było widać plam od wina.
– Cary, kochanie! – zaświergotała do niej i objęła przyjaźnie. – Tak bardzo bym chciała, żebyś poznała mojego siostrzeńca! Wayne, podejdź tu słodziutki.
– Tak ciociu? – Podszedł do nich sympatycznie wyglądający rudzielec.
– Poznaj moją uroczą znajomą, to Cary Paesegood – przedstawiła ją i uścisnęła dłoń chłopaka.
– Cary? – zapytał i wystarczyło, że wypowiedział tylko to i dosłyszała, że ma rosyjski akcent.
– Caroline.
– Jestem Wayne, miło mi cię poznać. – Uśmiechnęła się promiennie, bo chłopak, chociaż wyglądał na Brytyjczyka, to jednak mówił z tym cudownym rosyjskim akcentem.
– Jesteś z Rosji? – spytała.
– Już nie. Od kilku lat badam smoki i teraz jestem tutaj... – zaczął i dostrzegła, jak Enid się podekscytowała.
– Pracuje w rezerwacie smoków w Walii – wtrąciła z dumą i czułością. Caroline już słyszała, że siostrzeniec jest jej oczkiem w głowie. Podobno bardzo chciała mieć dzieci, ale niestety do tej pory nie udało jej się zajść w ciążę. Z zasłyszanych plotek wywnioskowała, że bracia Longbottom są bezpłodni, bo jej szwagier również nie miał dzieci. – Natomiast Cary zaczyna we wrześniu kurs uzdrowicielski, ale wszystkiego dowiesz się od niej.
– Zatem kurs uzdrowicielski... – odezwał się, gdy kobieta odeszła od nich. Kiwnęła głowa trochę onieśmielona, że zostawiono ich samych. – Jaką specjalizację wybierzesz?
– Nie mam pojęcia! – przyznała. – Dopiero zaczynam swoją przygodę i zobaczę, gdzie skończę. A ty? Zawsze chciałeś być smokologiem?
– Odkąd skończyłem trzynaście lat. Wujostwo było w Chinach i ich odwiedziliśmy. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem smoka. To był Chiński Ogniomiot – i zaczął opowiadać jej o tym, że miał okazję nawet dotknąć jaja i wtedy zaczęła się jego fascynacja smokami. Po skończeniu szkoły od razu wyruszył do Rumunii, aby tam badać smoki, a potem był w Peru. Wtedy ona opowiedziała mu o tym, że przez rok mieszkała w Peru. To znaczy, ona tam mieszkała dwa miesiące, bo jednak resztę czasu spędziła w szkole w Brazylii.
Wypytała go szczegółowo o smoki z którymi miał do czynienia i wręcz była dumna, bo do tej pory nie widział Opalookiego antypodzkiego, a ona miała okazję podziwiać tego gada kilka lat temu na wakacjach.
W pewnym momencie dostrzegła Mary, która machała do niej i z jej gestów wyczytała, że chyba będą się zbierać, więc przeprosiła nowego znajomego, bo jednak miała plany.

Przez kilka następnych tygodni drogi jej i Wayne'a krzyżowały się wiele razy. Za każdym razem, gdy jej rodzice zapraszali Longbottomów, to zjawiał się też Wayne, co jej bardzo odpowiadało. Wiedziała, że jej rodzicom też bardzo to odpowiada, bo zamierzali napisać przewodnik po Walii i smokom chcieli poświęcić osobny rozdział.

Z początku kursy były dla niej męczące, ale od razu wiedziała jaką specjalizację odrzuci. Wiedziała, że nie dane jej będzie zostać Mistrzem Eliksirów, bo nie posiadała cierpliwości i nie lubiła sztywno trzymać się przepisów. Na szczęście dopiero we wrześniu miała wybrać, czym będzie zajmowała się na drugim roku, więc starała się panikować i dopiero, gdy wyrobi sobie opinię, to podejmie decyzję.

Święta przyszły dość szybko i to były jej pierwsze, tak huczne Święta, które spędzała w Anglii. Wtedy też razem z Wayne'em zaliczyli swój debiut towarzyski. Nie mogła uwierzyć, i nawet podzieliła się tym przemyśleniem z Mary, że dopiero teraz ma swojego pierwszego chłopaka, chociaż doskonale wiedziała dlaczego tak jest.
Pierwszy dzień spędzili u Shafferów, którzy zaprosili rodziców Thomasa. Zdziwiła się, widząc Roberta i Portię, bo podobno mieli być w domu brunetki. Zamieniła z nimi kilka zdań, ale gdy tylko wyczuła, że Portia robi się niemiła, to przeprosiła ich i odeszła z Wayne'em do siostry Thomasa, która na co dzień mieszkała w Stanach Zjednoczonych.
Ucichła, gdy usłyszała, jak Tom prosi ich o ciszę. Po krótkiej przemowie, że cieszy się, iż w pomieszczeniu są wszystkie ważne dla niego osoby, ukląkł przed Mary poprosił ją o rękę.
Obserwowała ich z otwartymi ustami i kiedy przyjaciółka kiwnęła głową, uroniła kilka łez. Zachichotała, gdy Wayne ją objął i cicho żartował, że to przecież nie tragedia, i nie ma co rozpaczać. Szczerze go lubiła i cieszyła się, że to właśnie z nim zdobywa to doświadczenie, jako dziewczyna.

Była wykończona prawie dwunastogodzinną praktyką w szpitalu i jak burza wpadła do domu Mary. Minęła jej matkę i z wdzięcznością chwyciła filiżankę z kawą, chociaż czuła, że przydałaby jej się kroplówka z kofeiną.
Mary już zaczęła przygotowania do ślubu. Obiecała przyjaciółce, że szybko się wykąpie i jej pomoże.
Była na najwyższych obrotach od kilkunastu godzin i czuła, że jak narzuci za duże tempo to szybko odpadnie, dlatego postanowiła, że w środku wesela wymknie się kilka razy na krótkie drzemki.
Ślub był piękny, Mary wyglądała zjawiskowo, a Thomas po raz kolejny udowodnił jej, że naprawdę zasługuje na jej przyjaciółkę.

Wakacje powitała z otwartymi ramionami. Była trochę smutna, bo jednak reszta jej paczki nie miała tak dużo czasu, jak ona. Mary i Thomas wzięli urlop, aby odwiedzić Sharon. Nie wiedziała, jakie plany mają Robert i Portia, bo Parkes w czerwcu awansował. Wayne z kolei musiał wyjechać do Norwegii, ale w sierpniu miał wrócić.
Lipiec utwierdził ją w przekonaniu, że tylko dzięki obecności Mary potrafi wytrzymać towarzystwo Portii.
Parkes zachował się jak prawdziwy przyjaciel i kiedy Potterów nie było, zaproponował jej wspólne wyjście na potańcówkę. Na szczęście wziął też swoją młodszą siostrę, za co była wdzięczna, bo przynajmniej miała do kogo się odezwać, kiedy Portia odciągała od niej Roberta.
Dorea była taka jak ona. Może bardziej zamknięta w sobie, ale wyczuwała, że dorosła szybciej niż rówieśnicy. Jej niebieskie spojrzenie było równie przenikliwe, co u Roberta. Wyglądała na totalnie zagubioną w tym tłumie ludzi i postanowiła, że nie zatańczy z nikim, żeby otoczyć ją opieką.
Zdziwiła się, bo dziewczyna miała swoje momenty. Humor miała cięty i kilka razy zbiła ją z pantałyku. Brunetka od razu peszyła się i zamykała w sobie, ale na szczęście potrafiła sprawić, żeby się na nią ponownie otworzyła.
Była zaskoczona, gdy opowiedziała jej o tym, że pan Parkes przez wakacje będzie ją szkolił, żeby w przyszłym roku rozpoczęła kursy aurorskie. James Parkes był Niewymownym i miała wrażenie, że był świetny w swoim fachu, bo Dorea wręcz wychwalała ojca pod niebiosa. Już wiedziała, że dziewczyna głupia nie jest i jej uznanie dla Jamesa jest jak najbardziej zasłużone.
Wspomniała o tym, że poznała ich mamę i zapytała ją, czym ona się zajmuje, bo była tego ciekawa. Szczęka jej opadła, gdy Dorea oznajmiła iż jej mama jest dyrektorem szpitala św. Munga. Caroline była w takim szoku, że dziewczyna aż zachichotała i wtedy to był jedyny raz, gdy Parkes zachowała się w dziewczęcy sposób.
Dorea nawet zaczęła z niej kpić, że przecież miała praktyki w tym szpitalu i nie wiedziała, kto sprawuje tam władzę. Normalnie zaczęłaby się wykłócać, ale brunetka właśnie tego potrzebowała. Była przeklętym brzydkim kaczątkiem i czuła, że zaczyna zmieniać się w pięknego łabędzia, i nie miała zamiaru hamować dziewczyny.
Szczerze wyznała, że nie spodziewała się, iż ich mama piastuje tak ważną i odpowiedzialną funkcję.
Przy pożegnaniu umówiły się, że spędzą następny dzień na Pokątnej, bo zdecydowanie złapały ze sobą kontakt.

Potterowie wrócili dopiero w sierpniu i wtedy widziała ich tylko raz, bo z kolei ona miała udać się do Rosji razem z rodzicami. Ten wypad wyszedł im całkowicie spontanicznie i nawet nie oponowała, bo przecież miała wakacje.
Wrócili tuż przed końcem sierpnia i zdziwiła się, kiedy tego samego dnia odwiedzili ich Longbottomowie. Siedziała jak na skazaniu, bo dopiero tego dnia uświadomiła sobie, że nie pisała z Wayne'em od kilku tygodni i nie czuła za nim bolącej tęsknoty. Poczuła się gorzej, gdy Enid zaczęła zadawać dziwne pytania i sugestywnie ruszała przy tym brwiami. Opuściła towarzystwo, tłumacząc się złym samopoczuciem i udała się do swojego pokoju.

Z Mary spotkała się dopiero w drugim tygodniu września. Nie miała na to ochoty, ale tęskniła za przyjaciółką i czuła się źle, że zerwała z Wayne'em. Chłopak chciał, żeby rzuciła kurs i przeprowadziła się do Norwegii, gdzie miał pracować.
Może te kilka miesięcy temu zgodziłaby się na to, ale zaświecił jej się ten metaforyczny czerwony ognik. Czuła, że na Norwegii się nie skończy, że jak ulegnie i nie zdobędzie uprawnień, to tak naprawdę utknie, zdana na łaskę męża, który na pewno będzie zmieniał miejsce pracy.
Bo można było jej wiele zarzucić, ale nie tego, że nie zna ludzi. Miała do czynienia z tak wieloma osobami i tak naprawdę musiała szybko rozpoznać, komu może ufać. Tylko dlatego nikt jej nigdy nie zranił ani nie zawiódł. Po prostu nigdy nie dopuszczała do siebie takich osób. A Wayne... Jemu można było ufać i na pewno nie zraniłby jej celowo, ale on od najmłodszych lat uwielbiał ciotkę Enid, która mieszkała chyba wszędzie i też tego chciał.
Ona już od kilku lat wiedziała, że nie jest taka, jak rodzice. Ona chciała mieć stały adres.

Mary była w tak świetnym humorze, że od razu zamówiła butelkę wina. Dziurawy Kocioł był prawie pełny i cieszyła się, że przyjaciółka była dużo wcześniej i zajęła stolik. Opowiedziała jej o tym, że dostała podwyżkę i przeprowadzili się z Tomem do własnego domu. Przyjaciółka była tak bardzo szczęśliwa, że Caroline aż bolało, gdy powiedziała jej o kulisach zerwania z Wayne'em.
– Ty też? – zapytała ją wręcz kpiąco Shaffer, a ona nie wiedziała, o co chodzi. Patrzyła na swoje dłonie, czekając aż przyjaciółka zacznie ją opieprzać, ale tego nie zrobiła. – Robert rozstał się z Portią.
Nie odpowiedziała. Serce zaczęło jej dziwnie bić, niby szybko, ale też chyba nieregularnie i czuła jak się rumieni. Spojrzała ostrożnie na przyjaciółkę, która nie kryła złośliwego uśmiechu.
– Na początku sierpnia. Podobno poszło o jakąś uroczą blondynkę... – Mary zerknęła lekko w bok, na jej ramiona, które pokryły się gęsią skórką. – Tak czułam, że ją znam.
– Żartujesz? – zapytała i zdziwiła się, że brzmi, jakby błagała o potwierdzenie.
– Na Merlina! Ze wszystkich osób na tej planecie to musi być Robert Parkes? – Potter wyglądała, jakby ją nagle olśniło i wynalazła kamień filozoficzny.
– Mary... – zaczęła cicho, prawie płacząc. Przyjaciółka wyglądała na zdziwioną, ale sama była zaskoczona swoją reakcją. – Ja nie wiem, co się dzieje. Nigdy o nim nie myślałam w ten sposób. No może ze dwa razy... Po prostu... O Merlinie. Wyjdę na złą, jeżeli powiem, że się ucieszyłam?
– Też się ucieszyłam – przyznała Mary i chwyciła jej dłoń. – Co czujesz?
– Mam ochotę płakać – wyjąkała i faktycznie poleciały jej łzy z oczu. – Nie mam pojęcia, co czuję. A co z nim?
– Odpoczywa, bo ostatnie miesiące z nią dały mu w kość... Thomas mi zdradził, że Dorea zachwycała się tobą, bo podobno spotkałyście się kilka razy i Portii odbiło. Swoją drogą trochę ją rozumiem. To znaczy... Ona doskonale wiedziała, że Robert nie chce brać szybko ślubu. My się zaręczyliśmy i pobraliśmy, a oni jednak byli ze sobą dłużej... – Przyjaciółka machnęła ręką, a jej zrobiło się ciepło na sercu, gdy usłyszała wzmiankę o Dorei. Obiecała sobie w myślach, że napisze do Parkes. – Cary?
– Tak?
– W sobotę zorganizuję u siebie coś małego. Przyjdź, proszę. Robert też będzie.

W moim życiu niewiele było sytuacji, których żałowałam.
Nie żałowałam tego, że piętnastego września tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego pierwszego roku udałam się do Mary i Toma z założeniem, że moja znajomość z Robertem już nigdy nie będzie tylko przyjaźnią.
Zaczęliśmy bardzo powoli rozwijać swoją relację i dopiero po roku oficjalnie byliśmy parą.
Czułam, że rodzice są trochę zawiedzeni, że wybrałam człowieka takiego, jak Robert i dopiero wtedy, dwudziestodwuletnia ja, odkryłam, że przed Mary miałam przyjaciółkę. Była nią moja mama. Wystarczyła jedna rozmowa przy butelce wina, żebym przekonała ją do Roberta, chociaż wiem, że wybroniłby się sam.
Byłam zestresowana, gdy przyszedł do nas po raz pierwszy na obiad. Znał moich rodziców, a oni znali jego, co moja mama nieco wykorzystała.
Obserwowałam, jak mój chłopak daje sobie wróżyć z ręki, z fusów i z kryształowej kuli, praktycznie przy każdym spotkaniu, i to jakoś zawsze mnie rozczulało.
Najbardziej zadziwiającym momentem było to, gdy pewnego dnia zaczął sobie kpić z mojej mamy i z jej słabych umiejętności wróżenia. Nie pozostała mu dłużna, wyzywała go od zatwardziałych pragmatyków i cholernych nudziarzy. I wtedy miałam całkowitą pewność, że mama akceptuje go jako mojego mężczyznę.

Moje relacje z Parkesami były równie ciepłe. Rodzice Roberta byli cudowni. Angażowali się w sprawy innych ludzi i chętnie pomagali potrzebującym. Nie oceniali ludzi po pozorach i wierzyli, że w każdym jest dobro.
Pokochałam ich szybko, bo było pewne, że to dzięki nim, Robert jest tak cudownym, życzliwym, honorowym i opiekuńczym mężczyzną. Byli niezwykle ciepli i kiedy Dorea powiedziała mi, że mnie polubili, to popłakałam się.

Kiedy nadeszły ciemne dni, nie zdziwiłam się, że to oni jako pierwsi głośno piętnowali szerzące się zło. Otwarcie popierali wszelkie ruchy promugolskie i razem z Albusem Dumbledore'em oraz Alastorem Moodym utworzyli Zakon Feniksa, który miał na celu walkę z niejakim Lordem Voldemortem.
Byliśmy prowadzeni przez cztery smoki i wierzyliśmy, że uda nam się zwalczyć to zło.

Z każdą kolejną udaną misją i z każdym kolejnym złapanym śmierciożercą, nasza nadzieja i radość były większe. Był nawet czas, kiedy pomimo tej szarości czułam się naprawdę szczęśliwa.
Miałam rodzinę, miałam dom, miałam Roberta i jego miłość. Jego rodzice spodziewali się kolejnego dziecka, a Dorea... Merlinie... Już te kilka lat temu czułam, że ta dziewczyna kiedyś będzie wymiatała. Była najlepsza na kursie aurorskim, rozkwitała towarzysko i stała mi się równie bliska, co Mary.
Niestety nic nie trwa wiecznie.

Czternastego marca tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku do kuchni w moim domu wszedł Charlus Potter. Niósł na rękach Doreę, której ubranie, dłonie, policzki i chyba nawet włosy były we krwi Jamesa i Katheriny Parkesów.
Nigdy nie czułam tak wielkiego bólu.
Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że odbierze nam właśnie ich.
Nie mogłam uwierzyć, że już nigdy ich nie zobaczę.

Trwałam przy Robercie i byłam cierpliwa, gdy nieświadomie ranił mnie swoim milczeniem.
Chciałam, żeby płakał, żeby wrzeszczał i żeby przeżywał ich śmierć, tak jak ja ją przeżywałam, ale on i Dorea uparcie milczeli.
Byli ulepieni z twardej gliny i nie okazywali swoich uczuć, chociaż u Dorei dostrzegałam coś niepokojącego. Widziałam w jej spojrzeniu rządzę mordu. Pragnęła jego krwi na swoich dłoniach.
Razem z Hortensią trwałam przy niej. Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy szef Biura Aurorów Teretn kazał jej udać się do specjalisty po pomoc i miałam ochotę całować go po stopach, bo Robert zaczął dochodzić do siebie i to dość szybko. Widocznie martwił się o siostrę i ulżyło mu, gdy wzięła się w garść.
Wtedy obawiałam się, że nasz związek nie przetrwa takiej tragedii, ale myliłam się. Byliśmy jeszcze silniejsi i kochaliśmy się jeszcze mocniej.

W dniu moich dwudziestych szóstych urodzin oświadczył mi się i byłabym najgłupszą osobą na świecie, gdybym go odrzuciła.
Mówili, że takie kroki w czasie wojny są głupotą, ale miałam to gdzieś. Postawiłam na swoim po skończeniu szkoły i zmusiłam rodziców do zostania, więc na pewno nie będę planowała swojego życia pod harmonogram Lorda Voldemorta.

Gdy ubierałam suknię ślubną, to doszłam do wniosku, iż jednak miałam dużo szczęścia, że Voldemort nie chciał nas dopaść.
Codziennie budziłam się i chodziłam spać z myślą, że jestem naprawdę szczęśliwa, ale to dopiero dzisiaj odkryłam, iż tego dnia osiągnęłam apogeum szczęścia. Byłam pewna, że jutro dojdę do tego samego wniosku.
Dorea ma mnie już chyba dość, bo prawie cały czas płaczę, ale będzie musiała się przyzwyczaić do tego, że reaguję w ten sposób na wiele sytuacji.
Chyba nigdy nie wyznam jej tego, że gdy zwierza mi się z tych dziwnych spojrzeń Pottera, to później płaczę z dwóch powodów. Po pierwsze, uważam, że potrzebuje u swojego boku kogoś takiego jak Charlus, a po drugie, ta dziewczyna kocha mnie i obdarzyła mnie wielkim zaufaniem, co dla mnie naprawdę wiele znaczy, bo gdy rodzice wyruszą w podróż swojego życia, to ona będzie najbliższą mi rodziną.
Kolejny raz tego popołudnia popłakałam się, kiedy wręczyła mi bransoletę, która należała do jej mamy.
Tęskniłam za nimi każdego dnia i miałam nadzieję, że ich duchy są w lepszym miejscu, i wiedzą o naszym szczęściu.
W ciszy zeszłyśmy na parter i przy wyjściu do ogrodu odwróciłam się przez ramię do Dorei, która uśmiechnęła się do mnie promiennie. Merlinie, jak ja ją kocham.

Zobaczyłam Roberta. W szacie wyjściowej wyglądał zabójczo. Stał obok Thomasa, który poklepał go po ramieniu.
Znów miałam ochotę się popłakać, bo właśnie zaczynaliśmy podróż naszego życia.

16 komentarzy:

  1. Ha! Pamiętałam, żeby wejść <3 Tu po pracy pojawi się mój komentarz, ale dodatek już przeczytany :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3
      W takim razie czekam aż skończysz pracę! :D

      Usuń
    2. Jestem z powrotem! :D
      Trochę mi się zeszło, ale nareszcie udało mu się tu dotrzeć <3

      Na początku chciałam powiedzieć, że jestem naprawdę pod wrażeniem! Ten dodatek miał w sobie coś takiego magicznego <3 Uwielbiałam dodatki z Doreą, ale ten nowy naprawdę osiągnął wyższy poziom dotarcia do mojego serduszka! *_*

      Gratuluję odrobienia pracy domowej o szkołach magii :D Robota odwalona na Wybitnego! :)
      Fajnie opisałaś w jednym poście tak wiele lat. Wydawałoby się, że to będzie za dużo, a jednak nie. Ty doskonale wiedziałaś, które wątki opowiedzieć w skrócie, a które rozciągnąć na więcej niż kilka linijek. Przeprowadziłaś nas przez pierwsze spotkanie Caroline i Roberta aż do ich ślubu. Od początku czułam między nimi chemię <3 Gdybym nie wiedziała, że i tak się pobiorą, to bym się wpieniała na Wayne'a, ale tak to z przymrużeniem oka zaakceptowałam jego obecność w życiu Caroline :D
      Ta końcówka, pisana kursywą, była równie mistrzowska i poruszająca.
      Wszystko w tym dodatku było po prostu zgrane i pasowało do siebie jak ulał :)
      Teraz już wiadomo, po kim (w nieco spotęgowanej wersji) Katherina odziedziczyła chęć pójścia własną drogą :D

      Och, już nie mogę się doczekać dodatku z Robertem, naprawdę!
      Pisz szybciutko, bo aż mnie skręca :D
      Dużo czasu życzę i jeszcze więcej weny <3
      Pozdrawiam serdecznie! Buziaczki! :*

      Usuń
    3. Jeej :D Dziękuję bardzo! :D
      Część o szkołach to trochę sprawdzone info, a trochę wymyślone info. :P Także uff uff, oddycham z ulgą, że się zgrało. :D
      Bardzo obawiałam się tych 4-5 dokładniejszych lat, a potem przeskoku do dnia ślubu, bo wyszło, że cały post był na przestrzeni 11 lat.
      Przyznam się, że akurat tekst pisany kursywą, to był właśnie ten moment, gdzie musiałam wypić piwo, żeby ruszyć dalej. :D
      Cieszę się, że dostrzegłaś to podobieństwo Caroline i Katheriny. :D

      Czuję duży problem przy Robercie, bo u niego będę musiała streścić 21 lat, ale zamierzam dawać u niego duże skoki czasowe. Dodatek będzie zapewne dopiero w maju (o ile nie w czerwcu), bo jednak potrzebne mi są wydarzenia z 57, więc najpierw 57, a zaraz po nim dodatek :D

      Naprawdę cieszę się, że Ci się podobało.
      Szczerze przyznam, że to kolejny rozdział do którego mam sentyment, nawet nie wiem czemu. Po prostu chwyta mnie i ciężko by mi było, gdyby się nie przyjął. :D
      Ale uff uff, póki co się przyjął. :)

      Buziaki! :*

      Usuń
  2. O Merlinie Słodki, jaki ten rozdział jest dobry! Je suis content!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć! Mnie również ujęłaś tym dodatkiem. Może nawet nie samą historią, bo mało w niej było szokujących zwrotów akcji i elementu zaskoczenia, ale właśnie charakterem Caroline. To taka urocza, miła dziewczyna. Nigdzie nie mogła dłużej zagrzać miejsca, rodzice rzucali nią na lewo i prawo... całym serduszkiem kibicowałam jej, żeby nie straciła odwagi i zawalczyła o swoją przyszłość i pragnienia. Najbardziej ze wszystkiego poruszyło mnie jej przywiązanie do rodziców. Wiele przecież i Twoich "teraźniejszych" bohaterów i moich również odcinają się od rodziców, są w stanie mieszkać w innym kraju, znosić długie rozłąki i nie wydają się przy tym smutni. Caroline jest inna, pod tym względem chyba wręcz unikatowa i to jest urzekające. Jej przyjaźń z Mary i Doreą również należą do najlepszych części wpisu. No i na sam koniec to, co piszę Ci średnio pod co drugim komentarzem: strasznie zazdroszczę Ci umiejętności takiego opisu mężczyzn, który mimo szczędzenia słów wydaje się kompletny, wystarczający, a oni sami totalnie męscy i w ogóle. Muszę jeszcze trochę to poobserwować, może w końcu domyślę się, o co w tym chodzi xd

    Czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały i dodatek Roberta!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to przyjemnie wejść na e-maila, ugryźć pączka i dostać powiadomienie, że jest komentarz. :D I to od Ciebie <3

      Jakże mi miło, że kolejna osoba jest ujęta tym rozdziałem. :) Miałam dla nich trochę inną historię, ale zweryfikowałam wcześniejsze opisy rodziców Katheriny i ta wersja bardziej mi do nich pasuje.

      Caroline tak potrafiła postawić na swoim, że dopiero po kilkunastu latach jej rodzice gdzieś na dłużej wybyli. :D

      Wydaje mi się, że jej przywiązanie do rodziców jest związane z tym, iż oni zawsze przy niej byli i nie było między nimi zgrzytów. Jednak nie miała nikogo innego "na stałe" przy sobie i mogła na nich liczyć w każdej sprawie.

      To taka dziewczyna z sąsiedztwa. Nie dość, że miła i zaradna, to jeszcze w ciul urocza, co akurat przeniosło się na Katherinę. :P

      Tak szczerze Ci napiszę, że wydaje mi się, iż właśnie postacie męskie są u mnie na jedno kopyto. :D Naprawdę.
      Doświadczenie z mężczyznami mam niewielkie (choć długie :P) i chyba każda taka męska postać, to typ faceta z którym mogłabym być na mniejszą lub większą chwilę.
      Chociaż czasami wydaje mi się, że oglądając jakieś filmy czy seriale (głównie z takimi silnymi rolami męskimi), to mam takie myśli w stylu: fajnie by było gdyby X miał taką cechę.
      Serio nie wiem... :D
      Ale dziękuję. :)

      Buziaki i wszystkiego najsłodszego dziś! :*

      Usuń
    2. Uprzejmie proszę nie podważać komplementów i w nie nie wątpić, bo to nieładnie. Skoro mówię, że masz fajnie opisane postacie męskie, to po prostu musisz przyjąć to do wiadomości. I że mną nie jest tak samo... jest wiele twoich chłopaków w historii, z którymi nie mogłabym być nawet na krótką chwilę! XDD

      Usuń
    3. Ok, wybacz.
      Fajnie opisuję facetów ;) :D
      Ejże, no z którym nie chciałabyś być? :D :D

      Usuń
    4. Serio pytasz? Zapomniałaś o Williamie?????? :o A tak naprawdę to chociaż np lubię Remusa, Jamesa i Syriusza, to akurat w Twojej wersji nie są idealnymi kandydatami na mojego męża. Mnie pod tym względem absolutnie kupuje tylko Paul ❤ no i Leven, chociaż jest tak tajemniczy, że po prostu szok xd

      Usuń
    5. Wychodzę teraz na stalkerkę, ale wczoraj/dzisiaj za każdym razem jak weszłam na e-maila, to po chwili pojawiało się powiadomienie o komentarzu :D :D

      Miałam nadzieję, że to Ty zapomniałaś o Williamie :P Nie udało się :/

      Hahaha :D Cieszę się, że Leven jest przez Ciebie doceniony, bo to mój numer 1 w tym opowiadaniu (oczywiście Syriusz forever, ale Tobias jest mój :D).
      W sumie, jak już wiesz, że to mój numer 1, to wiedz, że szykuję dla niego nieco więcej miejsca w przyszłości :D

      Obyś polubiła go jeszcze bardziej :D

      Usuń
    6. To ja wychodzę na stalkerkę, bo wchodzę sobie tutaj tylko po to, by zobaczyć, czy nie pojawiły się jakieś nowe komentarze i poczytać.

      O Williamie nie da się zapomnieć XD

      #teamLupin <3 (każda chce innego, więc przynajmniej się nie pobijemy o facetów)

      Usuń
    7. Hahaha :D Myślę, że chłopów wystarczy dla każdej :D
      Jest pewność, że o Williama żadna się nie pobije :P

      Usuń
    8. Przepraszam bardzo, w dawnych, dobrych czasach William był szalenie fascynujący, trzeba mu tu sprawiedliwość oddać, a że teraz jesteśmy solidarne w jajnikach to już inna sprawa :D #teamJames4ever ;) chociaż ujmuje też Tobiasa... i Lars... i Charlus z Robertem w dodatkach... Kurcze, faktycznie masz nosa do facetów! ;)

      Nie mogłam się powstrzymać od dołożenia moich trzech groszy xD wybacz ogromny poślizg...
      Uwielbiam i pozdrawiam <3
      Elizabeth

      Usuń
    9. Hahaha :D

      Dziękuję bardzo <3 Sądzę, że William może kiedyś wróci do łask, jak już będzie go trochę więcej w opowiadaniu. :P

      Cała reszta jest po prostu do schrupania i chyba mogłabym być z każdym z nich po trochu, ale ostatnio moje serduszko coraz mocniej bije do Tobiasa <3

      Wybaczam :* Najważniejsze, że jesteś :D

      Buziaki! :*

      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Czarodzieje

Theme by Lydia | Land of Grafic