środa, 21 lutego 2018

*III* Dorea Parkes

[muzyka]
Nie sądziła, że Wizengamot tak szybko uwinie się z procesami zatrzymanych Śmierciożerców. Tak jak podejrzewali, tylko ci, którzy mieli bogatsze akta zostali skazani na dożywocie w Azkabanie. Wielu z nich powinno zostać ukaranymi pocałunkiem dementora, ale Minister Magii coś odbiło i tuż po tym jak Voldemort zniknął, cofnęła wszelkie rygorystyczne środki podjęte w celu wyłapania Śmierciożerców. Ci, których złapano po walce w Rosen Village i dotychczas mieli czyste karty zostali uniewinnieni. Jak jeden mąż, twierdzili, że byli pod działaniem Imperiusa i nie mieli świadomości jak strasznych czynów się dopuścili.

Społeczeństwo szybko odzyskało spokój i nie było już tak nerwowo. Ostatni proces odbył się tuż przed Bożym Narodzeniem i Dorea była usatysfakcjonowana wyrokiem. Wizengamot nie uwierzył Mervynowi Pritchardowi, że był pod działaniem Imperiusa. Żal było jej żony śmierciożercy, albo świetnie grała, albo rzeczywiście nic nie wiedziała o działalności męża. A żal jej było, bo kobieta w zaawansowanej ciąży była świadkiem w sprawie. Moody obawiał się, że ze stresu zacznie rodzić i trzeba będzie odroczyć rozprawę, ale na szczęście wszystko poszło gładko.
 – Podsłuchałem właśnie jak Dawlish przechwalał się chłopakom, że się z nim umawiasz. – Powiedział Charlus zaraz po tym jak wszedł do gabinetu. Parkes spojrzała na niego zdziwiona.
 – Chcesz zajmować się plotkami, to zatrudnij się w dziale towarzyskim Proroka Codziennego. – Powiedziała Dorea i schowała akta śmierciożerców do pudła, i napisała na nim "zamknięte sprawy", a na wierzchu przyczepiła pergamin z uwagami dla archiwum.
 – Jeśli chodziłoby o kogoś innego, nie obeszłoby mnie to. Ale nie pozwolę, żebyś trafiła na jakiegoś kretyna! – Odwróciła się do niego powoli i oparła biodrem o biurko.
 – Uzyskał uprawnienia szybciej ode mnie. – Przypomniała mu. Od razu po skończeniu kursu Dawlish został aurorem, a ona musiała pracować po kursie dwa lata, zanim dostała uprawnienia.
 – I siedzi w kabinie. – Zaznaczył dziwnie zirytowanym głosem, a ona poprawiła okulary.
 – To nie zmienia faktu, że był lepszy. – Powiedziała zgorzkniałym tonem. Fakt, Dawlish był kretynem, a ona wypadała dużo lepiej od niego na testach.
 – Byłaś najlepsza na roku, ilu twoich kolegów z roku do tej pory wylądowało w gabinecie? – Zapytał a ona wytężyła umysł. Oprócz niej, do gabinetu przeszedł Malcolm McGonagall, ale to zaledwie miesiąc wcześniej – Moody chciał cię od razu wyżej, jak tylko zobaczył na misjach z Zakonu, że jesteś świetna. Gdybyś została aurorem od razu po kursach i wskoczyła do gabinetu, to kilka osób mogłoby być zdziwionych. Poza tym potrzebny był mi zaufany łącznik w czasie pracy i żaden z chłopaków nie ogarnąłby spraw tak szybko jak ty.
Parsknęła śmiechem czując, że jej ego nieco się podbudowuje. Nadal miała żal do szefostwa, że uprawnienia dostała tak późno.
 – Szczęście, że dostałam uprawnienia, czasami myślałam, że prędzej przyniosę wypowiedzenie niż dostanę ten awans. – Potter spojrzał na nią tym znanym jej, dziwnym spojrzeniem. Powiedziała Caroline, o tym dziwnym spojrzeniu i narzeczona jej brata, najpierw popatrzyła się na nią z politowaniem, a potem zreflektowała się i oświadczyła jej jedynie, że pewnie się dowie o co może mu chodzić.
 – Już widzę Moody'ego jak przyjmuje wypowiedzenie. Zostałabyś przywiązana do swojego biurka. – Parsknął śmiechem, a ona uśmiechnęła się lekko.
 – Marny byłby twój los. Musiałbyś sam chodzić po kanapki i kawę. – Rzuciła złośliwie, a on zawstydził się nieco. Często przypominała mu różne sytuacje, które miały miejsce jak była jego asystentką i nie lubił zbytnio tego wspominać.
 – To umawiasz się z Dawlishem na randki? – Zapytał, a ona pokręciła głową.
 – Wygrałam z nim w szachy i musiał postawić mi piwo. – Ale fakt, Dawlish potraktował to jako randkę. Znów parsknęła śmiechem, gdy przypomniała sobie, jak wystroił się na tę okazję. Ona była ubrana w to, w czym była w pracy. Zorientowała się, że Charlus patrzy na nią dziwnie, jakby podejrzliwie. Machnęła ręką i usiadła za biurkiem, żeby zająć się doniesieniami o tajemniczym zniknięciu trzech mężczyzn.

Była Noc Duchów a ona powoli miała dość. Nie spała od prawie dwóch dób, Dawlish od tygodnia nie dawał jej spokoju, a wzięła dodatkową zmianę, żeby w razie jakiegoś wypadku być w Biurze. Dodatkowo miała normalnie pracować w dzień i wiedziała, że padnie ze zmęczenia.
W Noc Duchów zawsze było więcej zgłoszeń i do tej pory wróciła z trzech zgłoszeń, które okazały się być jakimś głupim dowcipem, przeciwko mugoli. Jednego z dowcipnisiów musiała zatrzymać, bo ujawnił się przed mugolem i trzeba użyć na nim Obliviate.
Dopiero rano udało jej się dotrzeć do poszukiwanej kobiety, która odpowiadała za zaginięcie trzech mężczyzn. Prawie udałoby się jej uciec, bo pojawił się Charlus, wściekły, że nie dołączyła go do akcji, tylko sama chciała schwytać sprawcę.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, kobieta zaczęła go uwodzić melodyjnym, spokojnym głosem. Tak, tego właśnie chciała uniknąć, bo w ten sposób kobieta doprowadziła do obłędu trzech dorosłych mężczyzn. Potter jedynie walnął w nią zaklęciem uciszającym i dalej opieprzał Doreę. Jej przypuszczenia okazały się słuszne i faktycznie, kobieta była półwilą. Charlus potem jej wytłumaczył, że jest odporny na ich czar. Słyszała o tym, że niektóre rodziny korzystają z usług półwil. Opiekują się one chłopcami, a kiedy ci są praktycznie pod ich czarem, opuszczają rodzinę i zostawiają chłopców ze złamanym sercem, uodpornionym na uroki wil.
Posprzeczali się trochę, ale w końcu dał za wygraną i poszedł do domu. Ona została w gabinecie i żałowała, że nie wzięła sobie wolnego popołudnia, żeby się przespać.
Dawlish dziwnym trafem też miał teraz zmianę i Dorea bała się wyjść nawet do toalety. Ostatnio znów z nim wygrała w szachy i wydawało się, że każdy zna plotki o ich rzekomych randkach. Twardowskiego musiała przekonywać chyba kwadrans nim dał spokój. Odszedł mówiąc tylko, że długo tego nie utrzymają w tajemnicy.
Na szczęście Moody opieprzył ich, że chyba nie mają nic ciekawego do roboty i jak jeszcze raz usłyszy bezsensowne plotki, to tak urządzi tą osobę, że potem całe Biuro będzie miało robotę.
Teretn przeszedł na emeryturę i pewne było, że to Alastor zajmie jego stanowisko. Sprawował tą funkcję od dwóch miesięcy, ale nie poczuli żadnych zmian, bo praktycznie od dawna już szefował.
Zaklęła siarczyście, gdy drzwi do gabinetu otworzyły się, bo myślała, że to Dawlish.
 – Puka się do drzwi. – Warknęła i podkręciła lampę naftową, żeby mocno oświetlić pomieszczenie. Zdziwiła się, gdy do gabinetu wszedł Potter. – Do ósmej jest pięć godzin.
 – To dobrze, zdążysz się przespać. – Wyciągnął z szafy w której trzymali trencze, gruby koc i poduszkę. Machnął różdżką na stojący w rogu duży fotel, który rozłożył się nieco, tak, że można było się położyć jak na leżaku. – Jesteś głodna?
 – Przed chwilą jadłam. – Powiedziała obserwując jak kładzie poduszkę na fotelu.
 – To wskakuj. – Skinął na fotel, a ona posłusznie ułożyła się na fotelu. Rozłożył koc i podał jej poduszkę. Przykryła się dokładnie i przytuliła policzek do poduszki. Charlus przygasił lampę i usiadł przy swojej części biurka. Chwilę obserwowali się, Parkes wymamrotała podziękowania i zamknęła oczy.
Dopiero teraz poczuła, że koc jak i poduszka pachną jak Charlus. A Potter pachniał przyjemnie i miała nadzieję, że nie obślini przez sen poduszki. Opatuliła się pod samą szyję, mimowolnie wzięła głęboki oddech i z lekkim uśmiechem na ustach usnęła.

Zbliżało Boże Narodzenie i nie mogła się doczekać, bo wtedy miała mieć urlop, a dwa dni przed Sylwestrem Robert i Caroline mieli wziąć ślub. Te kilka dni przed ślubem miała pomagać w przygotowaniach, a trzy dni po ślubie miało jej starczyć, żeby odpocząć. Nawet nie zaczęła pracy, a już chciała z niej wyjść. Usłyszała za sobą wołanie Charlusa i poczekała na niego przy windzie.
 – Merlinie, powiedz mi, że to będzie przyjemny, lekki dzień. – Jęknęła jak byli już w windzie, a on zaśmiał się.
 – Nie mogę ci tego obiecać, ale postaram się żeby taki był. – Powiedział i już musieli wysiadać. Przepuścił ją w każdych możliwych drzwiach i była pewna, że delikatnie się zarumieniła.
W ciągu tych kilkunastu miesięcy zaprzyjaźnili się, to fakt. Oprócz tego ufała mu bezgranicznie, w końcu czasami od tego zależało jej życie. Przy nim czuła się swobodnie, a gdy denerwowała się, potrafił załagodzić jej napięcie. Jęknęła cicho, gdy zauważyła Dawlisha przy drzwiach do ich gabinetu. Nie umiał odczytać jej sygnałów i żałowała, że w sprawach damsko –męskich jest tak niezdarna, bo już dawno zdusiłaby jego zaloty w zarodku. Jak tylko dowiedział się, że Dorea nie zaprosiła jeszcze osoby towarzyszącej na ślub brata, to codziennie starał się zaproponować swoją kandydaturę. Zaczęła modlić się, żeby Moody wyszedł ze swojego biura i odstraszył jej absztyfikanta, ale nic takiego się nie zdarzyło.
 – Piękny dzień! – Dawlish uśmiechnął się do niej radośnie, a ona się skrzywiła.
 – Taa... – Mruknęła pod nosem, a Charlus uścisnął mu rękę. Twarz Dawlisha nieco poczerwieniała i odetchnął, gdy Potter puścił jego dłoń. Brunetka zauważyła, że brunet wyprostował się i stanął na nieco rozszerzonych nogach, wydawało się, że góruje nad blondynem. który był nieco niższy od niego. Charlus otworzył jej drzwi i stał między nią, a Dawlishem.
 – To jak Doreo? Z kim idziesz na ślub brata? – Odważył się zapytać, a ona odwróciła się i miała powiedzieć mu parę słów, ale nieco ją zamurowało, bo Potter zabijał wzrokiem Dawlisha.
 – Ze mną, Dawlish. – Powiedział głosem tak chłodnym, że aż ją zmroziło.
 – I ze mną! – Warknął Moody i walnął Dawlisha teczką w głowę. – Zajmij się tymi żartownisiami na Pokątnej! Wchodzicie tam, czy będziemy tak stać?
 – Co jest? – Zapytał Charlus jakimś dziwnie warczącym głosem i chyba nawet Moody zdawał się być zdziwiony. Szef spojrzał na nią, jakby mogłaby mu to wytłumaczyć, ale sama była zdziwiona i wzruszyła tylko ramionami.
 – Mam trochę papierkowej roboty i szukam kogoś, kto się tym zajmie. – Powiedział Alastor, a ona i Charlus zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu. – Szkoda... Robota na cztery godziny i reszta dnia wolnego...
 – Biorę! – Krzyknęła Dorea, a Charlus pokręcił głową ze zrezygnowaniem. – No proszę! Obiecałam, że posprzątam Kamienne Wzgórze i mogłabym to zrobić jeszcze dziś!
 – Dobra. – Mruknął Potter, a Moody kazał mu przyjść do jego gabinetu po dwa pudła. Potter wrócił po dobrych dziesięciu minutach i miała wrażenie, że za chwilę wylecą mu zęby, bo tak mocno zaciskał szczękę. Wzięła od niego jedno pudło i nie odzywała się, bo nie chciała go bardziej denerwować. Tak... Jak Charlus był zły, to jak zaczynała coś mówić, on denerwował się bardziej, choć starał się tego nie okazywać.
Moody miał rację, pracy było na cztery godziny i zdziwiła się, bo brunet skończył chwilę przed nią. Przypięła notkę dla archiwistów i zaczęła zbierać się do wyjścia.
 – Zanieść z tobą? – Zapytała Charlusa, a on pokręcił głową i uśmiechnął się do niej lekko.
 – Leć sprzątać. – Spróbowała się skrzywić, ale w końcu wyszczerzyła do niego zęby. Długo czekała na urlop i nie mogła się doczekać, aż odpocznie od pracy.
 – Dzięki! Do zobaczenia! – Pożegnała się i już miała otwierać drzwi, kiedy wypowiedział jej imię.
 – Moody... – Zaczął tak niskim głosem, że niemal jej się skręcił żołądek i poczuła, że się rumieni. Odkaszlnął, jakby miało to pomóc. – Moody kazał ci przekazać, że musi cię zawieść, ale nie będzie ci towarzyszył na ślubie brata.
 – Och, wiem. – Machnęła ręką i rzuciła złośliwym tonem. – Musiałabym połamać jego różdżkę, żeby mnie zauważył.
Parsknęli śmiechem i poczuła się zadowolona, bo twarz Charlusa rozluźniła się. Pomachała mu ręką i wyszła z gabinetu. Przechodząc obok biurka asystentki pożegnała się z nią i poszła w kierunku wind. Poczuła się rozczarowana i trochę upokorzona. Rozumiała, że Potter próbował za nią pozbyć się Dawlisha, ale cała jego postawa była dziwna i myślała, że może jednak to coś znaczy. Wyszła z Ministerstwa i otuliła się szalikiem. Mroźne powietrze nieco ją orzeźwiło.
Jest aurorem, jest dobry z gry. Zupełnie jak ty.

Stanęła naprzeciwko Caroline i podała jej bukiet z jemioły i kwiatów ciemiernika. Dorea czuła się dziwnie bez okularów, ale dała się namówić przyszłej bratowej na soczewki.
 – Gotowa? – Zapytała, a blondynka wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się zestresowana.
 – Nie. – Roześmiała się i odwróciła w stronę lustra. Brunetka spojrzała na jej odbicie. W białej sukni wyglądała jak jakaś zjawa. Sukienka była zwiewna, a od bioder rozszerzała się i przy każdym ruchu materiał falował i srebrne nitki skrzyły się od padającego światła. Parkes chwyciła srebrną szarfę i na talii, zawiązała luźną kokardę. Zdjęła z wieszaka białą aksamitną pelerynę, zarzuciła ją na ramiona blondynki i zapięła na srebrne klamry pod szyją. Ułożyła ją tak, aby zasłonił jej ramiona, a tren ładnie opadał na podłogę. Caroline uważnie obserwowała ją w odbiciu, kiedy wpięła jej w boku koka kilka kwiatów ciemiernika.
 – Wyglądasz ślicznie Doreo. – Brunetka uśmiechnęła się i spojrzała na Caroline wzruszona. Założyła złotą atłasową sukienkę z długimi rękawami. Ciasno opinała jej talię i biust, ale sukienka była tego warta. Przy dekolcie w kształcie serca, miała umieszczony czarny haft. który kończył się na wysokości, gdzie materiał był rozcięty, tak że suknia wyglądała jak peleryna, spod której wystawała ciemnoczerwona spódnica. Caroline uparła się, że suknia jej druhny ma być w barwach ich domu w Hogwarcie.
 – A ty wyglądasz pięknie. – Odwróciła się i wyjęła z drewnianego pudełeczka srebrną bransoletę wysadzaną rubinami i diamentami. Zapięła ją na nadgarstku panny młodej. – Coś starego już masz, niebieskie masz pantofelki, a peleryna jest pożyczona, więc chyba już jesteś gotowa.
 – Jest piękna. – Caroline pogłaskała jeden z rubinów.
 – Mama na pewno by chciała, żebyś ją założyła w dniu ślubu. – Wyszeptała Dorea, a blondynce oczy zaszły łzami. – Nie płacz, bo pomyślą, że ktoś cię zmusza.
 – Chyba musimy iść. Wybiła osiemnasta. – Parkes kiwnęła głową i wyszła na balkon. W oświetlonym ogrodzie matka panny młodej, co chwilę spoglądała do góry i Dorea dała jej znak, że już schodzą.
Chwyciła bukiet z jemioły i pomogła zejść Caroline po schodach. Przeszły w milczeniu przez salon i wyszły na mroźne powietrze. Wyznaczoną alejką doszły do dużego białego namiotu, gdzie goście czekali na uroczystość.
Dorea szybko poprawiła sobie złoty grzebień, który trzymał część jej pofalowanych włosów z tyłu głowy, a pojedyncze kosmyki muskały jej policzki i obojczyki.
Caroline tuż przed wejściem obejrzała się przez ramię na nią i brunetka uśmiechnęła się do niej, mając nadzieję, że dodała jej odwagi.
 – Wyprostuj się! – Syknęła jej cicho, a Paesegood zachichotała cicho i wyprostowała się. W chwili, gdy blondynka weszła do namiotu, rozbrzmiała cicha, spokojna muzyka. Ojciec panny młodej stanął obok córki i podał jej ramię. Matka Caroline stanęła obok Dorei i we czwórkę przeszli między rzędem krzesełek. Parkes uważnie patrzyła, aby tył peleryny pozostał nienaruszony, bo przez to panna młoda wyglądała dostojnie.
Tuż przy małym podwyższeniu, gdzie stał Robert, pan Paesegood podał rękę córki panu młodemu, a on chwycił ją delikatnie i ucałował wierzch dłoni. Rodzice panny młodej odeszli i zajęli miejsca w pierwszym rzędzie. Dorea weszła za Caroline na podwyższenie, poprawiła jej pelerynę i stanęła z boku. Uśmiechnęła się do Thomasa Pottera, który był bliskim przyjacielem Roberta jeszcze z czasów szkolnych i to właśnie on został drużbą jej brata.
 – Droga rodzino, drodzy goście! – Powiedział donośnym głosem mistrz ceremonii. – Zebraliśmy się tutaj, aby świętować ślub dwojga młodych ludzi. Caroline i Robercie, stańcie na przeciwko siebie i chwyćcie się za dłonie.
Thomas podał urzędnikowi złoty sznur, który owinął dłonie pary młodej.
 – Uroczyście przysięgam kochać cię każdego dnia, całego naszego wspólnego życia. Będę cię wspierał, będę cię chronił i z całych sił będę się starał, żeby nasze małżeństwo było szczęśliwe i trwałe. Przysięgam być ci oparciem. Przysięgam być ci wiernym. Przysięgam być dobrym mężem i ojcem naszych dzieci. – Głos Roberta nieco się załamał, a Dorea poczuła szczypiące łzy. – I postaram się nie oszaleć, gdy twoja mama będzie mi wróżyła z fusów.
Caroline roześmiała się, tak samo jak reszta gości. Wzięła głęboki oddech i nieco piskliwym głosem wypowiedziała swoją przysięgę.
 – Obiecuję, że nasze małżeństwo będzie jak mój bukiet. – Uśmiechnęła się tajemniczo i obejrzała się na swoją matkę, która kiwnęła głową zachęcająco. – Moja miłość do ciebie będzie wieczna, będę cię wspierała i starała się, żebyś nie musiał mnie często chronić. Będę robiła wszystko, żeby nie dopuścić między nami do zgrzytu. Ciemiernik symbolizuje spokój i postaram się, żeby nasze życie było spokojne. Chociaż niektóre gatunki przyprawiają o zawrót głowy, więc może być różnie. Obiecuję, że nigdy nie pomyślisz, że jestem złą żoną i przysięgam być dobrą matką dla naszych dzieci.
 – Jako urzędnik Ministerstwa Magii udzielam was ślubu, a wy drodzy goście jesteście tego świadkiem! Jako symbol łączącego was związku, wymieńcie się obrączkami. – Mistrz ceremonii poczekał aż założą sobie wzajemnie obrączki. – Ogłaszam was mężem i żoną. Możecie się pocałować!

 – Nie słynę z długich, barwnych wypowiedzi! I całe szczęście, bo Tom i tak zabrał nam wystarczająco dużo czasu! – Powiedziała głośno Dorea po długiej przemowie drużby i zwróciła się bezpośrednio do brata i bratowej. – Kochajcie się tak jak teraz przez resztę swoich dni i wspierajcie, tak jak do tej pory! Za Caroline i Roberta!
Wypiła resztkę szampana z kieliszka po czym uścisnęła ich. Żona Toma, Mary pochwaliła jej krótkie przemówienie i zabrała męża na parkiet. Dorea chodziła między gośćmi i z niektórymi gawędziła przez chwilę. Chwilę porozmawiała z Dumbledorem i pogratulowała Minerwie McGonagall stanowiska nauczyciela transmutacji. Uśmiechnęła się do Moody'ego, który rozmawiał z Potterami i wzięła od kelnera szklankę z Ognistą. Uścisnęła jedną z dalszych ciotek i zanim ta zdążyła wypytać ją o życie uczuciowe, odeszła do samotnego już Alastora, który obserwował gości z uwagą.
 – I co? Jest tu jakiś szpieg? – Zaczepiła go, a kąciki ust lekko mu drgnęły.
 – Myślałem, że Potter powiedział ci, że nie będę ci tu towarzyszył. – Parsknęła śmiechem i opróżniła szklankę.
 – Jak ci się podobają zaklęcia obronne? – Zapytała go nieco złośliwie i zdziwiła się, bo chyba pierwszy raz usłyszała jego śmiech.
 – Fantastycznie rzucone, Parkes. – Odpowiedział, a ona uśmiechnęła się z dumą.
 – Miałam równie fantastycznego nauczyciela.
 – Dziękuję. – Mruknął pod nosem.
 – Miałam na myśli profesora Dumbledore'a. – Roześmiała się głośno, gdy spojrzał na nią groźnie. Kilka osób spojrzało na nich z zainteresowaniem i przyglądali im się dłuższą chwilę. – Tańczysz Moody?
 – Tylko jak walczę. – Odpowiedział, a ona znów się zaśmiała i spojrzała na jego twarz z bliznami.
 – Nie będzie ci przeszkadzało jak sobie z tobą postoję? – Zapytała go, a on spojrzał na nią krzywo.
 – Nie potrzebuję niańki. – Warknął na nią, kiedy wzięła kolejną szklankę z Ognistą.
 – Ale ja jej potrzebuję. – Upiła łyk i chciała, żeby alkohol już zaczął działać. – Postoję, pomówię trochę... Mogę ci opowiedzieć jak łapałam półwilę.
 – Czytałem raport. – Warknął ponownie, a ona westchnęła teatralnie i zamknęła się. Obserwowała gości z równym zainteresowaniem, co Moody.
 – Chyba dobrze się bawią... – Zaczęła mówić i zamilkła, kiedy spojrzał na nią groźnie.
 – Wreszcie... – Mruknął, gdy podszedł do niej Robert.
 – Moody! – Uścisnął mu dłoń i wymienili się kilkoma uprzejmościami. Alastor zauważył kogoś znajomego i odszedł zostawiając ich samych.
 – Jak się bawisz? – Zapytał i spojrzał na nią z troską.
 – Dobrze. – Odpowiedziała zgodnie z prawdą i rozejrzała się po namiocie.
 – Merlinie, Dorea... Nie jesteś tu w pracy. – Skarcił ją, a ona kiwnęła głową.
 – W pracy nie piję. – Puściła mu oczko, a on pokręcił głową z rezygnacją.
 – Wiem, że to nie pora... Ale teściowie chcą już nam dać dom. Dasz radę być tam sama? – Otworzyła usta nieco zdziwiona, ale nie poczuła paniki.
 – Tak, dam radę. – Zapewniła go i uśmiechnęła się do niego czule. – Merlinie, wziąłeś ślub!
 – Też mi ciężko w to uwierzyć. – Wziął z jej dłoni pustą szklankę i odstawił na stół za nimi. Chwycił jej dłoń i poprowadził na parkiet. Zaczęli tańczyć do szybkiego kawałka i rozluźniła się, ciesząc ze szczęścia brata. Caroline do nich dołączyła i we trójkę skakali na parkiecie, tak jak czasami podczas ich wypadów na potańcówki. Może nie był to tradycyjny taniec, ale nie mieli po czterdzieści lat, więc pozwalali sobie na szaleństwo. Po trzech szybkich kawałkach zespół zagrał coś wolnego, więc pomachała im i podeszła do stolika, żeby czegoś się napić. Usiadła na miejscu i rozejrzała się za kelnerami, którzy akurat teraz uzupełniali tace z alkoholem.
 – Tańczysz? – Gwałtownie odwróciła głowę, gdy usłyszała głos Charlusa.
 – Tylko szybkie. – Odpowiedziała mu, a on uniósł brwi i wyciągnął do niej dłoń. Chwilę się wahała.
 – Nawet nie wiecie jak głupio wyglądacie. – Warknął Moody i usiadł za stołem. Spojrzała na niego i miała coś powiedzieć, ale ubiegł ją brunet.
 – Jakbym prosił o jałmużnę. Chodź, nie gryzę. – "A szkoda" pomyślała i podała mu dłoń. Myślała, że ją puści, gdy wstanie, ale Potter mocno ją trzymał. Na parkiecie obrócił ją i przyciągnął do siebie. Położył dłoń na jej plecach i poczuła w tym miejscu przyjemne ciepło. Dała się poprowadzić i rozglądała się po sali, bojąc się na niego spojrzeć. Jeszcze nigdy nie była tak blisko niego i była przerażona. Ponad jego ramieniem zauważyła jak Caroline uśmiecha się do niej lekko i próbowała odwzajemnić gest.
 – Jest aż tak strasznie? – Zapytał szeptem, a ona spojrzała na niego zdziwiona i nieco speszona.
 – Och, nie... – Zaprzeczyła gwałtownie, a on przybliżył ją nieco do siebie. Wciągnęła głęboko powietrze, gdy poczuła jego ciepły oddech.
 – Pięknie wyglądasz. – Ledwo dosłyszała i zarumieniła się bardziej. Nawet nie podziękowała za komplement. Patrzyli na siebie kołysząc się w rytm piosenki.
 – Gdzie twoja partnerka? – Zapytała nagle, bo zdała sobie sprawę, że zapewne pozbawił ją swojego towarzystwa.
 – Tańczę z nią. – Otworzyła usta zaskoczona i zamknęła je szybko. Spojrzał na nią tym dziwnym wzrokiem i chyba zaczęła rozumieć, co to znaczy. Poczuła jak dłoń na plecach zwiększa nieco nacisk i przybliża ją do siebie jeszcze bliżej. Tym razem nie stawiała oporu, jak wcześniej i praktycznie przylegli do siebie ciałami.
Kiedy piosenka skończyła się, Dorea odsunęła się od Charlusa, jak oparzona i wygładziła sukienkę na biodrach. Ucieszyła się, gdy zabrzmiał szybszy kawałek.
 – Muszę się napić! – Powiedziała mu i pospiesznie odeszła w stronę stolika. Była przerażona. Wzięła szklankę z Ognistą i zauważyła kolegów Roberta ze szkoły. Podeszła do nich z myślą, że będzie z nimi rozmawiała tak długo jak to możliwe.

Rozmawiała z nimi i w międzyczasie nawet zatańczyła kilka razy. Dołączyła do niej Hortensia, która nie dostała wolnego w pracy i dotarła na wesele tuż przed północą. Zespół przestał grać, a mistrz ceremonii ogłosił, że Caroline będzie rzucała bukietem. Dorea nieco już wstawiona wzięła przyjaciółkę za rękę i pociągnęła na parkiet, gdzie kilka panien ustawiło się za jej bratową. Stanęły nieco z boku, a Hortensia próbowała odejść.
 – Ja nie muszę, już jestem zaręczona. – Dorea spojrzała na nią i zrobiła smutną minę. – Uważaj!
Gdy przyjaciółka rzuciła ostrzegawczym tonem, Parkes szybko odwróciła się. Dostała czymś zielonym w szyję i gdy zorientowała się co to jest, zamiast złapać, próbowała odrzucić bukiet. Straciła równowagę i poleciała do tyłu, a bukiet i tak wylądował na jej brzuchu. Chwyciła go i uniosła do góry szybko.
 – Mam go! – Krzyknęła.
Caroline odwróciła się i zaczęła bić brawo, Hortensia pomogła jej wstać a Dorea wzrokiem ją zabijała.
 – Sama tego chciałaś. – Przypomniała jej przyjaciółka.
 – Wezmę ślub z różdżką, tak jak Moody. – Próbowała zażartować i odwróciła się, żeby zapytać Caroline, co ma zrobić z bukietem, ale ktoś już ją porwał do tańca.
 – Mogę? – Thomas Potter poprosił ją do tańca, a ona zgodziła się. Piosenka nie była zbyt szybka, więc tańczyli blisko siebie – Byłaś szukającą?
 – Sądząc po reakcji, to raczej pałkarzem. – Zaśmiał się z jej żartu, a ona rozluźniła się i bukiet nie wydawał się być już taki ciężki. Przecież to tylko głupi zabobon.
 – To kiedy ślub? – Zapytał, a ona pokręciła głową.
 – Nie wiedziałam, że można mieć dwie żony. – Uśmiechnęła się do niego złośliwie, a on roześmiał się głośno i nie kontynuował tematu. Piosenka skończyła się i podziękowali sobie za taniec. Dorea podeszła do Moody'ego i pomachała mu bukietem.
 – Zacięta walka... Nie sądziłem, że pokona cię bukiet. – Zakpił Alastor, a ona wzruszyła ramionami.
 – Natura bywa niebezpieczna. – Rzuciła lekko i przyjrzała się bukietowi. – Współczuję wszystkim tu obecnym pannom, długo nie będą mogły wyjść za mąż.
 – Ktoś tu ma dobry humor! – Drgnęła, gdy usłyszała głos bratowej.
 – Co mam zrobić z bukietem? – Zapytała ją od razu, a Caroline wzięła go od niej.
 – Och, odstaw gdzieś na bok! – Odłożyła go na stolik obok. – Jak tam Moody?
 – Nudna impreza. – Rzucił, a blondynka uśmiechnęła się.
 – Trzeba było zostawić kilku przestępców na wolności. Zaprosiłbyś ich i od razu byłoby raźniej. – Mrugnęła do niego i odeszła, gdy jakiś kuzyn zawołał ją do tańca.
 – Alastorze! – Podeszła do nich Ophelia Potter, a Dorea uśmiechnęła się miło. – Nie widziałeś mojego męża?
 – Poszedł palić. – Powiedział, a kobieta podziękowała mu.
 – Pięknie wyglądasz Doreo. – Zwróciła się do niej.
 – Dziękuję. – Odpowiedziała i odprowadziła Moody'ego wzrokiem, gdy Dumbledore go poprosił na słówko. – Podoba się pani przyjęcie?
 – Oczywiście! Nie jestem miłośniczką ślubów zimą, ale muszę przyznać, że poradziłyście sobie i nie dziwię się, że wybrali tą porę roku. Ogród wygląda pięknie w bieli. – Nie sądziła, żeby pani Potter kłamała, bo brzmiała bardzo entuzjastycznie. – Jak ci się pracuje z Charlusem?
 – Dobrze. Pani syn jest świetnym aurorem. – Powiedziała uprzejmym, ale nieco obojętnym głosem, mając nadzieję, że kobieta nie będzie wnikała w szczegóły. Wyglądała na nieco zdziwioną i Dorea pogratulowała sobie w myślach kamiennej twarzy. Mierzyły się chwilę wzrokiem: matka Charlusa, jakby chciała coś dostrzec, a Dorea starała się mieć taki wyraz twarzy, jakby nic nie wiedziała.
 – Pójdę poszukać męża. – Uśmiechnęła się do niej jeszcze raz życzliwie i odetchnęła głośno z ulgą, gdy Ophelia wyszła z namiotu. Odwróciła się po szklankę z Ognistą i wypiła ją jednym haustem. Skrzywiła się i kaszlnęła, czując łzy pod powiekami. Rozmowa z nią nieźle ją otrzeźwiła.
 – Było aż tak strasznie? – Usłyszała zaczepny ton Charlusa i odwróciła się do niego.
 – Nie, było miło. – Powiedziała praktycznie bez emocji. Przesunęła się bliżej jednej z kolumny podpierającej namiot, gdy ciotka Caroline chciała przedostać się do stolika.
 – Mam wrażenie, że mnie unikasz. – Zarumieniła się lekko i uśmiechnęła się, jakby przyłapał ja na gorącym uczynku.
 – Jak widać nieskutecznie. – Próbowała zażartować. Przybliżył się do niej i spojrzał znacząco w oczy.
 – Byłem szukającym. – Wyznał, ale ona doskonale o tym wiedziała. – Wpadło mi to w nawyk i szukam złotego znicza.
Z ust kogoś innego może brzmiałoby to tandetnie, ale powiedział to takim tonem, że ją zamurowało i bała się, że serce przebije jej pierś.
 – A ty błyszczysz tu najjaśniej. – Zbliżył się powoli, jakby badając, czy mu na to pozwoli. Kiedy stał już naprawdę blisko uniósł dłoń i odgarnął jeden kosmyk włosów z jej policzka, przy okazji gładząc jej ucho opuszkami palców, powodując u niej gęsią skórę na gołej szyi i obojczykach. Spojrzał nad nią, a ona już wiedziała, o co chodzi. Patrzyła na niego i głupia myśl przebiegła jej przez głowę: czemu tego nie ułatwisz?
 – Stoisz pod jemiołą. – Zauważył szeptem z dziwnym błyskiem w oku.
 – Wiem. Sama ją tam powiesiłam. – Brzmiała już nieco odważniej i pchana jakimś głupim uczuciem dodała – Liczyłam na to, że może uda mi się zaciągnąć jakiegoś aurora... Cóż... Moody mi gdzieś zwiał.
Charlus parsknął śmiechem i mimowolnie też się zaśmiała. Oparła się o kolumienkę i przyglądała mu się, przekrzywiając nieco głowę. Wyglądał jakby chciał jej coś powiedzieć, ale tylko wpatrywali się w siebie z dziwnymi uśmiechami na twarzy.
 – Charlus? – Dorea momentalnie wyprostowała się, gdy usłyszała zza pleców chłopaka, jego matkę. – Powinniśmy już wracać.
 – Za dziesięć minut będę przy wyjściu. Muszę się pożegnać z kilkoma osobami. – Odwrócił się do niej odsłaniając przy tym Doreę.
 – Cudowny ślub. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! – Pożegnała ją objęciem i pocałunkiem w policzek. Potter poczekał, aż jego matka odejdzie w stronę Dumbledore'a.
 – Mam nadzieję, że na następnym ślubie potańczymy dłużej. – Powiedział, a ona kiwnęła głową.
 – Zobaczymy. – Odpowiedziała i wyciągnęła do niego rękę. – Miło, że przyszedłeś. Dobranoc.
 – Dobranoc. – Zamiast uścisnąć ją, uniósł do góry jej dłoń i ucałował jej wierzch. Poczuła się trochę rozczarowana, gdy odszedł od niej do Caroline i Roberta. Obserwowała jak po kolei żegna się ze znajomymi mu gośćmi. Przy wyjściu z namiotu obejrzał się na nią i pomachał jej lekko, kiwnęła mu głową i gdy wyszedł uśmiechnęła się. Opadła na najbliższe krzesło i wiedziała, że jak wróci do pracy, między nimi nie będzie jak dawniej.

Kontynuacja.

3 komentarze:

  1. Druga w nocy, a ja za czytanie się zabieram :D Miałam odsypiać, ale jakoś mi to słabo wychodzi :P Także dzień dobry/dobry wieczór :)

    Uuuuuu... Potter zazdrosny o Doreę :D Podoba mi się taki Potter :D Nie powie nic wprost, ale widać, słychać i czuć :P
    Ale scena z kocem była urocza *_* Gdybym nie wiedziała, że aktualnie są małżeństwem, to pół komentarza stanowiłyby prośby, byś ich sparowała :D
    Aaaaaaaaaa! I wybronił ją przed spędzeniem ślubu z Dawlishem :D Sama sobie nie mogła poradzić, to ją wyręczył! *_* Jak słodko *_* Jeszcze ten jego ton, wyobraziłam go sobie :D Rozbrzmiewa teraz w mojej głowie :D
    Och, no oczywiście, że jego postawa coś znaczy...
    Awwwwwww, osobiste przysięgi! Skradły mi serce, urocze były! Rozczulające i zabawne :D
    O, i trochę dłuższy dialog z Alastorem :D A ja tak lubię gościa :D Jest szorstki, ale to bardzo dobry człowiek, mam do niego masę szacunku po książkach, a w Twoim opowiadaniu to już w ogóle :D Mam go więcej, bo po książkach niedosyt! Dzięki Ci, o Wielka SBlackLady!
    Awwwwww, ten taniec! Nic się nie wydarzyło takiego, a mi już było gorąco jak to czytałam! To jak gorąco musiało być Dorei!
    Och, Dorea to twardy orzech do zgryzienia :D Tu by chciała, tu może niekoniecznie :D Och i ach, Charlus musi robić końskie zaloty :D Lubię tak :D

    Pędzę spać (chyba), także do zobaczenia... pewnie już dzisiaj :D Ale na wszelki wypadek do jutra :*
    Dobranoc :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Druga w nocy? Chyba trzecia! :D
      Ale mi się miło na serduszku robi, jak sobie to czytam. Byli tacy uroczy *.*
      Dorea na pewno nie zaprosiłaby Dawlisha na ślub, także Potter spławił go, bo ona nie potrafiła tego zrobić tak skutecznie :P
      Ogólnie ja Moody'ego bardzo lubię i może z daleka jest szorstki, twardy, nieprzystępny, i mają go za lekkiego świra, ale jak się jest blisko niego, to widać, że to też człowiek. Nawet kanoniczny Moody to taki właśnie człowiek. Wstawił się przecież za Tonks w czasie jej kursów i też w kontakcie z innymi czuć było, że dba o nich. Chciałabym oddać tutaj to moje wyobrażenie o nim. :)
      W głównym opowiadaniu jest już trochę groźniejszy, ale no jest wojna, no i w sumie jedynie Leven, i teraz Syriusz, są bliżej niego, a reszta jeszcze nie miała takiej szansy :D
      Dorei też było gorąco, ale ona trochę była dętką w sprawach damsko-męskich, więc tutaj też dochodziło małe przerażenie, dlatego jest taka niezdecydowana i woli, żeby to za nią wykonano całą robotę, bo ona się po prostu nie zna ;D
      Do dzisiaj lub jutra!
      Wyśpij się porządnie!
      Buziaki :*

      Usuń
    2. Na swoją obronę - jak zaczęłam czytać, to było mniej minut na zegarku :D :D :D
      A co do Dorei, to jest urocza z tym swoim niezdecydowaniem :D Widać, że James w sprawach sercowych wdał się bardziej w ojca :D

      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Czarodzieje

Theme by Lydia | Land of Grafic